Sto ważnych książek

Profesorowie Krzysztof Dybciak, Maciej Urbanowski, Krzysztof Koehler, Dariusz Nowacki i Jarosław Klejnocki ułożyli kanon stu polskich książek. Składają się nań „najważniejsze dzieła literatury polskiej opublikowane po 1918 roku”. Zabawa polega na tym, że na antenie „Trójki” ukazują się audycje o poszczególnych książkach z owej listy, a słuchacze wybierają dziesięć tytułów. Wszystko to we współpracy z Instytutem Książki i dziennikiem „Rzeczpospolita”.

Dlaczego ważne, ze względu na co? Trzeba tu było połączyć różne kryteria, przede wszystkim artystyczne i ideowe. Mowa wszak o utworach sprzed dziesięcioleci, gdy literatura nie odmawiała sobie jeszcze prawa do dyskusji na temat istotnych problemów nurtujących społeczeństwo. Ale trzeba też było uśrednić pięć różnych gustów literackich i, co tu gadać, pięć różnych pól badawczych uprawianych przez wspomnianych profesorów. I oto mamy świadectwo skomplikowanego kompromisu.

Sto ważnych książek z okresu stu lat, to średnio jedna rocznie. I rzeczywiście, nieco ponad dwadzieścia pozycji ukazało się w dwudziestoleciu międzywojennym, pozostałe później. Nigdy się wszystkich nie zadowoli. Ktoś zauważył, że brakuje Kazimierza Orłosia, ja się cieszę, że nie zapomniano o Janie Józefie Szczepańskim, ale z Marka Nowakowskiego to może niekoniecznie wybrałbym Raport o stanie wojennym , a z Wańkowicza Bitwę o Monte Cassino . Brak mi osobno potraktowanych opowiadań Herlinga-Grudzińskiego, chyba że liczono te w dzienniku. Jak to zwykle z nim bywało, nie załapał się Łobodowski, choć miał to szczęście inny mało znany emigrant, Zygmunt Haupt. Gdyby żył Tomasz Burek, upomniałby się o Czycza, a Henryk Bereza nie zapomniałby o Łuczeńczyku.

Domyślam się natomiast, dlaczego pominięto prozaików nam współczesnych (choć są tu poeci – np. Świetlicki i Podsiadło – trudno orzec, dlaczego akurat oni). Otóż, kiedy 11 listopada zostaną ogłoszone wyniki plebiscytu słuchaczy, okazałoby się wówczas, że do pierwszej dziesiątki wybrano niemal wyłącznie żyjących prozaików z listy zdobywców „Nike”. No, może jeszcze z Szymborską i Lemem na okrasę. Tego chciano prawdopodobnie uniknąć. Zabawa ma, jak sądzę, inny cel – popularyzację ciut dawniejszej literatury wysokiej w naszej śmiesznej epoce, kiedy liczy się to, co bieżące.

Eksperci umknęli przed dyskusją o współczesnych prozaikach, może wciąż jeszcze na to nie pora, ale od takiej rozmowy nie uciekniemy. Kto wie, czy ów kanon stu ważnych książek nie byłby dobrą okazją do dyskusji o kręgu najważniejszych pisarzy współczesnych i książek, które się ukazały po 1989 roku? Nie po to, by powstał nowy kanon, lecz po to, żeby naruszyć choć trochę istniejącą ortodoksję.

Grzegorz Filip