Kraśnickie inskrypcje

O zaskakujących pożytkach z umiejętności czytania

Dominik Szulc

Narzekając na upadek poziomu literatury średniowiecznej, włoski poeta Francesco Petrarca (XIV w.) nazwał epokę, w której żył, „wiekami ciemnymi” (łac. saeculum obscurum). Termin ten rozpowszechnił jednak dopiero w XVIII w. pod jego angielską nazwą historyk Edward Gibbon. Abstrahując od dyskusji nad zasadnością użycia tych słów, należy przyznać, że faktycznie niewielu w wiekach średnich pisało i czytało, bo też niewielu to potrafiło, co w Polsce utrzymało się w różnym stopniu aż do połowy XX w. Na tym tle zabawnie brzmieć może zestawienie niewielu bezdyskusyjnych osiągnięć Polski Ludowej: całkowitej likwidacji analfabetyzmu oraz groźby epidemii malarii. PRL upadł, a wraz z nim sukces alfabetyzacji społeczeństwa. Według raportu Biblioteki Narodowej w 2014 r. aż 6,2 mln Polaków pozostawało poza kulturą pisma. The dark ages wracają i to nie tylko w tej dziedzinie! Rośnie grupa analfabetów wtórnych – OECD alarmuje, że 40% Polaków nie rozumie, co czyta, zaś kolejne 30% rozumie niewiele.

Skoro więc niewielu naszych rodaków czyta i rozumie teksty pisane wyraźnie, na ogół pismem drukowanym, z zastosowaniem najpopularniejszych krojów typu Times New Roman, trudno oczekiwać, aby więcej niż promil społeczeństwa czytał i rozumiał oryginalne teksty historyczne – często odręczne i o niezwykle złożonej strukturze pisma. Bo kto dziś wie, do czego służyły piszącym niegdyś np. abrewiacje, czyli skrócenia słów, skoro były tak skomplikowane, że raczej utrudniały zamiast ułatwiać późniejszy odczyt tekstu. Zdarzało się nawet pomijanie przerw międzywyrazowych, a przecinków używano rzadko, stawiając je zresztą nie zawsze u dołu wiersza, lecz na jego osi. Stąd historyków, powszechnie niedocenianych, choć przez lata studiujących dawne pismo, określa się specjalistycznie mianem paleografów i epigrafików, a dziedziny nauki, którymi się zajmują, paleografią i epigrafiką.

Okazji do badania dawnego pisma nie brakuje, jednak wiadomość, że proboszcz parafii mariackiej w moim rodzinnym Kraśniku, mając na uwadze rangę zabytku, jakim jest miejscowy XV-wieczny kościół poklasztorny, wystąpił o środki na jego badania i uzyskał m.in. z RPO Województwa Lubelskiego na lata 2007-2013 w sumie ponad 8,4 mln zł, zelektryzowała mnie – wówczas jeszcze doktoranta w Instytucie Historii UMCS w Lublinie. Od najmłodszych lat moją wyobraźnię rozbudzały bowiem pochodzące z 1915 r. słowa prof. Adolfa Szyszko-Bohusza, który napisał o kościele kraśnickim, iż „dużo szczegółów, do [jego] budowy się odnoszących, wyryto na płytach cokołu kościelnego; pamiętają coś o tem miejscowi malarze […], lecz treści tych napisów już nie […], nie mogą nawet wskazać wyraźnie miejsca, gdzie zostały wyryte”. Gdy pierwszy raz przeczytałem słowa tego wybitnego badacza Wawelu, nie przyszło mi do głowy, że ich weryfikacja stanie się kiedyś moim udziałem. Zanim to jednak nastąpiło, musiałem przekonać archeologów, że udział paleografów i epigrafików w tym projekcie może przynieść zaskakujące pożytki. Bo choć dawne pismo bywa skomplikowane, dzięki specjalistycznej wiedzy jego odczytanie okazuje się proste.

Relikwie świętych męczenników czy średniowieczne oszustwo?

