Literacki festiwal w Binic

Zbigniew Chojnowski

Jako polski poeta gościłem na festiwalu literackim w nadmorskim miasteczku Binic w Bretanii (departament Côtes-d’Armor). Miałem mgliste pojęcie o tym, jak wygląda promocja książki na francuskiej prowincji. Cóż się mogło wydarzyć poza sezonem w miejscowości liczącej niecałe cztery tysiące mieszkańców? Co prawda w końcu marca zaczynają tu kwitnąć na żółto krzewy żarnowca, porastające połacie nabrzeża, zielenieje wiosennie trawa, a ciepławe strumienie powietrza pozwalają spokojnie spacerować aż do momentu, w którym daje się we znaki deszcz. Nie jest to czas na długie spotkania z naturą i romantycznymi krajobrazami. Około 100 km na wschód od Binic, wśród wysokich, poszarpanych i skalistych (bazaltowych i granitowych) brzegów, leży Saint-Malo, gdzie urodził się romantyczny pisarz François-René de Chateaubriand.

Wydawać by się mogło, że w pustawej miejscowości odbędzie się kilka spotkań autorskich z udziałem grupki organizatorów, do której dołączą ich nieliczni znajomi oraz ostatni miłośnicy czytania spragnieni bezpośredniego kontaktu z twórcami. Niemałe było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że przez trzy dni trwania festiwalu, połączonego z targami książki, przewinęło się bez mała sześć tysięcy osób. Informowała o tym odpowiedzialna za przyjazd polskiej delegacji Anna Planchais (Polka od lat mieszkająca we Francji). Od początku nie miała wątpliwości, że szósta edycja przedsięwzięcia na rzecz książki i czytelnictwa oraz zbliżania między kulturami różnych krajów i kultur również się uda.

Wieżyczki równo poukładanych książek

Na festiwal w Binic oprócz mnie zaproszeni byli Ewa Kozłowska i Kazimierz Brakoniecki. Oboje od lat utrzymują twórcze kontakty z Francją. Kozłowska jest fotograficzką i pisarką. Wydała prozę poetycką w języku polskim i francuskim pt. Małe impresje/Les petites impressions (2008), a także Krótkie historie (2016), inspirowane m.in. Paryżem. Swoje prace wystawiała w tamtejszym Jesiennym Salonie. Opisała też sprawy francuskich jeńców wojennych w Treuburgu (dzisiejszym Olecku, gdzie mieszka).

Kazimierz Brakoniecki nie mając nic lepszego do zrobienia w czasie stanu wojennego nauczył się języka francuskiego. Od września 1995 roku kieruje Centrum Polsko–Francuskim Côtes d’Armor – Warmia i Mazury w Olsztynie. Przetłumaczył sporo książek z języka francuskiego: O Bretanii wierszem i prozą (1997), Jeana Greniera Albert Camus. Wspomnienia (2000), Bretania w poezji i prozie (2006), Paola Keinega Wiersze bretońskie (2007), Louisa Guillouxa Moja Bretania (2008), Eugene’a Guillevica Obecność. Wiersze (2010), Xaviera Gralla Wierny Bretanii (2011) i inne. Niestrudzenie przyswaja polszczyźnie pisma i wiersze Kennetha White’a, który wymyślił „geopoetykę” (kategoria ma zauważalny wpływ na polskie badania, związane z topograficznym zwrotem w literaturoznawstwie). Brakoniecki w 2016 wydał Małą antologię poezji francuskiej , w której znajdziemy znane i nieznane utwory poetów francuskich należących do klasyki europejskiej poezji nowoczesnej, jak Charles Beaudelaire, Blaise Cendrars, Pierre Reverdy, Robert Desnos, André Frenaud, oraz współczesnych poetów silnie związanych z rodzinną krainą, jak Aimé Cesaire (Martynika), Paol Keineg, Heather Dohollau, Yvon Le Men (Bretania) czy André Weckmann (Alzacja). Prezentowani są też dwaj poeci z Maghrebu osiedli we Francji i piszący po francusku: Tahar Bekri oraz Mohammed El Amraoui.

