Podzwonne polskiej nauce

Andrzej Sawicki

Prof. Andrzej Jajszczyk przyznaje, że „naprawianie istniejącego obecnie systemu funkcjonowania nauki jest jak reformowanie socjalizmu – żmudne i nieskuteczne” (Czy polska nauka może dogonić świat? , „Forum Akademickie” nr 10/2015), z czym się zupełnie zgadzam. Profesor wie, co mówi, gdyż był dyrektorem Narodowego Centrum Nauki. Z jego artykułu przebija jednak bezradność, gdyż pomieszane są tam sprawy ważne (np. szkodliwa rola biurokracji) z problemami o znikomym znaczeniu (np. koszty pośrednie), a brakuje sugestii dotyczących konkretnych działań, które należałoby podjąć. Same ogólniki (wzorować się na najlepszych, ustalać priorytety badawcze, zlikwidować habilitację i tytuł naukowy itp.) nie wystarczą, a ponadto były już przerabiane, powiększając jedynie zamęt. Aby leczyć chorobę, trzeba najpierw postawić diagnozę, a jak widać nie zrobiło tego NCN, ani też żadne inne z licznych dostojnych gremiów. A przyczyny obecnego stanu rzeczy są chyba oczywiste.

Ich źródła tkwią w biblijnej wieży Babel, gdy Pan Bóg pomieszał ludziom języki. Teraz jest jeszcze gorzej, gdyż niektórym pomieszał też rozumy. Efektem tej straszliwej kary bywa niezrozumienie świata, czego przykładem „reformowanie” nauki przez ostatnie ćwierćwiecze. Praktyczne konsekwencje tych ćwiczeń to: niemerytoryczne opinie i recenzje, często pochopne, powierzchowne i emocjonalne, co skutkuje negatywnym doborem kadr; niezrozumiała wiara w biurokratyczne recepty i niekończące się próby naprawiania tych szkodliwych „instrumentów”, np. poprzez wprowadzanie absurdalnych algorytmów; nieprzemyślane decyzje, prowadzące do marnowania pieniędzy, wysiłku i czasu.

O tych sprawach pisałem wielokrotnie, również na łamach „Forum Akademickiego”, ale nie spotkało się to z żadną reakcją. Niestety, możemy mówić i pisać, posługując się tylko ogólnikami i eufemizmami, gdyż szczerość nie popłaca. Można być za nią pozwanym do sądu, zostać wykluczonym ze społeczności, pozbawionym finansowania albo zwyczajnie dostać z liścia.

Tylko w skrajnych wypadkach wychodzi szydło z worka, jak przykładowo we wspomnianym dalej przypadku prof. Adama J. i „gangu wyższej inteligencji” czy czasem w przypadkach plagiatów. Jest tak m.in. dlatego, że trudno zwrócić komuś uwagę, kierując się fałszywie pojętą delikatnością, a często strachem. Zanikła merytoryczna dyskusja. Zwrócenie komuś uwagi, że zajmuje się bzdurami i marnotrawi publiczne pieniądze to heroizm, a czasem samobójstwo. W innych zawodach tego raczej nie ma. Gdy pielęgniarka nie umie robić zastrzyków i zmieniać opatrunków, to się ją zwalnia z pracy.

Tylko wyjątkowo ktoś „wyłoży kawę na ławę”, ale musi czuć się mocny. Niedawno słyszałem, że pewna osoba o wysokich wskaźnikach bibliometrycznych zwróciła uwagę bardzo ważnemu profesorowi, że ten nie ma prawa oceniać innych, gdyż ma hirsza o wielkości zaledwie 1. Krytykant mógł sobie na coś takiego pozwolić, bo miał hirsza większego od 30, ale i tak była awantura.

W normalnym świecie, jeśli ktoś wyprodukuje bubel, to go nie sprzeda. Tak nie jest w masowej nauce, gdyż nie ma tam mechanizmów podobnych do rynkowych. A przecież naukowiec to wyjątkowo uprzywilejowany zawód, bo to on sam wybiera tematykę swojej pracy. Nasi bliźni, pracujący w zwyczajnym świecie, takiego komfortu i wolności nie mają: sprzątaczka musi sprzątać, lekarz leczyć, piekarz piec chleb itd. Produkt ich pracy jest prawdziwy i użyteczny. Z przywilejem wiążą się też obowiązki i odpowiedzialność, o czym warto pamiętać.