Pierwszą okazją do potwierdzenia przeze mnie oraz moją koleżankę z UMCS, dr Ewę Zielińską, deklarowanych umiejętności było odnalezienie w kościele, w niszy wydrążonej w ścianie sześciobocznej podstawy mensy ołtarzowej, czyli „blatu” ołtarza, tajemniczego cynowego pojemnika. W jego wnętrzu znaleźliśmy m.in. dziesięć fragmentów kości (luzem), otwarty mosiężny relikwiarz (medalion do przechowywania kości świętych) oraz dwie niewielkie zapiski. Jedna z nich okazała się tzw. dokumentem indulgencyjnym, czyli odpustowym, o nietypowej strukturze tekstu – zabytkiem unikatowym, jedynym takim zachowanym w Polsce sprzed okresu reformacji, a więc wystąpienia Marcina Lutra z 1517 r. Obie zapiski odczytać mógł tylko paleograf, gdyż spisano je minuskułą gotycką – pismem kładzionym szerokim piórem, którego literom nadawano liczne ozdobniki. W efekcie odczytu ustaliliśmy, że kości z relikwiarzem kupił lub otrzymał we Włoszech, a następnie w 1506 r. złożył wraz z zapiskami w kościele kraśnickim, biskup przemyski Maciej Drzewicki. Miejsce ich odnalezienia stanowiło tzw. sepulcrum, czyli „grobowiec” szczątków ciał świętych (ich relikwi). Od średniowiecza jest on niezbędny, aby przy ołtarzu można było celebrować codzienną liturgię mszy świętej. Odkrycie okazało się o tyle ciekawe, że dotychczas niewiele wiadomości o podobnych znaleziskach ogłoszono drukiem.

Jeszcze ciekawsza okazała się identyfikacja poszczególnych kości, przeprowadzona przez nas na podstawie jednej z odnalezionych zapisek umieszczonej w relikwiarzu. Wśród kości znajdować się miały bowiem szczątki m.in. należące do św. Jana Złotoustego (IV-V w.), największego kaznodziei Kościoła Wschodniego, 11 Tysięcy Dziewic (IV lub V w.) czy 10 Tysięcy Męczenników (III-IV w.) z góry Ararat (znanej z tego, iż na jej szczycie miała spocząć Arka Noego). Pozostało jednak pytanie o ich autentyczność. Przypuszcza się bowiem, że podanie o 11 Tysiącach Dziewic powstało w wyniku błędnego odczytu jednego z dawnych tekstów, który w rzeczywistości miał traktować o 11 Dziewicach. Z kolei 10 Tysięcy Męczenników uznaje się za twór hagiograficzny, legendę, której powstanie wiąże się z piśmiennictwem Anastazego Bibliotekarza (IX w.), wcześniej kontrowersyjnego antypapieża, ekskomunikowanego za udział w gwałcie i zabójstwie. Badanie antropologiczne, przeprowadzone później przez prof. Wandę Kozak-Zychman (UMCS), wykazało, że partykuły kości są faktycznie kośćmi ludzkimi, tyle że część z nich należała prawdopodobnie do jednego człowieka i mogła pochodzić z jego lewego śródstopia, które ktoś mechanicznie rozdzielił. W taki oto sposób w początku XVI w. oszukano zapewne przyszłego prymasa Polski, przekonując go we Włoszech o autentyczności rzekomych kości świętych męczenników.

Nauka pisania

O ile pismem kładzionym na materiale miękkim, jak papier i pergamin, zajmuje się paleograf, o tyle epigrafik bada pismo zachowane na materiale twardym, m.in. na tabliczkach woskowych i kamieniu. Te pierwsze były tabliczkami drewnianymi, których dwa egzemplarze, długości ok. 30 i wysokości ok. 20 cm, odnaleziono w kraśnickim kościele w miejscu dość nieoczekiwanym – pod posadzką prezbiterium, pośród 1451 fragmentów potłuczonych naczyń, których nagromadzenia nie udało się dotychczas wyjaśnić. Zagadką dla archeologów była także funkcja tabliczek, zwłaszcza że jedna z nich do złudzenia przypomina deskę do krojenia z uchwytem. Wraz z dr E. Zielińską szybko dostrzegliśmy jednak dwa użyte przez anonimowych pisarzy języki – łaciński i tzw. średniopolski, oraz zastosowanie przez nich pisma zwanego italiką – eleganckiego, które powstało we Włoszech ok. połowy XV w. Było ono renesansową odpowiedzią na trudno czytelne pismo gotyckie, znane nam już z zapisek z 1506 r. Do Polski italikę przeszczepiono w pierwszej połowie XVI w. i używano do początku XVII w., zaś język średniopolski stosowano w XVI-XVII w., co pozwoliło nam datować znaleziska na okres od pierwszej połowy XVI do początku XVII w.