We Francji, w roku poprzedzającym festiwal w Binic w 2015, ukazał się w oficynie „Folle Avoine” obszerny tom Brakonieckiego Atlantide du Nord w tłumaczeniu Frédérique Laurent. Była obecna w Binic. Oprócz literatury polskiej Laurent przekłada literaturę alzacką, niemiecką i włoską. Zna jeszcze język angielski i rosyjski. Polszczyznę opanowała, pragnąc porozumieć się z kuzynami z Polski, którzy posługiwali się tylko i wyłącznie mową ojczystą. Ma uzdolnienia muzyczne. Wpływ na jej translatorską praktykę ma dzieło Henriego Meschonnica Poétique du traduire . W jej translacji Francuzi mogą czytać Stefana Chwina, Krzysztofa Rutkowskiego, Andrzeja Stasiuka i innych. Wiersze poetów z Warmii i Mazur (m.in. Alicji Bykowskiej-Salczyńskiej, Chojnowskiego) opublikowała w antologii Terra nullius. Anthologie de la poésie polonaise contemporaine de Varmie et Mazurie . Wszystkie wystawione egzemplarze, zarówno tomu Brakonieckiego, jak i antologii, zostały kupione przez osoby przybyłe na towarzyszące festiwalowi targi książki.

Po otwarciu święta książki i autorów w Bar de l’Estran wieczorem 27 marca 2015 roku przez następne dwa dni stało się coś niesłychanego. W największym pomieszczeniu miejscowego domu kultury, przypominającym szkolną salę sportową, rozstawiono stoiska z wieżyczkami równo poukładanych książek, przy których stali autorzy i wydawcy. Z grubsza widok przypominał to, co zwykliśmy nazywać ogrodem francuskim. Najbardziej oblegano stoły z literaturą dziecięcą i komiksową. Nie wynikało to z przypadku. Gośćmi targów były trzypokoleniowe rodziny: dzieci wraz z rodzicami i dziadkami. Przechadzały się pary małżeńskie i przyjaciele. Festiwal dawał szansę spędzenia weekendu w gronie najbliższych i dobrych znajomych.

Literackie gwiazdy

Polskie stoisko wyglądało skromnie: francuskie przekłady poetów z Warmii i Mazur oraz troje reprezentantów regionu, obok których miała swoje miejsce Frédérique Laurent. Na ścianie polskiego kącika wisiały białoczerwona flaga i administracyjna mapa naszego kraju. Od czasu do czasu podchodzili zaciekawieni Polską Francuzi, aby przypomnieć swoje polskie korzenie lub ubolewać nad tym, że Francja jest coraz mniej francuska. Można było w to uwierzyć, spostrzegając, że proboszczem w kościele parafialnym w Binic był wówczas Afrykanin. Zaskoczył mnie pewien wydawca. Zapytał, czy wiem coś o losie Polaka, który podczas II wojny światowej samotnie walczył z U-Bootami. Zatapiał niemieckie statki podwodne strzelając do nich z brzegów Francji z broni własnego pomysłu. Powątpiewałem w wiarygodność tej historii. Francuz nalegał, abym sprawdził, co się stało z tym bohaterem, bo według jego wiedzy wrócił po wojnie do Polski i nie wiadomo, jak przebiegł jego późniejszy los. Przekonałem się, nie tylko w opisanej sytuacji, że znajomość dziejów naszego kraju wśród francuskich przyjaciół jest co najwyżej mityczna lub bardzo ogólna. Kazimierz Brakoniecki chyba bezskutecznie wyjaśniał dwóm bretońskim dziennikarzom, że często Polska była osamotniona w walce o swoje istnienie.

„Gwiazdą” festiwalu był Jean Rouaud (rocznik 1952). Szeptano o nim z uznaniem, wszak był jedynym pisarzem spośród ponad czterdziestu zaproszonych autorów, który otrzymał Nagrodę Goncourtów. Dostał ją w 1990 roku za pierwszą powieść Champs d’honneur (ukazała się po polsku w tłumaczeniu Ewy Wende pt. Pola chwały ). Jego twórczość opiera się na historiach rodzinnych i autobiografii. Nie wyglądał na człowieka sukcesu. Niewysoki mężczyzna miał zmęczoną i smutną twarz. Obserwowałem go z naprzeciwka. Znikał ze swojego stoiska dość często z powodu tytoniowego nałogu. Rouaud rozpromieniał się tylko wtedy, gdy czytelnicy po zakupie którejś z jego książek prosili o autograf. Działała magia przyznanego ćwierć wieku wcześniej literackiego trofeum?

Zupełnie inaczej przedstawiał się Yvon Le Men (rocznik 1953): wysoki, radosny, wręcz chłopięcy i beztroski. Wydał blisko pięćdziesiąt książek i cieszy się sławą jednego z najwybitniejszych współczesnych poetów bretońskich. Podobno utrzymuje się głównie z honorariów za odbyte spotkania autorskie. Gdy patrzyłem na niego, widziałem w nim ulubieńca miłośników poezji regionalnej. W przekładzie Brakonieckiego jawi się on jako poeta miejsca, esteta bretońskiej krainy. W cyklu Kiedy rzeka wspomina źródło , czytamy: „Są miejsca / które nas spotykają / nie szukając”.

