Dwie niepodległości
Dwudziestolecie międzywojenne w literaturze wydaje się z dzisiejszego punktu widzenia krótkie i wyraziste. Wybitni poeci, prozaicy i dramaturdzy, pierwszej wody reportaż, niezrównani krytycy i eseiści – znamy ich i cenimy do dziś. Trzydziestolecie po roku 1989 wygląda przy tym na przewlekłe i nijakie. To nie tylko efekt braku dystansu czasowego sprawia, że trudno się zgodzić co do kanonu najlepszych pisarzy. Brak uczciwej krytyki, zastąpienie jej promocją, ideologizacja rynku literackiego i jego monopolizacja sprawiły, że nie wiemy, co mamy. Bezradna jest uniwersytecka historia literatury, obracając się w kręgu zmistyfikowanych hierarchii. Bezradne są instytucje państwowe – Ministerstwo Kultury i jego Instytut Książki – bo nie mają się na czym oprzeć. Dziś wybitny jest ten autor, którego popiera silny koncern wydawniczo-medialny korumpujący krytyków. Za poparcie trzeba się z kolei odpłacić. Autorzy rewanżują się zatem już nie tylko w medialnych wywiadach, włączając się w wojnę kulturową i mówiąc to, czego się od nich oczekuje, lecz także w samej twórczości, podejmując takie, a nie inne tematy, odpowiednio naświetlając pewne kwestie. Jak działa ideologiczne zamówienie w sztuce, pokazuje dobitnie przykład filmu Twarz Małgorzaty Szumowskiej, zrobionego na podstawie autentycznej historii i opowiadającego ją dokładnie na odwrót.
Literatura Dwudziestolecia, podobnie jak w roku 1989, pozostaje dla nas punktem odniesienia, stąd Narodowe Czytanie Przedwiośnia . Tam biją źródła, do których warto powracać nie tylko w lekturowych wyborach. Można tam szukać również twórczych inspiracji.
Ale podstawową różnicą, która rodzi wszystkie inne, jest opozycja między autentyzmem tamtego zrywu niepodległościowego, w którym brały udział wszystkie siły polityczne rozebranej Rzeczypospolitej, i teatralnością wątpliwego, a niedokończonego przewrotu z roku 1989, kiedy to zapewniano, że komunizm się skończył, bardzo szybko jednak zaczęto wątpić w to, że w ogóle kiedyś istniał. Z połowiczności sukcesu owego odzyskania niepodległości powstała połowiczna kultura, fasadowa i nieszczera, pozbawiona ambicji, złożona z obiegu oficjalnego, akceptującego status quo , naśladującego modne trendy, i reszty, co obsiadła marginesy i mało kto o niej słyszał.
Obszukiwanie tych peryferii byłoby zadaniem dla krytyki, póki co jednak nie ma kto się tym zająć. A może by tak zaproponować i sfinansować jakiś program prowadzący do połączenia sił ambitnych krytyków literackich? Może w ten sposób udałoby się zarysować rzetelne hierarchie, powracając do uczciwych kryteriów? Może byłoby to zadanie dla Instytutu Książki? Może nośnikiem dla nowej krytyki stać by się mogły czasopisma patronackie w na nowo pojętej roli? W końcu po coś je mamy.
Grzegorz Filip
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.