Komputerowa era Gutenberga
W dyskusji nad książką w dobie Internetu dochodzi na ogół do przekonania, że sieć elektronicznego przekazu zniszczy książkę i ostatecznie rozproszy „galaktykę Gutenberga”. Proponuję jednak w tym wypadku myśleć niekatastroficznie. Jeden z systemów udostępniający zdigitalizowane teksty anglojęzyczne nosi nazwę Project Gutenberg.
Sytuacja przypomina tę, którą opisał w swej słynnej powieści Imię róży Umberto Eco. W klasztorze benedyktynów powstała psychoza wywołana lękiem przed udostępnianiem szerszemu niż dotychczas gronu czytelników ksiąg skrzętnie gromadzonych i kopiowanych w zaciszu klasztoru.
Przyjmuję, że Internet użytkowany z kulturą przyczynia się do nowej fazy istnienia i funkcjonowania książki. To pociąga i pociągnie za sobą upowszechnianie się czytelnictwa na niebywałą skalę. Zbłądzeniu dzieła piśmienniczego „pod strzechy” przestanie stać na przeszkodzie wiele barier. Dystans pomiędzy tekstem a odbiorcą skraca się do minimum.
W zasięgu ręki
Oddziaływanie Internetu nie opiera się tylko i wyłącznie na informacji obrazkowej. Słowo pisane i mówione na internetowych stronach czeka na swego czytelnika i słuchacza. Sieć informatyczna jest przestrzenią zagospodarowywaną nie tylko przez handel czy przemysł rozrywkowy. W Internecie powstają olbrzymie księgozbiory, które mają niedającą się przecenić wartość badawczą. Przyznam, że w epoce przedinternetowej nawet nie marzyłem o tym, aby w zasięgu mojej ręki (na domowym biurku) znajdowały się podstawowe słowniki języka polskiego z XIX wieku (np. Samuela Bogumiła Lindego), Słownik geograficzny Królestwa Polskiego, Słownik gwar polskich Jana Karłowicza i wiele, wiele innych ksiąg, bez których trudno sobie wyobrazić badania historii literatury, języka, kultury. Do tych i innych wielkich i fundamentalnych pozycji docieram błyskawicznie dzięki bibliotekom cyfrowym. Nie muszę robić czasochłonnych wypisów, mogę od razu przystąpić do analiz, porównań i niedługo potem do formułowania spostrzeżeń oraz wniosków. Mogę wydrukować interesujące mnie strony i dołączyć do zbieranych materiałów.
Internet zawiera nie tylko słowniki, także setki tytułów prasowych, rękopisów, druków prawnych, portretów, rycin itp. (niedawno mojej koleżance, zgłębiającej od dziesiątków lat życie i twórczość Elżbiety Drużbackiej, wskazałem na istnienie w zbiorach cyfrowych nieznanych konterfektów tej osiemnastowiecznej poetki). Przed badaczami i nauczycielami otworzyły się nowe możliwości edukacyjne. Kiedy studentom opowiadam o „Poczcie Królewieckiej”, nie muszą mi wierzyć na słowo. Każdemu mojemu słuchaczowi jestem w stanie pokazać wszystkie zachowane numery tego drugiego w dziejach czasopiśmiennictwa polskiego periodyku (tym samym znika obraz uczonego jako tego, który przesiaduje przez lata w zakurzonym archiwum i z narażeniem zdrowia wczytuje się w rozpadające się świadectwa historii pod czujnym i srogim okiem bibliotekarzy zatrudnionych w działach zbiorów specjalnych). Nie ma już problemu, aby osobom edukowanym unaocznić, jak wyglądały pierwsze wydania klasyków literatury polskiej. Uczeń lub student, który zetknął się ze starodrukiem, doświadcza bezpośrednio, jak trudna, wymagająca precyzyjnej wiedzy i benedyktyńska jest praca edytorów i redaktorów, którzy podejmują się dawne teksty przyswoić współczesnym czytelnikom. Przesadzone są przepowiednie o śmierci sztuki edytorskiej. Przyszłościowe edytorstwo będzie polegało na tym samym, tzn. na tym, aby do odbiorcy trafił tekst poprawny i podany według ustalonych zasad. W edytorstwie zmieni się jedynie to, co wiąże się z zastąpieniem papieru przez nośnik elektroniczny. Janusz L. Wiśniewski, autor głośnej powieści S@motność w sieci, problem rzekomego antagonizmu pomiędzy książką a Internetem nieco uprościł, nazywając sprawę tę „rywalizacją wersji drukowanej z ekranową”. W odbiorze czytelniczym tak to wygląda.
