Czempioni słowa na wojnie

Mariusz Karwowski

W stuleciu, na którym swoje piętno odcisnęły dwie światowe wojny i cała masa lokalnych bądź regionalnych konfliktów, przewrotów, puczów, ruchów partyzanckich, rewolucji, wojen domowych i wyzwoleńczych, reportażyści nie mogli pozostać głusi na odgłosy dobiegające z pola walki. Niezależnie czy zmagania toczyły się na ojczystej ziemi, czy z udziałem polskich żołnierzy na obczyźnie (Narwik, Tobruk, bitwa o Anglię), czy w ogóle na drugim krańcu świata (Afryka, Bliski Wschód, Ameryka Południowa), ubierali w słowa obrazy, które obserwowali na własne oczy bądź rekonstruowali z „drugiej ręki”. Niektórzy szli jeszcze dalej i zamieniając pióro na karabin opisywali bagaż swych doświadczeń. Bez względu na to gdzie i w jakich okolicznościach konfrontacja wojny z humanizmem, z największymi uniwersalnymi wartościami dla każdego musiała być nie tylko zawodowym, ale wręcz życiowym egzaminem, sprawdzianem samego siebie. Nie zawsze udawało się go zdać pozytywnie.

W panteonie stworzonym przez Andrzeja Kaliszewskiego znaleźli swoje miejsce zarówno stanowiący punkt odniesienia nestorzy gatunku (Melchior Wańkowicz, Ryszard Kapuściński, Arkady Fiedler), jak również przedstawiciele młodszego pokolenia: Wiktor Bater, Maria Wiernikowska, Wojciech Jagielski, z jednej strony będący siłą rzeczy spadkobiercami wielkich tradycji polskiej szkoły reportażu, ale z drugiej – wprawiwszy w ruch koło ewolucji – podążający już własnymi ścieżkami. W gronie mistrzów autor umieścił i tych bardziej znanych, np. Ksawerego Pruszyńskiego, Mariana Brandysa, i nieco już dziś zapomnianych: Gustawa Daniłowskiego, Stanisława Strumph-Wojtkiewicza, Bohdana Pawłowicza. Ich postawy (świadek i apologeta), punkty widzenia rzeczywistości („zaorywanie” Berlina) czy też zawodowe emploi (świadek na krawędzi, odnaleźć bramę do świata wojny) zawarł w tytułach poszczególnych rozdziałów, z których każdy stanowi odrębną część i poświęcony jest komu innemu. W sumie Kaliszewski awansował do ligi mistrzów piętnaście postaci, niekiedy już za życia obrosłych legendą, której w żadnym wypadku nie zamierza burzyć, choć skazy w ich twórczości pozostają dla niego aż nadto widoczne. Nie uchodzi więc jego uwadze panegiryzm Stalina u Ksawerego Pruszyńskiego, nadmierna ideologizacja u Janusza Przymanowskiego ani też wychodzenie Kapuścińskiego z roli rzetelnego reportera i naiwne propagowanie systemu.

Potrafi jednak te mało chlubne wątki oddzielić od niekwestionowanego reporterskiego kunsztu swoich bohaterów. Jednoznacznie brzmiące kategoryzacje: „arcydzieło gatunku, jeden z najlepszych polskich reportaży wojennych” (o Rubikonie Juliusza Kaden-Bandrowskiego), „najpełniejszy i najbogatszy gatunkowo polski reportaż wojenny, megareportaż” (o Monte Cassino Wańkowicza), „klasyka nowoczesnego reportażu polskiego i reportażu wojennego” (o W czerwonej Hiszpanii K. Pruszyńskiego) nie pozostawiają u czytelnika wątpliwości, z jakiej perspektywy należy spoglądać na te pozycje.

