Uczony potrzebuje redaktora

Rozmowa z Henrykiem Podolskim, prezesem Stowarzyszenia Wydawców Szkół Wyższych

Tuż przed wakacjami został Pan ponownie wybrany na prezesa Stowarzyszenia Wydawców Szkół Wyższych. Co by Pan uznał za najważniejsze osiągnięcie swej pierwszej kadencji na tym stanowisku?

 

– Uzyskanie statusu stowarzyszenia użyteczności publicznej przez SWSW. Bardzo ważne jest nawiązanie bezpośrednich kontaktów z ministerstwem nauki. Kierownictwo resortu potraktowało nas jako jeden z zespołów pracowników kształtujących życie uczelni. Niewątpliwie sukcesem jest integracja środowiska wydawców akademickich z innymi wydawcami – zauważono nas w Polskiej Izbie Książki i Polskim Towarzystwie Wydawców Książek. Zaczęto się z nami liczyć, pytać o zdanie, choćby w kwestii zmian ustawowych. Dumni jesteśmy także z wystawy Polska książka naukowa, organizowanej od wielu lat za granicą.

A niepowodzenia?

– Zaczęliśmy organizować rodzaj „wędrujących” kiermaszy książki naukowej. Miały się odbywać co roku w innym ośrodku. Niestety, po dwóch spotkaniach musieliśmy tę inicjatywę zawiesić. Zawiodły możliwości organizacyjne, ale jestem przekonany, że sama inicjatywa wyjścia z książką naukową „pod strzechy” była słuszna. Będziemy chcieli do tego wrócić.

W kwestii kontaktów z ministerstwem pozwolę sobie przypomnieć, że nie wyglądało to tak gładko, zwłaszcza, gdy w 2009 roku okazało się, że nie będzie dotacji do podręczników akademickich.

– Tak, to było poważne nieporozumienie, ale zakończyło się rozwiązaniem problemu na korzyść studentów. Mam nadzieję, że dotacje do podręczników pozostaną. Próbowano też włączyć wydawnictwa do bibliotek. To groziło zanikiem działalności wydawniczej w uczelniach. Gdyby te dwie dziedziny połączyć, autor zostawiałby w bibliotece swoje dzieło w pliku, a ta udostępniałaby je studentom on−line bez żadnej redakcji, korekty, edycji. Na szczęście w porę to zauważyliśmy i po naszych protestach resort tę propozycję wycofał. Oba rodzaje działalności pozostają więc nadal odrębne.

Na czym polega dziś rola wydawców w uczelni?

– Tak jak wybitny aktor potrzebuje reżysera, tak wybitny naukowiec do publikacji potrzebuje zespołu redakcyjnego. Tekst musi być przeczytany przez wydawcę. W pracach są czasem mniejsze czy większe błędy, których sam autor nie jest w stanie dostrzec. Sformułowania, które wydają mu się zrozumiałe same przez się, wcale nie są jasne dla osoby podchodzącej do tekstu z zewnątrz, podobnie nie będą oczywiste dla czytelników. Do wydawcy należy też cała praca typograficzna, czyli nadanie pracy odpowiedniego kształtu graficznego, wybór czcionek, przygotowanie do druku czy innej formy publikacji pracy. Jedną z ról wydawcy jest też wyłapanie fragmentów splagiatowanych, przepisanych bez podania źródła. Na innym poziomie można wskazywać rolę wydawców w promowaniu kadr, w przygotowaniu materiałów do solidnej dydaktyki, w promowaniu wyników działalności naukowo−badawczej.

Czy w dobie publikowania w Internecie funkcjonuje jeszcze pojęcie typografii?

– Każda forma publikacji, także w Internecie, wymaga obróbki typograficznej: doboru czcionki, interlinii, paginy, ilustracji, projektu graficznego rozdziałów, okładki, inicjałów. To wszystko sprawia, że czytanie jest łatwiejsze i przyjemniejsze. Nie ma znaczenia, jaka będzie forma publikacji. W dobie książki elektronicznej wydawca jest jeszcze bardziej potrzebny, a na dodatek musi działać błyskawicznie.

Jeszcze niedawno wydawało się, że bibliotekarze i wydawcy to dwa skonfliktowane środowiska, które kwestie publikacji elektronicznych i wolnego dostępu widzą zupełnie odmiennie.

– Od jakiegoś czasu rozmawiamy, wyjaśniamy sobie poszczególne kwestie sporne, w tym problemy kosztów publikacji i potrzeby zabezpieczenia praw autorów. Myślę, że osiągamy spory postęp i zbliżamy się do ustalenia wspólnego stanowiska. Współdziałanie obu środowisk w sprawie utworzenia cyfrowej platformy polskich czasopism naukowych może doprowadzić nas do pełnego zrozumienia.