Federacja cyfrowych
W komputerowej erze Gutenberga głębokie przemiany natury technologicznej obejmą biblioteki i bibliotekarstwo oraz te wszystkie dziedziny życia, które opierają się na pracy z książką, jak oświata i edukacja.
Wymówka, że danej pozycji nie ma w bibliotece szkolnej czy uniwersyteckiej, staje się czymś nie do pomyślenia w realnie zinformatyzowanym społeczeństwie. Dotarcie do takich czy innych dzieł pisarskich lub ikonograficznych warunkowane jest dostępnością do Internetu.
Uświadomienie sobie, jak coraz bogatszym narzędziem edukacyjnym i źródłem poznania jest sieć elektroniczna, daje obraz, czym w istocie jest niemożność korzystania z Internetu na co dzień w swoim najbliższym otoczeniu. Bez cyfryzacji piśmiennictwa i swobodnego dostępu do e−zasobów, w Polsce nie powstanie autentyczne społeczeństwo informacyjne. Co więcej, gdy urzędy, instytucje, firmy zabiegają o propagowanie naszego kraju czy jego poszczególnych regionów, wydaje się, że e−zbiory są niezastąpionym medium w szerzeniu polskiej kultury wśród ludzi, którzy z racji pochodzenia lub swoich osobistych zainteresowań szukają jej trwałych i wartościowych świadectw. Placówki digitalizujące księgozbiory i archiwa zrzesza Federacja Bibliotek Cyfrowych. Liczba dostępnych publikacji w tym systemie szybko zbliża się do 300 tys.
Humaniści i miłośnicy literatury mogą nieomal bez końca zatapiać się w utworach znanych i mniej znanych, a nawet (niekiedy niesłusznie) zapomnianych autorów. Nadzwyczaj obfitą ofertę przedstawia Polska Biblioteka Internetowa (upominam się o poprawne wersje tekstów, które są tu podane po uprzedniej transliteracji). Powstała ona w ramach Programu Powszechnej Edukacji Informatycznej (ten wyniknął z projektu e−Content na rzecz stworzenia „europejskich zbiorów danych cyfrowych w dziedzinie sztuki, dziedzictwa kultury, archiwów i bibliotek”). PBI, moim zdaniem, dawno przekroczyła początkowy cel, aby wyrównać „szanse dostępu do różnorodnych publikacji wydanych dotychczas w języku polskim osobom pochodzącym z małych miast, wsi czy innych regionów oddalonych od ośrodków akademickich i kulturalnych, gdzie komputer z łączem do Internetu może być jedyną szansą kontaktu ze zdobyczami literatury i kultury”.
Liczba bibliotek cyfrowych, obejmujących także nauki poza humanistyką, wzrasta. Należą do nich np.: Akademicka Biblioteka Internetowa, Biblioteka Literatury Polskiej w Internecie, Skarbnica Literatury Polskiej, Skarby Dziedzictwa Narodowego, Cieszyńska Biblioteka Wirtualna, Polskie Dzieła Literackie w Nowozelandzkich Zasobach Internetowych (H. Antoszewskiego), Biblioteka Wirtualna Opoki (religia i filozofia), Literatura.net.pl (z wirtualnym księgozbiorem), ebook.pl, ABC – Akademicka Biblioteka Cyfrowa w Krakowie, Wirtualna Biblioteka Sieci Semantycznej Politechniki Gdańskiej, Wirtualna Biblioteka Inżyniera. W digitalizacji mają duży udział ośrodki akademickie, uniwersytety i politechniki, które przyjmują odpowiedzialność m.in. za materiały związane z danym regionem.
