Współpraca to dziecko wojny
Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie! To zawołanie towarzyszyło ludziom przez wieki. Obawiano się wojen i zawieruch, tak jak głodu i chorób, choć miano z nimi dość częsty kontakt. My jesteśmy już dziećmi pokoju i pełnego komfortu. Może to brzmieć dziwnie, zwłaszcza w uszach malkontentów, ale tak właśnie jest. Mamy pokój, cenimy go i w tym spokoju możemy rozważać, skąd wojny i jakie mają konsekwencje. Powstały dziesiątki prac, głównie socjologów, historyków i analityków sztuki wojennej, o tym, co powoduje, że społeczeństwa popadają w konflikty. Że nagle po latach pokojowej koegzystencji zaczyna się okładanie kijami bambusowymi, siekierami, mieczami czy odstrzały za pomocą kałasznikowów, a nawet olbrzymich haubic. Że czasem potrzeba tak niewiele, by konflikt zapłonął.
Wojny przypominają nam o ciemnych zakamarkach ludzkiej duszy. Badacze bardzo chcą je zrozumieć, ale na razie robią to dość nieudolnie. Część krytyków uważa, że głównie przez brak stosowania metod ilościowych i odwoływania się do… precyzji matematyki. Okazuje się bowiem, że wykorzystując zaawansowane równania matematyczne, znane z fizyki teoretycznej i biologii populacji, można nieco inaczej spojrzeć na procesy historyczne. Powstała już nawet grupa badaczy, która ilościowo spogląda na dzieje, a całą nowo utworzoną dyscyplinę nazywa się kliodynamiką, z nazwą wywodzącą się od znanej z greckiej mitologii muzy historii Klio.
Myśliciel oryginalny
Jednym z liderów nowej nauki jest prof. Peter Turchin, obecnie pracujący na znanym amerykańskim uniwersytecie w Connecticut. Zatrudnił się tam jako fizyk teoretyk modelujący procesy populacyjne, ale znany jest przede wszystkim biologom, pamiętającym jego przełomowe prace z „Nature”, „Science” czy „PNAS”. Nie wytrzymał jednak długo przy analizie cykli gryzoni i tego, jak wpływają na nie drapieżniki czy choroby, bądź jak całość ekosystemów jest modulowana przez czynniki klimatyczne. Ze sporą wiedzą matematyczną, chęcią zrozumienia zjawisk globalnych, a jednocześnie datującymi się jeszcze z lat szkolnych znajomościami zagadnień cywilizacyjnych chciał poszukiwać gdzieś dalej.
Turchin urodził się w Związku Radzieckim, wyemigrował do Ameryki, więc można napisać, że historia sama go dopadła. Żartował nawet, że się nie bronił, a jego nowe zainteresowania władze uniwersytetu nie tylko zaakceptowały, lecz też zgodziły się za nie płacić. I całe szczęście! Turchin to myśliciel oryginalny, piszący z pasją i werwą. Nie boi się kontrowersyjnych tez, ale w przeciwieństwie do wielu humanistów nie są to zabawy w przerzucanie pojedynczymi faktami, lecz solidne analizy z wykorzystaniem metod numerycznych i dużych banków danych. Dotychczas Turchin świetnie pokazywał koniunkturę rodzaju ludzkiego, okresy pokoju i wojny, tak w skali całego świata, jak i poszczególnych społeczeństw.
Krytyków takiego podejścia jest pewnie tylu co zwolenników, jednak nie sposób odmówić mu oryginalności podejścia. W nauce, jak wiadomo, rzeczowi krytycy są wszak bardzo cenni. Stanowią wręcz podstawę naukowego postępu. Zwłaszcza tacy, którzy krytykują nie tylko końcowe wyniki prac, lecz przyglądają się założeniom i danym wyjściowym. To właśnie w dużej mierze dzięki krytykom powstał olbrzymi zbiór danych historycznych, odnoszący się nie tylko do wojen, ich intensywności, ale i ekonomii i wynikających z niej możliwości korzystania z jedzenia i zdobyczy techniki w skali globalnej.