Czytanie i słuchanie

Targi książki trwały, a równolegle odbywały się liczne spotkania autorskie. W pewnym sensie były one� osobliwe. Z jednej strony gromadziły jednocześnie trzech lub więcej prozaików lub poetów, a z drugiej komplety koneserów słuchania literackiego słowa. Przekonałem się, że francuscy miłośnicy literatury spragnieni są słowa czytanego, żywego, wygłaszanego. Są ci, którzy lubią głośno czytać, i ci, którzy uwielbiają słuchać swej ojczystej mowy. W milcząco przyjętej umowie pomiędzy starannie czytającymi i uważnie słuchającymi tkwi praktyczny sens. Obie strony wiedzą, że zarówno czytanie, jak i słuchanie tekstów rozwija człowieka. Nie tylko uwrażliwia go i wzbogaca wewnętrznie, lecz także przygotowuje do istnienia w przestrzeni społecznej, obywatelskiej. We Francji ceni się faktyczne kompetencje językowe. Umiejętność posługiwania się mową jest doceniana. Zrozumiały jest więc widok salki, w której przy pełnej frekwencji czyta się fragmenty utworów literackich. Swoje wiersze i prozę czytali autorzy, ale także miłośnicy słowa czytanego. Co więcej, czytano na kilka głosów. Słowa wybrzmiewały jak muzyka. Przed uczestnikami odkrywano rytmy mowy. Nikt się nie przejmował tym, że była nikła ochota na dyskusję z autorem. Obcowanie z literackim tekstem nie musi pociągać za sobą jakiejś otwartej i wysoce intelektualnej wymiany zdań. Nie byłem świadkiem pytań zadawanych pod irracjonalnym przymusem. Nie pamiętam, aby na siłę przedłużano spotkania, bo nie wypada nie zadać pytania pisarzowi. Rozbrzmiewanie wierszy i prozy stanowiło niejako wartość samą w sobie.

Ekscytującym wydarzeniem było spotkanie Brakonieckiego, Le Mena i senegalskiego rapera i poety Souleymane’a Diamanki. Osobowości tak różne, że ich wypowiedzi mijały się jak samoloty. Zaskoczyło miło to, że Souleymane podszedł do polskiej delegacji i wyrecytował ładną polszczyzną wiersz. Nauczył się go od Polaka, który wtajemniczał go w tajniki estradowego występowania. Dziewczyna Diamanki również chciała się popisać czymś polskim i powiedziała do mnie po polsku: „Kocham cię”. Widziała mnie pierwszy i ostatni raz. Francja kojarzy mi się z wyznawaniem miłości, ale po francusku: „Je t’aime”.

Obecność polskiej delegacji w Bretanii byłaby niepełna, gdyby nie jej spotkanie z Ewą Kubasiewicz-Houée, czyli polonistką, bibliotekarką, działaczką opozycji w PRL. Od 1988 przebywa na emigracji we Francji. Była emisariuszką Solidarności Walczącej na Zachodzie. W latach 1988 do 1992 pracowała w Bibliotece Polskiej w Paryżu. Od 1992 pracowała w Wydziale Spraw Międzynarodowych Rady Generalnej departamentu Côtes d’Armor w Bretanii. Jest autorką wspomnień Bez prawa powrotu (2005). Bez wątpliwości entuzjastka polskości, kolejne wcielenie matki–Polki. Okazała wielką radość, gdy troje polskich poetów czytało swoje wiersze.

Francuzi okazywali zainteresowanie polskimi sprawami o tyle, o ile odpowiadało to ich zainteresowaniom i oczekiwaniom. Nic w tym dziwnego. Podczas pobytu w Binic nauczyłem się, że patrzymy na innych przez pryzmat własnych potrzeb i wyobrażeń. Festiwal literacki w Binic, choć był lokalnym wydarzeniem, ujawnił, że autorzy i wydawcy, książki i czytelnicy są sobie potrzebni. Na czym to polega? Żeby to wiedzieć, powinniśmy się w miarę możliwości regularnie spotykać wbrew trudnościom, nieporozumieniom i zawiedzionym oczekiwaniom. Zyski są niespodziewane.

Prof. Zbigniew Chojnowski, historyk literatury i poeta, pracuje w Instytucie Polonistyki i Logopedii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, kieruje Zakładem Literatury Współczesnej i Teorii Literatury