Niepodległość po mazursku

Zbigniew Chojnowski

Społeczność zamieszkująca terytorium południowych Prus Wschodnich, choć jeszcze przeważnie mówiła po polsku, nie entuzjazmowała się odrodzeniem się państwa polskiego. Przodkowie Mazurów od XV stulecia żyli na terytorium, które nigdy nie należało do Rzeczypospolitej. Kiedy stanowiło ono część Prus Książęcych, w latach od 1525 do 1657 roku było zaledwie lennem Królestwa Polskiego. Z wieku na wiek Mazurów pruskich od ludności polskiej z innych regionów coraz więcej dzieliło niż łączyło. Spoiwem pozostawał język polski. Na Mazurach posługiwano się nim z jednej strony jako gwarą, a z drugiej jako językiem sakralnym. Mazurscy luteranie korzystali z Biblii Gdańskiej (z 1632 roku), śpiewali staropolskie pieśni religijne, rozczytywali się w postyllach (np. Mikołaja Reja) i w ogóle w księgach protestanckich dostępnych w polszczyźnie.

Upadek Rzeczypospolitej w 1795 roku utrwalił oddalanie się mazurskiej grupy etnicznej od polskości. Jakkolwiek królowie Prus wiedzieli dobrze o tym, że ich poddani żyjący w okolicach Gołdapi, Węgorzewa, Ełku, Olecka, Giżycka, Pisza, Szczytna, Mrągowa, Nidzicy, Działdowa posługują się mową polską. Pruscy urzędnicy otwarcie oświadczali, że Mazurzy są „Polakami” i mówią „po polsku”. W określenia te pod żadnym pozorem nie było wpisywane przekonanie o tym, że społeczność mazurska ma polskie poczucie narodowe. Dopiero nasilające się od XIX wieku tendencje nacjonalistyczne ostatecznie przekreśliły jej autochtoniczną identyfikację. Jak pokazała historia, rok 1918 był momentem, po którym musieli opowiedzieć się za przyjęciem narodowości albo niemieckiej, albo polskiej.

Republika Prus Wschodnich

Polscy historiografowie twierdzą, że odrodzenie się państwa polskiego 11 listopada 1918 roku stworzyło niepowtarzalną i ostatnią szansę pozyskania Mazurów dla polskości. Ich znakomita większość czuła się nierozerwalnie związana z państwem prusko–niemieckim. Na Mazurach nie szerzyła się i nie umacniała taka idea, jak na Kaszubach, że jedynie ścisłe relacje z Polską pozwolą rodzimej ludności zachować tożsamość i odzyskać podmiotowość (wątek ten został wiarygodnie przedstawiony w wyreżyserowanym przez Filipa Bajona filmie Kamerdyner , który właśnie wszedł na ekrany kin).

Dziedziczoną u Mazurów cześć dla panującej dynastii Hohenzollernów trzeba sobie uświadomić, aby zrozumieć, czym dla nich była abdykacja Wilhelma II (stało się to 10 listopada 1918) i jego ucieczka do Holandii, gdzie zmarł. Z ich punktu widzenia w dobie odradzania się państwowości polskiej nastąpiła seria klęsk: przegrana w Wielkiej Wojnie, tzw. rewolucja listopadowa, katastrofa ekonomiczna i gospodarcza (pojawiło się np. zjawisko galopującej inflacji, która szczególnie dotkliwie uderzała w biedną na ogół wieś mazurską). Tę przykrą rzeczywistość odzwierciedlają zarówno końcowe partie tomu Karola Małłka pt. Z Mazur do Verdun. Wspomnienia 1890-1919 , jak i pamiętnika jego młodszego brata, Edwarda Małłka, zatytułowanego Gdzie jest moja ojczyzna? Przychylał się on do myśli, że tak, jak odradzały się lub powstawały po 1918 roku mniejsze i większe państwa, swoją niepodległość powinna ogłosić Republika Prus Wschodnich. Edward Małłek identyfikował się z pogańskimi Prusami, którzy po walkach z wojskami krzyżackimi utracili niepodległość w 1283 roku.

Proniemiecka presja

Odzyskanie suwerenności i samodzielności państwowej przez Polskę połączyło się z tym, że Prusy Wschodnie utraciły bezpośrednią więź terytorialną z Rzeszą. Według postanowień Traktatu Wersalskiego na spornych ziemiach zarządzono plebiscyt. Wyniki miały zadecydować o przynależności poszczególnych gmin i powiatów do Polski albo do Prus Wschodnich (w rzeczywistości do Niemiec). Na Mazurach zapanowała proniemiecka presja, a niekiedy terror. Sympatyzowanie z Polską było w oczach większości naganne. Przychylni jej Mazurzy, mimo że byli u siebie, czuli się „wyobcowani, jakby trędowaci” (wspominał syn mazurskiego poety, Jana Dopatki, który 11 lipca 1920 roku głosował za przynależnością swej ziemi rodzinnej do Prus Wschodnich, aby piętnaście lat później włączyć się aktywnie w działalność ruchu polskiego w Niemczech). Jak niewielka grupa mazurska opowiadała się za polskością, świadczy książka plebiscytowego działacza, Fryderyka Leyka Pamięć notuje i utrwala .