Wojny są ważne, ale czy najważniejsze? Jak to się dzieje, że z agresywnego gatunku Homo sapiens po 10 tysiącach lat powstaje grupa, która nie tylko dyskutuje, ale czyni starania o wspólne zdobycie przestrzeni kosmicznej. Tutaj wskazana jest niezwykła współpraca. Współpraca była wszak potrzebna nawet Rzymianom przy budowie akweduktów, a w pięknych wiekach średnich budowniczym wspaniałych katedr. To jednak wszystko za mało, znacznie poniżej chęci i możliwości eksploracji przestrzeni kosmicznej. Tutaj potrzeba dobrych teorii, poprawnych obliczeń, zaawansowanych rozwiązań technologicznych, jak i olbrzymich środków finansowych. Wszystko to w imię dość spektakularnego sukcesu intelektualnego i technologicznego, jednak bez bezpośredniego przełożenia na zysk materialny. Jak taka wyrafinowana kooperacja ma się do wojen? Turchin twierdzi, że współpraca jest swoistym dzieckiem wojny. Stało się tak na kilka sposobów.
Kreatywny charakter wojny
Czy to nie rolnictwo i wymyślenie koła stało za powstaniem wielkich cywilizacji? Tak można w przybliżeniu oddać sens rozważań cywilizacyjnych, gdy według Turchina spoglądano na pojedyncze, lokalne fakty. Rozwój Internetu i współpraca pomiędzy badaczami różnych specjalności, możliwości łączenia zbiorów rozproszonych i zaawansowanej analizy danych spowodowały, że wiele odległych danych z archeologii, geografii, agronomii, ekonomii, demografii a nawet batalistyki można było wreszcie zebrać razem. Książka Ultrasociety to jedna z pierwszych analiz powstałych dzięki wykorzystaniu coraz popularniejszego podejścia badawczego nazywanego eksploracją Big Data. Rzecz jasna komputery wyłącznie wspomagają analizy, zaś idea rodzi się w głowie badacza. Turchin ma swoją idée fixe, że wojny są ważniejsze od rolnictwa, bo to one mają rozleglejsze czasowo i przestrzennie konsekwencje. Wspólne życie na farmie pomaga w powstaniu wspólnoty, lecz naprawdę scala dopiero wspólne stawiane czoła napastnikom, walka o zasoby – pokarm, wodę, prestiż i partnerki do rozrodu, a przede wszystkim o życie. Spojrzenie na mapę polityczną świata pokazuje, jak silnym czynnikiem były wojny. To nie wyłącznie geografia, przebieg łańcuchów górskich i rzek, odpowiada za układ granic państwowych. Częściej decydują o tym wojny i zawierane po nich traktaty pokojowe. Polska nie jest wcale wyjątkiem. Turchin dowodzi, że uwzględnienie czynnika wojennego poprawia modele predykcyjne opisujące układ granic ponad trzykrotnie. Wojna to bowiem nie tylko czas okładania się toporami, mieczami czy produkowanie wystrzałów z armat i pocisków balistycznych. To przede wszystkim jej konsekwencje wpływające na cztery ważne parametry: liczbę ludności, strukturę społeczną, siłę państwa (grupy) i niestabilność polityczną. Trzy pierwsze czynniki są oczywiste, proste do zrozumienia i są bezpośrednią konsekwencją wyniszczających działań wojennych. Natomiast niestabilność polityczna to nie tylko zabicie wodza i elit, ale swoiste nowe porządki i późniejsza rządza odwetu.
