Kilka uwag o książce naukowej

Tomasz Zacharski, Marcin Kania

Największą bolączką książki akademickiej są pieniądze. I nie chodzi nawet o to, że na jakąś publikację nie ma funduszy lub są niewystarczające, lecz o możliwość racjonalnego wydatkowania posiadanych środków. Obecnie na uczelniach, które nie mają własnych wydawnictw, praktykuje się dwa sposoby finansowania książki naukowej: swobodne dysponowanie pieniędzmi przez nakładcę oraz system przetargów lub zapytań ofertowych. W pierwszym wypadku to, jak będzie wyglądała realizacja projektu wydawniczego, zależy w głównej mierze od chęci, dobrej woli i oczywiście wiedzy zleceniodawcy. Na rynku znajdzie on całe mnóstwo wydawnictw oferujących współpracę – od najgorszych po najlepsze. Jeśli zleceniodawca ma rozeznanie w pracy redakcyjnej i podstawową wiedzę typograficzną, to wybierze doświadczone wydawnictwo, gwarantujące dobrą jakość wykonania. Powstanie wówczas książka wysokiej próby, zarówno pod względem opracowania redakcyjnego, jak i realizacji technicznej.

Cash and carry

Niestety, żyjemy w czasach, w których wiedza na temat roli poprawnego opracowania redakcyjno−technicznego książki znacznie się obniżyła. Obniżył się też próg wymagań wobec książek. Internet, z którym obcujemy na co dzień, pełen jest niestarannie wykonanych stron, błędów ortograficznych, merytorycznych i stylistycznych, a także nachalnej amerykanizacji. Z szyldów czy reklam atakują nas językowe potworki lub liternicze bohomazy, a to później przenika do produkcji wydawniczej. Nęka nas jeszcze jedna przypadłość: myślenie w kategoriach „płać i wynoś” (cash and carry ). To postawa roszczeniowa: dzisiaj oddaję materiały, a jutro chcę widzieć książkę. Na takiej postawie bazuje też wiele firm: „zrobimy szybko i tanio”. O solidności często w ogóle nie ma mowy. Tak samo z referencjami. Często nikt o nie w ogóle nie pyta, gdyż oznaczałoby to, że ktoś komuś coś poleca, a to rodzi podejrzenie, że czerpie z tego określone korzyści. Jednocześnie, jeśli zleceniodawca czegoś nie wie, boi się zapytać. To charakterystyczne podejście – bardziej boimy się przyznać do niewiedzy niż ponieść konsekwencje popełnionych błędów.

Pośpiech bardzo negatywnie wpływa na jakość książki – zwłaszcza naukowej. Beletrystyce i publicystyce wiele potrafimy wybaczyć. Historia literatury podpowiada, że niejeden lapsus merytoryczny aprobujemy jako licentia poetica piszącego. Tymczasem książka naukowa powstaje w innych warunkach i ma odmienne przeznaczenie. Dojrzewa najpierw pod piórem autora, następnie pod okiem redaktora wydawniczego, zaś kształtu nabiera w pracowni typografa. Przechodzi przez sito recenzji. Redakcja książki naukowej jest zatem rzeczą najistotniejszą. Dzięki mądrej współpracy autora z redaktorem podnosi się językowa i merytoryczna jakość książki. Pod warunkiem jednak, że redaktor zna swój fach, a zatem nie pracuje „za dwa złote” lub „z przypadku”.