Urodzony w Jeżach pod Piszem mazurski pastor Paul Viktor Karl Hensel (1867–1945) przyjął stanowisko antypolskie, ogłosił w 1920 roku broszurę z nieznoszącą sprzeciwu tezą: „Masuren ohne Zweifel nicht polnisch” (Mazury bez wątpienia nie są polskie). Propagandowe proniemieckie wystąpienia Mazurów zapoczątkował już w połowie grudnia 1918 roku inny Mazur, Max Skowronnek, który zaprzeczył polskiemu charakterowi ludności mazurskiej. Przypomniał o jej tradycyjnej i niepodważalnej wierności wobec państwa pruskiego i jego władców. Głosił potrzebę obrony Mazurów przed polskimi planami oderwania ich od Niemiec. Uważał, że zmiana przynależności państwowej społeczności mazurskiej ograniczy jej swobody wyznaniowe. Snuł też przypuszczenia, że Polacy obarczą Mazurów nowymi podatkami i zastosują ucisk językowy. W mazurskiej społeczności byli tacy, którzy posługiwali się jeszcze tylko mową polską, ale coraz większa część używała polszczyzny i niemczyzny (znajomość języka niemieckiego się ugruntowywała).

Ździebko polskiej lekkomyślności

Jednym z czołowych działaczy proniemieckich był urodzony pod Gołdapią mazurski dramaturg, prozaik i publicysta, Max Worgitzki (1884–1937). Przewodził on ważnemu w okresie przedplebiscytowym Związkowi Warmiaków i Mazurów, w oryginale Masuren– und Ermlanderbund. Twierdził, że jeszcze w 1919 roku wydawało się, iż społeczność mazurska nie była przekonana, na kogo głosować. Czyżby wyolbrzymiał szanse na przyłączenie Mazur do Polski? Pisał zjadliwie i tryumfalistycznie: „w naszych miastach przed wieloma drzwiami stały wtedy samochody do przewożenia mebli. Ze wszystkich szczelin wychodziła stroniąca od światła szczurza hołota defetystów, pełzła przez ulice od domu do domu i szeptała tajemniczo: «Przecież nic już nie pomoże. Plebiscyt jest tylko dla pozoru. Już od dawna ostatecznie postanowiono w Paryżu, że zostaniemy przyłączeni do Polski. Głupcem jest ten, kto ma odwagę zbuntować się. Głupcem jest ten, kto naraża swoją egzystencję!». Polacy bardzo dobrze słyszeli te trujące, śmiertelne podszepty. Otworzyli pysk, jakby już byli panami w kraju”.

Za pomnik zwycięstwa plebiscytowego uchodził w Olsztynie (niem. Allenstein) teatr dramatyczny. Worgitzki przyczynił się do jego zbudowania. W tym przybytku nigdy nie miało paść polskie słowo. Rozbrzmiewa ono od ponad siedemdziesięciu lat.

W groteskowo–ironicznej wizji literackiej przedplebiscytową gorączkę i rozszalałą nienawiść przedstawił w swej słynnej powieści Muzeum ziemi ojczystej urodzony w Ełku Siegfried Lenz (1926–2014). Jedna z głównych bohaterek, Sonja Turk, która uosabia mazurskiego ducha, publicznie oświadcza, że w plebiscycie odda głos zarówno za Polską, jak za Niemcami: „Mieliby z moim głosem zwyciężyć Polacy – zaczęła – to w Łukowcu [literackim odpowiedniku Ełku – uzup. Z.Ch.] byłoby galanto, ale za niechlujnie. A jak my będziemy górą, to znaczy zostaniemy przy Rzeszy, to znowu będzie oszczędność i brunatny sos. Ździebko polskiej lekkomyślności wcale by nam nie zaszkodziło, jeśli tylko Rzesza zatroszczy się o kartofle i kapustę”.