Po co nam cyfrowa platforma polskich czasopism elektronicznych? Przecież możliwości publikowania w Internecie są ogromne.

– Chodzi o to, byśmy nie tylko udostępniali czasopisma, ale zabezpieczyli wszystkie płynące z prawa autorskiego korzyści naszym autorom i uczelniom. Przekazywanie tekstów na platformy np. Springera jest kosztowne, a niewiele autorom i uczelniom daje. Co więcej, umowy są konstruowane w ten sposób, że autorzy tracą wpływ na los swoich własnych prac; podobnie ich macierzyste uczelnie, gdzie prace powstawały.

Jaka jest gwarancja powodzenia tego pomysłu?

– Wydaje się, że wykonawca platformy, Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW, jest najlepszym gwarantem tego przedsięwzięcia.

W wielu uczelniach oprócz oficjalnych wydawnictw istnieją inne, usytuowane przy wydziałach, fundacjach itp. To konkurencja?

– Bywa, że wydawnictwa przy wydziałach czy fundacjach uczelnianych stanowią dla nas konkurencję w zdobywaniu środków finansowych. Często to dziekani lub rady wydziałów decydują o przyznaniu pieniędzy na publikacje. Wydaje się, że uczelnie powinny prowadzić skoordynowaną politykę wydawniczą. Gdy przejmują ją wydawnictwa prywatne, uczelnia traci możliwość oddziaływania na profil publikacji. Wydawca prywatny chce mieć dochód ze swej działalności. Jeśli nie dostanie pieniędzy, nie wyda habilitacji. Sponsorowanie wydawcy prywatnego to rozpraszanie środków publicznych, którymi dysponuje uczelnia. Nasze wydawnictwa mają do spełnienia pewną misję, podobnie jak uczelnie. Przy obecnych regulacjach prawnych i ekonomicznych wszystkie te podmioty mają prawo funkcjonować obok siebie, byle spełniały misję promowania i wspierania nauki i dydaktyki.

Wróćmy do misji wydawnictwa. Czy oficyna uniwersytecka powinna się ograniczać do publikacji naukowych? Wiele z nich wydaje wspomnienia, literaturę piękną, nawet śpiewniki. Jeden z dyrektorów, m.in. z powodu wydawania takich książek, stracił pracę w uczelni.

– Te publikacje pociągają za sobą koszty. Teraz, gdy każdy grosz się liczy, raczej je ograniczamy. Musimy realizować podstawowe cele: promocję kadry naukowej uczelni i wspomaganie dydaktyki. Z drugiej strony, zwłaszcza w uniwersytetach, niektóre publikacje o wartościach ogólnokulturowych po prostu uzupełniają misję uczelni o składnik kulturotwórczy.

Wydawnictwa akademickie zrobiły duży postęp w zakresie poziomu edytorskiego, ale równocześnie oznacza to dramatyczny wzrost kosztów.

– Nie każda książka naukowa musi mieć twardą oprawę w obwolucie, kosztowne barwne ilustracje. Natomiast musi mieć odpowiednią do swej zawartości formę graficzną. Balansowanie między jakością i estetyką a utrzymaniem kosztów w ryzach jest jednym z naszych codziennych problemów. Możemy to osiągnąć np. przez promowanie młodych grafików, którzy z natury rzeczy są tańsi niż sławy.

Stowarzyszenie angażuje się w kilka branżowych imprez o charakterze targowym.

– Nie chciałbym mówić o Wrocławiu, bo to specyficzna impreza i nasze relacje z nią są ostatnio niejednoznaczne. Mamy wątpliwości co do charakteru konkursu na najlepszą szatę graficzną książki akademickiej. Nie jest to podstawowa cecha takiej książki. Najważniejsza jest jej zawartość. Moim zdaniem powinna to być impreza promująca głównie akademicką i naukową książkę techniczną. Natomiast niewątpliwie promocja książki naukowej, akademickiej w Warszawie ma głęboki sens. To jest centrum polskiej nauki, tysiące wykładowców i studentów, dziesiątki uczelni. Trochę problemów sprawiła nam zmiana właściciela tradycyjnych targów ATENA i związane z tym zniknięcie tej imprezy z rynku. Wejście z nowymi targami ACADEMIA w to miejsce nie jest łatwe, ale mam wrażenie, że ich powrót na stołeczną politechnikę stopniowo przywróci im znaczenie i popularność. Stworzyliśmy własne nagrody: w Krakowie ze statuetką Gaudeamus, w Poznaniu im. ks. Edwarda Pudełko, w Warszawie ACADEMIA. Wydawcom są potrzebne takie branżowe konkursy.

