Człowiek to (nie) brzmi dumnie

Na początku był australopitek. To znaczy, przed nim były także inne istoty, ale żadna z nich nie zasłużyła na zaszczytne miano naszego przodka. W skamieniałościach paleoantropolodzy dopatrywali się wyjątkowej, charakterystycznej cechy nadającej status człowieka. Mógł nią być większy mózg, precyzyjny uchwyt dłoni czy mniejsze kły, ale skoro punktem zwrotnym było zejście z drzewa na ziemię uznano, że dwunożność i wyprostowana postawa stanowią kryterium definiujące przynależność do hominidów. Pierwszy australopitek, który spełniał te warunki, żył jakieś 4 mln lat temu. Wszystko to, co zdarzyło się później, było niejako wartością dodaną: Homo habilis nauczył się produkować narzędzia, Homo ergaster wyemigrował z Afryki, Homo heidelbergensis zakładał obozowiska, zaś Homo neanderthalensis ujarzmił ogień i praktykował pochówek zmarłych. Synteza tych cech fizycznych, umiejętności, zdolności adaptacyjnych w połączeniu z abstrakcyjnym myśleniem, które wyraźnie odróżnia człowieka nowoczesnego od jego przodków, dała efekt w postaci doskonałego Homo sapiens .

Teoria tyleż piękna, co nieprawdziwa – ironizuje Ian Tattersall. O żadnym doskonaleniu mowy nie ma, co najwyżej – o dostrajaniu się. „Musimy postrzegać człowieka jako jedną z małych gałązek ogromnego, rozłożystego drzewa życia, a nie jako istotę zajmującą miejsce tuż poniżej aniołów na najwyższym szczeblu drabiny wszelkich stworzeń” – tłumaczy autor. Każdą z tych „gałązek” ewolucja traktuje jako swoisty eksperyment, którego powodzenie nie zależy w gruncie rzeczy od spuścizny zostawionej po poprzednikach, lecz w przystosowaniu się do panujących tu i teraz warunków. To one wyznaczają rytm pojawiania się nowych gatunków. I to właśnie dostrojenie do klimatu, czyhających zagrożeń czy nawet do rywalizacji, decyduje o przetrwaniu. Tak jak u zarania, kiedy to zmiany klimatyczne wymusiły zejście protoplasty linii hominidów z drzewa. Ale też wtedy, gdy już w nowym środowisku trzeba było wytworzyć narzędzia do radzenia sobie z dzikim zwierzem i pozyskiwania pokarmu. I wówczas, kiedy naszemu znacznie już bliższemu przodkowi przyszło rywalizować z neandertalczykiem. Wiele wskazuje na to, że do pokonania go użył bogato wyposażonego umysłu.

Nie należy jednak z tego wysnuwać zbyt pochopnych wniosków – przestrzega Tattersall. Ten umysł, przydatny na pewnym etapie, jest takim samym narzędziem, jak wcześniej kamienne otoczaki służące ćwiartowaniu zwierzęcych tusz czy drzewa wykorzystywane do budowy szałasów. Pozwala po prostu zaadaptować się do określonych warunków. Nic więcej. Praludzie nie mieli ambicji, by stać się takimi, jak my dzisiaj, każdy żył na swój sposób. Przekonanie o naszej wybitności, a co za tym idzie – uprzywilejowanej pozycji w ewolucyjnym łańcuchu, odłóżmy zatem na półkę – radzi amerykański paleoantropolog.

W swojej książce nie dokonuje przełomowych odkryć. Są w niej powszechnie znane kopalne zapisy i starożytne artefakty. W prowadzonej jednak na ich podstawie rekonstrukcji zdarzeń zajmuje się interpretowaniem ich na nowo. Trudno nie dostrzec u niego fascynacji, a przynajmniej głębokiego zainteresowania punktualizmem. Odrzuca bowiem myślenie o ewolucji jako procesie liniowym, zachodzącym stopniowo, krok po kroku i nadaje jej charakter skokowy – nie ma łagodnego przejścia między gatunkami, jedne zastępują drugie, a wszystko dzieje się dość szybko. Nie ma więc czasu na doskonalenie, na dążenie do perfekcji, trzeba się po prostu „dostroić”.

Mariusz Karwowski

Ian Tattersall, Dzieje człowieka od jego początków do IV tysiąclecia p.n.e., tłum. Ewa Krystyna Suskiewicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2010, seria: Biblioteka Myśli Współczesnej.