Dla krakowskiego medioznawcy najistotniejszymi kryteriami decydującymi o mistrzostwie w tym fachu są: styl języka, stosowane techniki pisarskie, sposób prowadzenia narracji i wykorzystanie środków stylistycznych. To poprzez nie buduje się obraz wojny nie tylko w oczach czytelnika, ale i wśród walczących żołnierzy. Reportaże miały przecież nierzadko budzić bojowego ducha, niczym u Sienkiewicza krzepić serca, podtrzymywać patriotyczne morale. Nic dziwnego, że za wszelką cenę starano się „przywiązać” reportera do armii (embedded journalism ), co dawało mu wprawdzie wgląd za kulisy operacyjnych działań, ale także pozwalało nim sterować i kontrolować wysyłany przekaz. Nic zatem dziwnego, że w reportażach z I wojny dominuje ton patetyczny, heroiczny, sama batalia – przez mitologizację wydarzeń czy tworzenie funkcjonujących po dziś dzień legend – jawi się bardziej jak święto aniżeli apokalipsa, zaś utwory dotyczące zmagań II wojny przesycone są atmosferą bohaterstwa, żołnierskiej przyjaźni i pełnego oddania sprawie.

Omawiając twórczość wybranych przez siebie pisarzy, Kaliszewski sięga po klasyczną definicję pióra Kazimierza Wyki: „reportaż jest wyprzedzeniem prozy powieściowej ku tematom, które jeszcze nie podległe przetworzeniu artystycznemu, jeszcze zbyt bliskie, ażeby posiąść wobec nich dystans, domagają się jednak wyrazu i zapamiętania”. Jest ona jednak tylko punktem wyjścia i nawet później, wielokrotnie ukonkretniana, oparta na warsztacie pisarskim każdego autora, nie stanowi dla niego ortodoksyjnej wytycznej, której należy się trzymać bez opamiętania. Wskazując na literacko-artystyczne koneksje reportażu, udowadnia, że umiejętne balansowanie na międzygatunkowej granicy samo w sobie może dodać wartości dziełu. Gdyby było inaczej, autor musiałby w pierwszej kolejności usunąć z tego zbioru Monte Cassino , któremu przecież bliżej do eseju aniżeli reportażu. Podobne problemy z genologią napotyka zresztą także w utworach pozostałych autorów, bardziej z kolei przypominających artykuły publicystyczne, opowiadania, opowieści psychologiczne, a nawet dzienniki czy wspomnienia. Kaliszewski je przezwycięża, odnajdując w każdym charakterystyczne cechy stanowiące, wedle przykazań innego mistrza gatunku Ernesta Hemingwaya, kwintesencję reportażu: krótkie, dynamiczne zdania pozbawione nadmiaru przymiotników, do minimum ograniczone odautorskie komentarze, szczegółowość opisu, a nade wszystko rygor autentyzmu… To właśnie ta „esencjonalna prawda” w głównej mierze przesądza o tym, że zarówno w opus magnum Wańkowicza, jak i w Studziankach Przymanowskiego reportaż wojenny – zdaniem autora antologii – osiągnął swoje apogeum.

Następujące później zmiany charakteru konfliktów zbrojnych i cywilizacyjnych uwarunkowań zaowocowały wypaczeniami, które przyszłość gatunku każą postawić pod znakiem zapytania. Reporter nie ma już czasu na przedstawienie tła wydarzeń, na badanie złożoności problemów, w wyniku których wybuchła wojna, ani na rysowanie charakterystyk bohaterów. Znacznie bardziej pożądane są informacja, najlepiej skondensowana do góra kilku zdań, oraz sprzedająca się pod każdą szerokością geograficzną sensacja, w poszukiwaniu której trzeba się wykazać brawurą, nonszalancją, a niekiedy wręcz zapłacić najwyższą cenę. Ta ewolucja, choćby nawet nie wiem jak zatrzymywana na chwilę przez opierających się jej reporterskich tuzów, w pełni jednak oddaje ducha współczesności, w której do wyobraźni bardziej niż słowo przemawia obraz.

 

Andrzej KALISZEWSKI, Mistrzowie polskiego reportażu wojennego (1914–2014) , Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2017.