Odwołajmy się do kolejnego przykładu. W pewnej książce naukowej z zakresu mechaniki stosowano dość dowolnie w indeksach przy symbolach prędkości i przyspieszenia literę „o” lub „0” (zero). Rzecz wydaje się nieistotna, ale zapis V0 oznacza, że chodzi o prędkość początkową w punkcie zerowym. Jeśli natomiast użyjemy symbolu V z literą „o”, to nasuwa się skojarzenie (zwłaszcza w dobie wszechpanowania języka angielskiego), że jest to „V output ”, czyli wartość wyjściowa. Mamy zatem dwa przeciwstawne oznaczenia jednej wielkości. Z powodu niedbalstwa redakcyjnego i typograficznego czytelnik traci mnóstwo czasu, żeby rozeznać, które indeksy zostały użyte właściwie, czyli o co chodzi piszącemu. A takie błędy idą przecież na konto autora…

Inny przykład. Pewien autor postanowił wyróżnić istotny z jego punktu widzenia fragment książki. Okazało się, że wytłuścił na stronie prawie 90 proc. tekstu, przy czym nie dał się przekonać, że takie wyróżnienie powoduje efekt odmienny od planowanego. Otwarta na rozkładówce publikacja wygląda tak, jakby jedna jej strona została wydrukowana jaśniej, a druga ciemniej. Poza tym – paradoksalnie – tych kilka niewytłuszczonych, czyli mniej ważnych wyrazów, przykuwało wzrok bardziej niż czarna masa pogrubionego tekstu.

Nie da się?

Z podobnymi problemami można się spotkać w książkach humanistycznych. Musi w nich być odpowiednio odróżniona narracja tekstu głównego od cytatów. Czytając książkę, śledzimy przede wszystkim myśl autora, wobec której cytaty pełnią rolę podrzędną, toteż składa się je mniejszym stopniem pisma, z uwzględnieniem odpowiednich odstępów. Te zasady są wprowadzone po to, żeby ułatwiać percepcję książki. Ważną a niedocenianą sprawą jest też stosowanie odpowiednich krojów pisma. Inne kroje lepiej nadają się do książek technicznych, inne – do humanistycznych. Tymczasem, wzorując się na Internecie, projektanci chętnie i często sięgają po kroje jednoelementowe bezszeryfowe, nie zwracając nawet uwagi na to, czy są one czytelne i jak wygląda złożona nimi publikacja lub niektóre jej elementy (np. wzory matematyczne, chemiczne, tabele itp.). Poza tym wykonawca często ma tendencję do upraszczania sobie pracy. Dość często, gdy pytamy, dlaczego coś wygląda nie tak, jak powinno, słyszymy w odpowiedzi: „Tego się nie da zrobić”. Okazuje się jednak, że się da, tylko jest to pracochłonne i wymaga odpowiedniego projektu lub odejścia od przyjętego schematu.

Jakość książek poprawi się wówczas, gdy wzrośnie świadomość typograficzna zleceniobiorców lub presja zleceniodawców na estetykę i poprawność. Są rzeczy możliwe do wykonania, wymagają jedynie zaangażowania i obopólnego zrozumienia jednej i drugiej strony. Wszakże książkę o dobrej jakości wydaje się w podobnym tempie jak książkę złą. Nawet może szybciej, bo dobrze przygotowany zawodowo i zsynchronizowany zespół pracuje dynamiczniej i wydajniej.

Możemy zatem pokusić się o następujące wnioski. Rzecz pierwsza: pieniądze to nie wszystko. Przy wyborze wydawnictwa warto zwrócić uwagę na jego wcześniejsze realizacje, najlepiej w odniesieniu do klasycznych wzorców książki naukowej. Książkę wydaje się raz. Owszem, można ją później przedrukowywać, poprawiać czy uzupełniać erratą, ale coś, co zostało już wydrukowane, utrwala się na zawsze. Rzecz druga: warto pytać i poszukiwać dobrych wzorców. Za nami jest przecież 500 lat historii polskiej książki, z których ostatnie 100 stworzyło wspaniałe przykłady edycji zarówno naukowych, jak i beletrystycznych. Rzecz trzecia: nie wszystko, co pochodzi z zachodu Europy czy z USA, jest dobre. Szukanie wzorów za oceanem często staje się równoznaczne z ignorowaniem własnej tradycji. I rzecz ostatnia, najważniejsza. Książka naukowa musi być książką wzorcową pod każdym względem. Jej wydawanie jest dla redaktorów i projektantów misją, za której powodzenie odpowiada się przed kolejnymi pokoleniami czytelników.