W systemie dLibra działają regionalne biblioteki cyfrowe: bałtycka, sieradzka, dolnośląska, elbląska, jeleniogórska, małopolska, nowohucka, podkarpacka, podlaska, radomska, Regionalia Ziemi Łódzkiej, sanocka, śląska, wielkopolska, zachodniopomorska „Pomerania” i inne.
Powstaje wspólny punkt dostępu do zbiorów bibliotek, archiwów i muzeów w całej Europie – Europeana.
Książka w komórce
Digitalizacja wszystkich istniejących książek nie jest mrzonką, tego zadania podjęto się w USA – w Kalifornii powstaje czytelnia/księgarnia internetowa, tj. globalna, Google’a. Co prawda, Europa na razie nie chce przystąpić do tej inicjatywy ze względu na niejasności dotyczące praw autorskich. W Stanach Zjednoczonych książkę można digitalizować bez zgody jej autora. Mimo to włączenie się naszego kontynentu do tego, wydawałoby się niemożliwego, przedsięwzięcia jest tylko kwestią czasu. Jak podała prasa: Dan Clancy, szef projektu „Google Book Search”, realizowanego od 2004 r., argumentował przed Komisją Europejską, że „skanowanie książek i umieszczanie ich w sieci demokratyzuje dostęp do informacji i pozwala czytelnikom zapoznać się z utworami, których po wyczerpaniu nakładu nie wznowiono”.
W najbliższych latach prawdopodobnie korzystanie z papierowych wydań książek i gazet będzie porzucane na rzecz edycji elektronicznych. Górę wezmą przyczyny praktyczne: szybkość dostępu i możliwość błyskawicznego odnajdywania tych treści, które są w danej chwili pożądane. Teksty studiować będzie można wszędzie i o dowolnej porze. Wystarczy odpowiednio wyposażony laptop lub telefon komórkowy.
Pytanie o dalszy los książki jest w istocie pytaniem o status i funkcjonowanie jej w wersji papierowej. Strach wydawców wynika więc bardziej z tego, że będą oni musieli przestawić technologię produkcji i formę sprzedaży książki. Internet sprawił, że między autorem i napisanym przez niego tekstem a potencjalnym czytelnikiem znika zastęp pośredników. Bać się trzeba monopolu. Jeśli prawo do udostępniania zasobów cyfrowych będzie miała jedna firma czy korporacja, skutki tego stanu rzeczy mogą się okazać całkiem inne od spodziewanych. Amerykański Urząd Ochrony Konkurencji planuje wobec Google’a wszczęcie postępowania antymonopolowego.
Wiadomo nie od dziś, że dostęp do informacji jest i zawsze będzie kluczowym, wręcz fundamentalnym elementem w bliższej i dalszej przyszłości kultury i cywilizacji. W komputerowej erze Gutenberga hasło „książka dobrem wspólnym” urzeczywistnia się dosłownie na naszych oczach.
Na razie raport przygotowany na tegoroczny Kongres Kultury Polskiej uwidacznia, że internauci zachowują kontakt z książką w tradycyjnej postaci. Mimo odnotowanych zachowań konserwatywnych, książka czytana na ekranie monitora jest przyszłością czytelnictwa. Tak będzie.
Dr hab. Zbigniew Chojnowski, prof. UWM, pracuje w Zakładzie Antropologii Literatury Regionalnej Uniwersytetu Warmińsko−Mazurskiego w Olsztynie.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.