Jak wiemy, rezultaty głosowania z 11 lipca 1920 roku nie pozostawiały Polakom złudzeń. W dużej liczbie opracowań przeanalizowano przebieg wydarzeń, który doprowadził do tego niepomyślnego rozstrzygnięcia, a – co więcej – umocnił w Mazurach żywotność antypolskich stereotypów i antypolonizmu. Propaganda z całą mocą upowszechniała wyobrażenie Polaków jako narodu, który nie potrafi się zorganizować i samodzielnie rządzić. Swoje żniwo zbierał, wytworzony w drugiej połowie XVIII wieku, stereotyp pod nazwą „Polnische Wirtschaft”, czyli „polskie gospodarzenie”; w niemieckich oczach oznacza ono skrajną niegospodarność, brak planowania i manier oraz brud. Dodatkowo straszono Mazurów polską inwazją militarną, tym, że Polacy przymuszą ich do wyrzeczenia się wyznania ewangelickiego na rzecz katolicyzmu.

Ewangelik wita odrodzoną Polskę

Na tym tle warto zauważyć jednoznacznie pozytywny oddźwięk wobec odzyskania przez Polskę niepodległości, który znajdujemy w twórczości Michała Kajki (stulecie odrodzonej państwowości łączy się ze 160. rocznicą urodzin tego mazurskiego poety). Niedługo po 11 listopada 1918 roku napisał on wiersz Polska (jego rękopis znajduje się w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie). Mazur z Ogródka wita zmartwychwstały po 123 latach Kraj z nadzieją, że będzie on dobrym sąsiadem. Do tego wyjątkowego wiersza nie mają przystępu rozpowszechniane wówczas w Prusach Wschodnich antypolskie nastroje. Kajka wierzył w to, że polski rząd przyczyni się do stworzenia sprawiedliwych struktur władzy, rozwoju państwa i społeczeństwa.

Poeta znad jeziora Kraksztyn pod wpływem lektur historycznych doskonale zdawał sobie sprawę z martyrologicznej drogi, która doprowadziła Polaków do odzyskania niepodległości. W logice dziejów, których efektem była niepodległość Polski, znajdował przejaw Bożej sprawiedliwości. Nasz Kraj widział zgodnie z mesjanistyczną tradycją romantyków jako Jezusa Chrystusa, który niewinnie wiele wycierpiał i powstał z martwych. Za głównego wroga Polski uważał rosyjskich carów. Oni zsyłali walczących o wolność na Sybir. Pokolenia Polaków z okresu upadku niepodległości porównał do generacji ludu izraelskiego z czasów, kiedy ten dostał się do niewoli babilońskiej. Autor jako ewangelik w tym witającym odrodzoną Polskę utworze odwołał się do Biblii kilka razy, na przykład w strofie o niewinnej krwi pisze o niej jako tej, która – jak po zabójstwie Kaina na swym bracie, Ablu – wołała o pomstę do nieba. Ofiara według poety nie była daremna.

Choć Kajka nie umieścił w wierszu żadnych nazwisk, to możemy się domyślać, że kiedy informuje o zesłanym przez Stwórcę mężu opatrznościowym, „oswobodzicielu”, w rzeczy samej wskazuje na postać Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza, Józefa Piłsudskiego. Ciekawe, że Mazur prosił Polaków, aby zdali się na wolę „swoich przewodników”, jakby dobrze wiedział, że polskie społeczeństwo cechuje chroniczny brak zaufania do władzy.

W wierszu odzwierciedlił się lęk przed zawieruchą wojenną. Właśnie skończyła się I wojna światowa. W latach 1914–1915 tragicznie dotknęła ona Mazury (także rodzinę Kajki), które stały się teatrem walk pomiędzy armią rosyjską i niemiecką. Trwały rozpętane przez komunistów rozruchy społeczne, Armia Czerwona parła w kierunku zachodnim i zagrażała również Prusom Wschodnim. Kajka w tych zdarzeniach widział wspólne śmiertelne niebezpieczeństwo. Toteż modlił się, aby „w miłości hojny / Bóg […] / Bronił nas od krwawej wojny”. Wartością pożądaną był, jak zawsze, pokój i to, co wynika z miłości bliźniego, dlatego poeta mazurski w niczym nie przypominał tych ziomków, którzy poddawali się złym, nacjonalistycznym emocjom i triumfalizmowi. Dążył nie do konfrontacji, lecz do współpracy.

Zarówno sytuacja geopolityczna, niezadowolenie w Niemczech, jakkolwiek zanikające, to jednak pewne poczucie odrębności etniczno–kulturowej, jak i odzyskanie przez Polskę niepodległości w jakimś stopniu obudziły w pewnych sferach społeczności mazurskiej idee separatystyczne czy też wybicia się na samodzielność. Z oddalenia stu lat widzimy, że przebieg wydarzeń przed i po 1918 roku ostatecznie coraz bardziej zbliżał Mazurów pruskich do Niemców i Niemiec.

Prof. Zbigniew Chojnowski pracuje w Instytucie Polonistyki i Logopedii UWM w Olsztynie. Autor monografii i studiów o literaturze polskiej i regionalizmie literackim.