Stowarzyszenie zdecydowanie opowiedziało się za nowymi Warszawskimi Targami Książki.

– Nie. Po prostu z Ars Polony nie dostaliśmy żadnej oferty i dlatego tam się nie angażowaliśmy. Ekspozycja na Targach Książki w Krakowie jest dużo lepsza niż na Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie. Znajdujemy się w stałym miejscu, do którego już przyzwyczaili się nasi klienci, a nie jesteśmy przenoszeni co roku z miejsca na miejsce. Organizator targów w Krakowie włączył się do naszego konkursu, przyznając nagrodę. Jesteśmy tam traktowani po partnersku. Tak też nas traktują organizatorzy nowej, warszawskiej inicjatywy targowej.

Wciąż pojawiają się w niektórych uczelniach pomysły likwidacji wydawnictw.

– Takie przypadki są naprawdę rzadkie i wynikają z niezrozumienia roli wydawców i książek w promocji nauki, promocji kadry, w dydaktyce. W największych i najlepszych uczelniach władze rozumieją znaczenie wydawnictw i one funkcjonują coraz lepiej. Najlepszym przykładem jest Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.

A problemy wydawnictw SGH, UMK?

– Bardzo silne lobby biblioteczne próbowało przejąć rolę wydawnictw. To jednak nie bardzo ma sens. Mówiliśmy już o tym.

Wysyłanie 17 egzemplarzy obowiązkowych do uprawnionych bibliotek jest dla wielu wydawców akademickich trudne finansowo i organizacyjnie.

– Nasze stanowisko w tej kwestii jest takie: wydajemy rocznie około 40 proc. wszystkich tytułów na polskim rynku. Przy niskich nakładach egzemplarz obowiązkowy stanowi duże obciążenie. Mamy już jednak wspólne stanowisko w tej sprawie z bibliotekarzami właśnie, a więc tymi, którzy mają niejako rozbieżne z nami interesy w tej materii. Powinno się ograniczyć liczbę egzemplarzy obowiązkowych, przy równoczesnym obowiązku dostarczenia egzemplarza elektronicznego. Z drugiej strony biblioteki powinny mieć zagwarantowane środki na zakup niezbędnych książek. Nie mają już „parcia na ilość”, bo ogranicza je pojemność magazynów.

Nie udało się wygrać zerowej stawki VAT na książki i czasopisma.

– Teraz już jest jasne, że VAT jest nieunikniony i wejdzie w życie 1 stycznia 2011 roku. Natomiast jest kwestia okresu przejściowego. Chcielibyśmy, by to było pół roku.

Czy wprowadzenie VAT-u to tylko kwestia ceny?

– Nie. To problem wszystkich naszych książek, które w tej chwili znajdują się w sprzedaży: w księgarniach czy hurtowniach, a także w naszych magazynach. To są także zmiany organizacyjne w wydawnictwach. Dlatego niezbędny jest ów okres przejściowy.

O co dokładnie chodzi?

– W ciągu tego okresu załatwiona zostanie część spraw związanych z książkami, które są w sprzedaży. Przygotujemy swoje kadry do naliczania VAT. Poszukamy rozwiązania innych kwestii, dotyczących książek w magazynach – przecenimy je, wliczymy podatek w dotychczasowe ceny bądź doliczymy go do obecnie obowiązujących cen. To wszystko wymaga przemyślenia, przeliczenia przez księgowość. To także kwestia nowych katalogów. Dla nas VAT jest tym większym problemem, że wydajemy bardzo dużo tytułów w małych nakładach, więc tej pracy będzie więcej. Poza tym trzeba pamiętać, że nasze książki obliczone są na znacznie dłuższe życie handlowe niż np. beletrystyka.

W stowarzyszeniu są tylko wydawnictwa uczelni publicznych.

– Do pewnego okresu nie rozmawialiśmy z nikim spoza uczelni publicznych. Ostatnio jednak w naszych szeregach pojawili się pierwsi wydawcy z uczelni niepublicznych. Stawiamy im jednak dość wysokie wymagania. Uczelnia musi mieć prawa do doktoryzowania i prowadzić działalność wydawniczą na odpowiednim poziomie (naukowym, edytorskim itp.). Na przykład nie ma sensu, by się z nami stowarzyszało wydawnictwo jednoosobowe, bo ma inne cele, inny interes.

Rozmawiał Piotr Kieraciński