Książka jako przedmiot
Jakiś czas temu jedna z wrocławskich uczelni otworzyła nową bibliotekę dla studentów – cyfrową, dostępną po zalogowaniu z każdego miejsca na Ziemi. Spotkało się to – moim zdaniem słusznie – z aplauzem graniczącym niemal z euforią zarówno wśród studentów, jak i opinii publicznej. Jednak bibliotece cyfrowej towarzyszy również siedziba, tzn. budynek. To jeszcze normalne – stoją w niej terminale, za pomocą których student, który w danym momencie nie ma możliwości skorzystania z zasobów bibliotecznych przez prywatny komputer, może uzyskać dostęp do elektronicznych publikacji. Jednak niektórych komentujących niemile zaskoczyło, że w tym samym budynku znajdują się również… książki. Wielokrotnie w rozmowach na temat nowej biblioteki spotykałem się z opiniami, że gromadzenie tradycyjnych, „analogowych” książek, a nie daj Boże budowanie w tym celu nowych budynków, to wstecznictwo, reakcja i Wieki Ciemne – przecież coraz mniej osób czyta papierowe książki i czasopisma, a za kilka – kilkanaście lat nie będzie już do nich zaglądał nikt poza bibliofilami.
Spytałem kilkoro znajomych studentów, absolwentów i pracowników naukowych o ich stosunek do książki tradycyjnej i elektronicznej, rozgraniczając czytanie w celach naukowych czy zawodowych i dla przyjemności.
– Podczas studiów korzystałam przeważnie z książek znalezionych w Internecie, głównie dlatego, że w bibliotece instytutowej były dostępne tylko 2-3 egzemplarze i wypożyczali je tylko ci, którzy jak tylko dostali sylabus, biegli do biblioteki – mówi absolwentka pedagogiki Anna Pizoń. – Poza tym mogłam robić wydruki i potem podkreślać coś albo dopisywać swoje notatki, czego nie mogłabym robić w książce z biblioteki.
W wypowiedziach moich rozmówców często pojawia się różnica między czytaniem dla przyjemności i w celach naukowych czy zawodowych; w tym drugim przypadku korzystają oni na równi z publikacji drukowanych i elektronicznych.
– Oczywiście e-booki są nośnikiem wiedzy, pomysłów, idei i marzeń w takim samym stopniu, co książki drukowane, jednak dla mnie zapach nowych książek w księgarni czy dotykanie stron starych tomów w antykwariatach, jest absolutnie nie do zastąpienia – deklaruje Katarzyna Szewczyk, absolwentka psychologii. – Za każdym razem kiedy przeczytam jakąś książkę, zamykam ją, patrząc na okładkę i dumnie odstawiam na półkę. Dumnie, bo widzę dokładnie to, co przeczytałam. Widzę tego kształt. A poza tym odczuwam ogromną frajdę, kiedy zdobywam książkę będącą „biblią” w danej dziedzinie, egzemplarz z historią albo książkę trudno dostępną. Z e-bookami nie przeżywam takich emocji. Zdecydowanie nie wyobrażam sobie czytania książek w czasie wolnym w innej formie niż tradycyjna. Zaś naukowo, zawodowo takiego problemu nie dostrzegam. Jednak dostęp do sieci umożliwia dotarcie do źródeł, które nie są osiągalne drogą nieelektroniczną, co jest ogromną zaletą e-booków.
Drukowana książka ma też zalety, o których rzadko wspomina się w dyskusjach na temat różnic między jedną i drugą formą publikacji.
– Tradycyjna książka już w momencie jej kupowania daje większe możliwości, bo mogę przejrzeć ją całą, a nie tylko fragmenty udostępnione przez wydawcę – mówi Olga, absolwentka teologii i pedagogiki. – Mogę sprawdzić, czy niczego w niej nie brakuje, czy wszystko jest dobrze złożone itd. Zaznaczam też co ciekawsze lub ważne dla mnie fragmenty. Notatki na marginesach robię rzadko, ale na przykład (o zgrozo!) zaginam rogi kartek, na których znajdę coś szczególnie dla mnie istotnego. Tego wszystkiego nie da się zrobić z książką elektroniczną, bo nawet elektroniczne „zakładki” nie zastąpią własnej notatki czy własnego sposobu zaznaczania.
– To, że w pracy naukowej korzystam głównie z drukowanych książek, wynika ze specyfiki książek, które czytam – są na tyle niszowe, że nikt ich nie wydaje w formie e-booków (np. Chrestomatia staropolska ) – wskazuje Ewelina, doktorantka na filologii polskiej. – Czytam sporo PDF-ów, ale tylko artykuły naukowe, głównie po angielsku. To ułatwia ich katalogowanie, cytowanie, robienie notatek. Nie potrafię natomiast czytać całych książek z monitora. Jeśli tylko mogę, czasopisma naukowe czytam w formie drukowanej. Z konieczności (dostępności) większość ściągam z Internetu w formie PDF-u. Najważniejsze drukuję. W przypadku mojego męża (informatyka) jest odwrotnie – książki programistyczne po angielsku są dostępniejsze i tańsze w formie e-booków. Czytnik e-booków to natomiast bezcenna rzecz na urlopie: na jachcie, nad jeziorem. Masz 100 książek, które ważą 0,4 kg łącznie, a nie 0,4 kg każda. Często nie jestem jednak zachwycona ani łamaniem, ani układem książki. Przypisy dolne wyskakują jako osobna strona, a przypisy końcowe są nie do odnalezienia – nie przekartkujesz widoków ekranu, niestety. Część książek – tych legalnych! – była przygotowana do wyświetlania na czytniku przez… dokonanie konwersji z formatu .docx do .pdf! Typograficzny dramat. Dopóki polska typografia nie nabierze doświadczenia w przygotowywaniu i weryfikowaniu e-booków, będę nieufna. Przyczyną niechęci niektórych studentów czy pracowników naukowych do e-booków może być to, że czytają je z ekranu komputera, tabletu lub smartfona, a nie z wykorzystujących technologię e-papieru czytników.