Znałem i znam wiele utytułowanych osób, obwieszonych godnościami i piastujących ważne funkcje. Jedynie garstka z nich ma przyzwoity dorobek, wiedzę, inteligencję, talent, kulturę i zasady. Jest ich mało, więc nie dogonimy świata. Teraz gramy nie w drugiej lidze, jak chciałby pan prof. Jajszczyk, ale gdzieś tam w czwartej. Z wieloma ludźmi nie sposób się nawet porozumieć, gdyż zakorzeniły się metody „mrugania okiem” oraz „wicie, rozumicie”. Żyjemy w świecie pozorów, zakłamanym i fałszywym, a na to nie ma lekarstwa, oprócz amputacji chorych narządów. Brak tylko chirurga.

Czy z polską nauką może być gorzej niż jest obecnie? Przypuszczalnie tak, gdyż zawsze może być gorzej. Np. można utalentowanych ludzi posłać do psychiatrów albo leczyć hormonami. Na razie doprowadzono do etapu poprzedzającego takie radykalne kroki. Ostatnie ćwierćwiecze to historia zmagań polityków i urzędników, wspieranych przez bezwolną większość „środowiska”, aby przewrócić do góry nogami wszystko, co było dotąd dobre. Zwieńczeniem tej roboty jest obowiązujący obecnie „pakiet ustaw”, ciągle jeszcze oblepiany dodatkowymi rozporządzeniami. Myślę, że gdyby ktoś chciał specjalnie zniszczyć polską naukę, to napisałby właśnie takie ustawy. Streszczę niektóre konsekwencje dotychczasowego dorobku reformatorów.

Zniszczono naturalną hierarchię i autorytety. Kaprala nazwano generałem, a kleryka biskupem. Komu szkodził docent? Chyba tylko tym, którzy nie widzieli szansy na awans, gdyż byli mało zdolni. Ojcem tego zamętu był prof. Władysław Findeisen, już na początku lat 1990.

Wprowadzono machinę biurokratyczną (np. udziwnione sprawozdania, raporty i wnioski o granty), która tylko odciąga od pracy. Przecież urzędnicy nie mają pojęcia o nauce i nie potrafią niczego merytorycznie ocenić. Eksperci często są brani z łapanki, albo też sami się zgłaszają, co nie jest dobrą praktyką. Doszło do tego, że osoby niekompetentne oceniają prawdziwych fachowców.

Wprowadzono metody „naukometryczne”, które są co najmniej dyskusyjne. Np. znam osoby, które mają wielkiego hirsza i mnóstwo cytowań, a są nieukami i szarlatanami. Nie piszę tego przez zawiść, gdyż w swojej dyscyplinie (budownictwo) mam chyba te wskaźniki dosyć wysokie (patrz Google Scholar), ale dlatego, że nie są one miarodajne, ponieważ nie mają ścisłego związku z rzeczywistym dorobkiem. Owszem, można je wykorzystywać, ale tylko jako dodatkowe źródło informacji, a nie jakieś absolutne kryterium.

Doprowadzono do pauperyzacji środowiska naukowego, zwłaszcza w instytutach PAN. W niektórych z nich tytularni profesorowie zarabiają mniej niż robotnicy. Asystenci i adiunkci zarabiają grubo poniżej średniej krajowej. Czy to jest normalne? Na uczelniach pensje są wyższe, a ponadto rewaloryzowane. A przecież instytuty też są państwowe, podobnie jak znaczące uczelnie. Skąd te różne miarki?

Zmarnowano setki milionów złotych na pseudonaukowe laboratoria i przedziwne „parki naukowo-technologiczne”. Są mury i jest wyposażenie, ale nie ma tam ludzi, zwłaszcza wykwalifikowanych. Są też absurdy. Np. po co komu superkomputer, na którym nie ma co liczyć, albo radioteleskop mający służyć m.in. do prześwietlania wałów przeciwpowodziowych? Radioteleskop to narzędzie dla astronomów, a nie meliorantów. To tak, jakby tomokomputer wykorzystywać do kontroli jakości połączeń spawanych albo do liczenia dziurek w serze.