Źli chłopcy idą na wojnę i atakują, a dobrzy się bronią. Prawie tak wyglądają bajki o rycerzach. Ale zupełnie niebajeczna wymiana ciosów pomiędzy nimi kreuje nową sytuację. Wojna to jednak nie walka bokserska w układzie jeden na jednego, a często milionowe społeczności zaangażowane w konflikty wbrew swojej woli, zarówno bezpośrednio, jak i na zapleczu: przygotowanie prowiantu, podatki na potrzeby armii czy duchowe wsparcie żołnierzy. To także ta część pokojowo nastawionych społeczeństw, które zupełnie wojny nie pragną. Wszyscy jednak ponoszą jej konsekwencje.
Oczywiście są ruiny i zgliszcza, jednak ta straszna, destrukcyjna siła może mieć też kreatywny charakter. Zniszczenia trzeba odbudować, a pamięć ludzka przywykła do wcześniej nabytych osiągnięć powoduje tęsknotę za poniesionymi stratami i szybką chęć ich wyrównania. Często po wojnie zapał jest tak silny, a poziom współpracy pomiędzy ludźmi tak znaczący, że rzeczywiście to się udaje. Rozbudowana współpraca z czasem daje nie tylko siłę małym grupom, ale całym cywilizacjom czy blokom politycznym, obejmującym znaczną część globu. Bo czy bez zimnowojennej współpracy, fascynacji możliwościami technicznymi, ale też pewnego pozytywnego myślenia wyobrazilibyśmy sobie loty na Księżyc? Ta silna więź wytworzona pomiędzy współpracującymi daje nie tylko możliwość rozwoju zaawansowanych technologii, lecz także zwyczajnie tworzy silne spoiwo społeczne.
Oczywiście powstanie grup to nie zawsze dobrowolna kooperacja, czasem wzmacniana państwowym czy prywatnym aparatem przemocy. Amerykanie mają w zwyczaju powoływać się na pewne stare powiedzenie: Bóg stworzył ludzi, Samuel Colt uczynił ich równymi. Do pewnego stopnia tak właśnie jest. Sprawdza się to w małych grupach, gdzie ludzie się znają i wiedzą, kto swój, a kto obcy. W większych grupach powstają zupełnie nowe problemy. Być może jako gatunek nie możemy sobie z nimi poradzić, bo zwyczajnie nie zapamiętujemy członków licznych grup. Nasz mózg ciągle jeszcze pracuje, pamiętając czasy życia na sawannie, a tempo współczesnego życia przyśpiesza. Kliodynamika jest naprawdę dynamiczna i wskazuje, że przy pomocy modeli stacjonarnych nie jesteśmy już w stanie zrozumieć świata. Ewolucja i wojny mają swoje zakręty i czasem nie wiadomo, co będzie kolejnym etapem.
Następny szok już blisko
Z teoriami kliodynamistów rzadko zgadzają się tradycyjni historycy. Na podstawie własnych badań zwykle podkreślają wyjątkowość zdarzeń historycznych, ich nieprzewidywalność i wielką rolę przypadku. Po prostu wojna kiedyś musi być, nawet gdybyśmy jej nie chcieli. Łacińskie przysłowie mówi: Si vis pacem, para bellum - jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny. Nawet gdy są to tylko czysto teoretyczne zapasy. Trudno być jednak teoretykiem optymistą w niestabilnym świecie. Realizm podpowiada rzecz oczywistą - wojny są, były i będą. Według Turchina następny szok już blisko – trajektorie konfliktów wskazują, że może się to wydarzyć już w 2020 roku. Na początek w USA, co później – zobaczymy. Historia poprzednich konfliktów pokazuje, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Oczywiście nie dla wszystkich. Dla pojedynczego osobnika wojna znaczy coś innego niż dla populacji, zwykle coś groźniejszego niż dla całych narodów czy cywilizacji. Jedno jednak jest pewne, po latach konfliktów przychodzi czas na podanie rąk i współpracę. Czy to nie za późno?
Prof. dr hab. Piotr Tryjanowski, Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu Peter TURCHIN, Ultrasociety. How 10.000 years of war made humans the greatest cooperators on Earth, Beresta Books, 2016.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.