Bóg zmiennym jest

André Malraux mówił, że „wiek XXI albo będzie wiekiem religii, albo nie będzie go wcale”. Teza w sumie mało ryzykowna. Nie ma wieku bez religii. Bóg czy bóg się zmienia, ale towarzyszy nam i innym cały czas. O tym, jak przebiega ewolucja Boga, traktuje najnowsza książka znanego amerykańskiego pisarza Roberta Wrighta. Wychodzi on, jak łatwo się domyślić, od wierzeń pierwotnych, od animizmu i innych wierzeń plemion łowiecko-zbierackich, prowadzi nas przez politeizm starożytnych państw, w tym Izraela, po monoteizm judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Autor zwraca uwagę, że ludy pierwotne nie oddają zwykle czci swoim bogom, a bogowie nie są ideałem cnót. Czynnik etyczny, kary i nagrody, są w religii łowców-zbieraczy niemal nieistotne. Dlaczego? Wszak religia nieodłącznie kojarzy nam się z moralnością. Dlatego, że mała liczebność grupy, w której żyli, nie wymagała specjalnych sankcji moralnych „z góry”. W takich społecznościach bardzo silna jest kontrola społeczna, więc porządek utrzymuje się bez religii. Na obcych się z kolei nie rozciąga, bo „oni” to wrogowie. Długo trzeba było czekać na pojawienie się idei miłości ogólnoludzkiej, miłości człowieka do każdego człowieka. Ta idea jest oczywiście domeną chrześcijaństwa.

Bardzo ciekawe są rozdziały traktujące o początkach chrześcijaństwa. Wright porównuje cztery Ewangelie, zwraca uwagę, że słowo miłość , które jest fundamentem nauki Jezusa, u najstarszego ewangelisty – Marka, pojawia się tylko raz. Według Wrighta to św. Paweł, nie Jezus, uczynił z miłości trzon chrześcijaństwa. Autor porównuje sytuację na początku naszej ery w Imperium Rzymskim do tej na początku XX wieku w Stanach Zjednoczonych, kiedy industrializacja przyciągała ludzi do niespokojnych miast, odrywając ich zarazem od korzeni. Amerykanie znajdowali wsparcie w różnych organizacjach społecznych, w Imperium Rzymskich funkcję takich stowarzyszeń odgrywały m.in. pierwsze kościoły. Tak się rodziła „braterska miłość”. A św. Paweł, „apostoł miłości”, był – jak pisze Wright – „dyrektorem naczelnym” tworzącego się Kościoła. Autor pisze o tym, jak szamani wprowadzali się w odmienne stany świadomości, dlaczego mieszkańcy Andamanów nie budzili śpiących, o politeizmie w Starym Testamencie i o tym, czy rzeczywiście Koran nakazuje „zabijać niewiernych, gdziekolwiek są”.

Większość książki poświęcona jest właśnie Biblii i Koranowi. Ale Wright zastanawia się też, czy możliwe jest, byśmy żyli wszyscy – i z muzułmanami, i z Żydami, i z wyznawcami innych religii – w pokoju. I wierzy, że to jest możliwe. Musimy tylko przestać myśleć zero-jedynkowo, na rzecz gry o sumie niezerowej. „Może więc ludzkość osiągnie odpowiedni stan umysłu (…) To w końcu jest wzorzec znany ze świętych pism: perspektywa szczęśliwego rozegrania gry o sumie niezerowej rodzi przyzwoitość. W teorii zatem wszystko powinno się udać!”. Wright, choć sam określa się w wywiadach mianem agnostyka, wyraża przekonanie o głębokiej wartości religii. Wierzy, że przemyślenie i zrozumienie podstaw wiary (czemu sprzyja również jego książka) sprawi, że ludzie docenią znaczenie tolerancji, pokory, miłości bliźniego. Wszak religare znaczy łączyć, a nie dzielić.

Popularnonaukowy charakter książki sprawia, że czyta się ją bardzo dobrze i powinna zadowolić szerokie kręgi odbiorców. Tylko niech nie zmyli czytelnika okładka książki. Nawiązuje ona do bóstw hinduskich, ale Wright nie pisze niemal nic o hinduizmie.

Anna Jawor

Robert Wright, Ewolucja Boga , tłum. Zofia Łomnicka, Wydawnictwo Prószyński Media, Warszawa 2010, seria: Na Ścieżkach Nauki.