Doprowadzono do deprecjacji najlepszych naukowo jednostek, czyli instytutów Polskiej Akademii Nauk. Jest ich ponad 70, a zatrudniają zaledwie ponad 4000 pracowników naukowych. Mniej niż jeden tylko UJ czy UW. A w międzynarodowym rankingu SciMago te instytuty, traktowane łącznie jako „Uniwersytet PAN”, mieszczą się od lat w pierwszej setce czołowych instytucji światowych. UJ czy UW to miejsce ok. 500., daleko za wieloma uniwersytetami z Trzeciego Świata. Popatrzmy. Czy ktoś słyszał o następujących uniwersytetach: Tsinghua (48. miejsce w świecie), KAIST (63.), Malaya (156.), Chulalongkorn (201.), Mahidol (255.), Sungkyunkwan (140.)? Prawdziwą polską elitą byłby zatem „Uniwersytet PAN”, złożony z rozproszonych po Polsce instytutów.

Z systemem nauki w Polsce wiążą się też problemy etyczne, o czym ostatnio głośno. W telewizji pokazano, jak członka korespondenta PAN Adama J. (nb. pracownika wrocławskiej uczelni, a nie instytutu PAN) policja wsadza skutego do radiowozu. System oraz praktyka doboru do korporacji umożliwiły mu działalność, za którą grozi podobno 12 lat więzienia. Kolegą AJ jest prof. T., członek rzeczywisty PAN i PAU, były rektor ponoć prestiżowej uczelni i jeszcze do tego członek Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów. W „Polityce” (nr 21, maj 2015) pojawił się artykuł o jego działalności wspólnie z kolegami, zatytułowany Gang wyższej inteligencji , autorstwa P. Pytlakowskiego. Można też sobie o nich poczytać w internecie. Aż trudno uwierzyć, że demoralizacja zagnieździła się tak wysoko i dotąd pozostawała bezkarna. Już św. Tomasz z Akwinu powiedział, że „przekupienie najlepszego jest szczytem zła” (corruptio optimi pessima).

Zwątpiłem w możliwość wprowadzenia w Polsce normalnego systemu badań naukowych. Jeżeli zaistnieją jakieś sukcesy, to wyłącznie dzięki hobbystom, którzy zrobią swoje bez względu na trudności. Zmiany nie są możliwie, gdyż chorej machinie nadano już wielki pęd, a ponadto zatruto umysły. Nawet jeśli zastosuje się „opcję zerową”, to kto ma te zmiany wprowadzać? Przecież dzisiaj duży odsetek recenzentów nawet nie rozumie prac, które opiniują. No i zawsze pojawią się stare wygi, które zadepczą wszystko w zarodku. Gdzie zatem szukać ratunku?

Pierwsze źródło, to wspomniani hobbyści. Jest ich niewielu, ale mają olbrzymią siłę, gdyż są przekonani o sensie swoich badań, a ponadto wiedzą, że mają talent. Oni będą funkcjonować poza systemem albo obok. Kiedyś stary Indianin powiedział, że są trzy kategorie ludzi. Pierwsza to ci, którzy coś wiedzą i umieją, i mają tego świadomość. Druga grupa, to ci, którzy coś wiedzą i umieją, ale nie mają tej świadomości; to są ludzie uśpieni, których trzeba obudzić. A trzecia to tacy, którzy niczego nie wiedzą ani nie umieją, ale też nie mają o tym pojęcia. To są głupcy i jest ich najwięcej. Hobbyści należą do pierwszej grupy, a ich zadaniem byłoby m.in. obudzenie tych z drugiej grupy.

Drugim filarem mogłaby być „nauka przemysłowa”, której celem byłaby praca nad innowacjami. Ale innowacyjność ma sens, gdy posiada się własny przemysł i gdy można na tym zarabiać. Ten warunek nie jest spełniony w obecnej Polsce, gdyż z miejsca przegrywamy z zagraniczną konkurencją. Oni kupią wynalazek i na tym zarobią, a u nas wszystko spaprają ci z trzeciej indiańskiej kategorii. Ale furtkę mamy wciąż otwartą. Chyba nic się nie da zrobić z resztą, która uprawia naukową masturbację, czyli powiększa hirsza, zbiera punkty i zakłada kółka wzajemnej adoracji, aby zwiększyć cytowania. Z czegoś takiego nigdy nic się nie narodziło, bo to niemożliwe, a nawet jest to chyba grzech.

Prof. dr hab. inż. Andrzej Sawicki pełni funkcję dyrektora Instytutu Budownictwa Wodnego PAN w Gdańsku-Oliwie.