Dostęp wynikiem tendencji
Przywiązanie do materialnej formy książki działa zatem głównie w odniesieniu do lektury dla przyjemności. Gdy mam czytać coś z celach naukowych lub zawodowych, nie ma już to aż takiego znaczenia; myślę, że moja niechęć do czytników jest raczej wynikiem braku przyzwyczajenia. Warto rozgraniczyć „korzystanie z książek” (w celu zdobycia konkretnej wiedzy) i „czytanie książek” (w celu samorozwoju). Zdaję sobie sprawę, że jest to podział uproszczony, ale dla naszych rozważań może być funkcjonalny. To, że na uczelniach studenci coraz częściej korzystają z bibliotek cyfrowych, nie wiąże się z kryzysem książki jako takiej.
W odniesieniu do artykułów w czasopismach naukowych sytuacja wydaje się jasna: digitalizacja znacznie ułatwia wyszukiwanie potrzebnych treści i korzystanie z nich w dowolnej chwili. Już od lat na biurka naukowców trafiały często odbitki pojedynczych artykułów, a nie całe numery czasopism, a zatem periodyki naukowe już od dawna nie były traktowane jako całość, ale jako zbiór osobnych tekstów, zatem dostęp do pojedynczych artykułów (oznaczonych jedynie, że pochodzą z danego numeru periodyku) jest naturalną konsekwencją od dawna istniejącej tendencji. Najważniejsza jest tu jednak dostępność. Rzecz jasna trzymając w ręku całe czasopismo, student miał szansę zapoznać się również z innymi artykułami, o których wcześniej nie wiedział, ale – bądźmy szczerzy – mało kto tak robił, zatem korzystanie przez studentów z bibliotek cyfrowych nie ogranicza ich rozwoju intelektualnego. Podobnie jest z rzekomą magią myszkowania między półkami – w bibliotekach naukowych jest to możliwe zazwyczaj jedynie w księgozbiorach podręcznych w czytelniach (których raczej się w Polsce nie likwiduje). Wreszcie sposób korzystania z e-booków podczas studiowania nie różni się (moim zdaniem) aż tak bardzo od sposobu korzystania w tym celu z drukowanych książek. Jeśli czyta się całą książkę, to nośnik nie ma znaczenia dla przyswajania treści, a jeśli „surfuje” się przez tom w poszukiwaniu konkretnych informacji, to i tak nie zapoznajemy się z treścią całości bardziej w przypadku wersji papierowej niż elektronicznej.
Digitalizacja umożliwia także dostęp do większej liczby czasopism, również tych, które w wersjach drukowanych nigdy nie trafiały na daną uczelnię. Kluczowy wydaje mi się dostęp do treści z dowolnego miejsca przez Internet oraz przeszukiwalność plików – dzięki temu student nie jest ograniczony godzinami otwarcia biblioteki i może szybko wyszukać potrzebną informację.
Książka nie umiera
Poważne konsekwencje dla sposobu patrzenia na książkę jako artefakt kulturowy mogłaby przynieść dopiero digitalizacja całości (lub przynajmniej większości) bibliotek naukowych oraz – a może przede wszystkim – zwykłych bibliotek publicznych z wolnym dostępem do półek. Tam faktycznie czynność myszkowania między półkami ma rozwijającą intelektualnie funkcję, zwłaszcza dla studentów kierunków humanistycznych i nauk społecznych. Ja sam nierzadko odnajdywałem ważne dla mojego akademickiego rozwoju książki, eksplorując półki z publikacjami filologicznymi lub kulturoznawczymi we wrocławskiej Bibliotece Wojewódzkiej lub kilku z większych oddziałów Biblioteki Miejskiej. Przeglądanie katalogów bibliotek cyfrowych także może spełniać taką funkcję, doświadczenie życiowe pokazuje mi jednak, że jest to metoda znacznie mniej skuteczna.
Wypowiedzi moich rozmówców pokazują zatem, że digitalizowanie bibliotek naukowych rzeczywiście ułatwia studiowanie i indywidualne preferencje co do formy książki czy periodyku nie mają tu aż tak dużego znaczenia. Natomiast wieszczenie zaniku drukowanej książki czytanej dla przyjemności jest grubą przesadą – nie spotkałem nikogo, kto dla przyjemności wolałby czytać na czytniku (znam natomiast osoby, które czytają w czasie wolnym i z papieru, i z e-papieru).
Nasze rozważania ciekawie podsumowuje myśl znajomego-ścisłowca.
– Moim zdaniem przyszłość książki drukowanej wcale nie jest taka mroczna – mówi z uśmiechem Karol Kapała, absolwent informatyki na Politechnice Wrocławskiej. – Miałem do czynienia z kilkoma firmami z rynku książki i właściciel jednej z nich twierdził, że to nie książka umiera na rzecz e-książki, to ilość towarów na rynku sprawia, że nie sięgamy już po książkę, bo mamy tysiące równie interesujących rzeczy, po które możemy sięgnąć.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.