Pisanie na tabliczkach woskowych wymagało nie lada cierpliwości, a nawet siły fizycznej, gdyż wagę przywiązywano do staranności pisma i utrzymania narzędzia pisarskiego w trzech palcach, zakazując zarazem opierania dłoni na materiale pisarskim. Dłoń musiała pozostać w powietrzu, by nie rozpuścić wosku pod wpływem ciepła. Dodatkowo w języku średniopolskim stosowano niespotykane dziś znaki diakrytyczne, np. ÿ na oznaczenie łacińskiej samogłoski „i” lub ø na oznaczenie nosówki „ę”. W ogóle zasady ówczesnej ortografii polskiej nie były jeszcze stałe. Panowała duża dowolność, zwykło się zatem mówić o stosowaniu ortografii osobistej – w istocie niemal każdy pisał jak chciał. Dlatego jeden z „pisarzy kraśnickich” pisał wymiennie szapriczina oraz szapriczÿna („za przyczyną”). Zarazem jednak odnalezione tabliczki służyły do nauki, tyle że pisma i gramatyki łacińskiej, będącej podstawą nauczania w szkołach parafialnych i klasztornych, takich jak kraśnickie. Na obu tabliczkach dostrzec można ślady starszego tekstu, co wskazuje, że służyły one do wielokrotnego użytku (papier i pergamin były wówczas bardzo drogie). Musiały być więc powlekane i utwardzane woskiem, gdyż ten usuwał poprzednie zapisy, tworząc miejsce na nowe, kładzione rylcami kościanymi lub metalowymi maczanymi w atramencie. Stąd właśnie nazwa tabliczek woskowych. Widoczny obecnie na jednej z nich tekst polski o tematyce biblijnej zapisany został przez pisarza doświadczonego, dobrze operującego rylcem, zaś tekst łaciński, który jest tłumaczeniem tekstu polskiego, podany został przez pisarza niewprawnego, popełniającego błędy gramatyczne. Dostrzec to można, porównując kształt obu zapisanych naprzemiennie pism. Mamy tu więc do czynienia z relacją nauczyciel-uczeń. Znaleziska okazały się cenne, gdyż tego typu tabliczek odnaleziono dotychczas niewiele. Najstarsze na świecie pochodzą spod popiołów Wezuwiusza (Pompeje, I w. n.e.), w Polsce zaś znane były tylko pojedyncze egzemplarze z Torunia i Krakowa z XIV-XV w.

Kucie, wiercenie i krzesanie ognia

Czy ktoś wyobraża sobie, że w ścianach kościoła można kuć napisy, wiercić i krzesać o nie ogień? Wielu odpowie, że to barbarzyństwo. Nie zawsze jednak tak uważano. Gdy z lica zewnętrznego ścian kościoła kraśnickiego skuto tynk, oczom konserwatorów ukazały się wykute w wapieniu litery, cyfry, a nawet ślady rysunków, które na podstawie niektórych zachowanych dat oraz kształtu liter datowałem na okres od 2. połowy XVI do końca XVIII w. Mamy tu bowiem do czynienia z tzw. kapitałą humanistyczną – pismem monumentalnym (w Kraśniku litery sięgają 13 cm wysokości!), „kapitalnym” do kucia w materiale twardym.

Do chwili otynkowania kościoła w końcu XIX w. nikt nie zdołał jednak przebadać tych inskrypcji. Stąd fantastyczne teorie o ich tatarskim czy tureckim pochodzeniu. Odkryte teksty są dość zróżnicowane pod względem dekoracji rzeźbiarskiej – od prostokątów do form rozbudowanych, operujących trójkątami i trapezami. Wobec licznie występujących krzyży łacińskich sugerować może to zwyczaj upamiętniania zmarłych przez „odbijanie” w kamieniu kształtu i treści tabliczek trumiennych, co zlecali ludzie, których nie stać było na wystawne epitafia wewnątrz kościoła.

Równie interesujące wydają się kilkunastocentymetrowej (18-36) średnicy pseudorozety, z miseczkowatymi otworami wiertniczymi o głębokości do 4 cm i średnicy 2-6 cm. Mogą być one śladami po „odpalaniu” tzw. świdrów (łuków) ogniowych, drewnianych konstrukcji będących jednym z osiągnięć techniki jeszcze starożytnej, do dziś w uproszczonej postaci stosowanych w technikach surwiwalowych, za pomocą których w ścianach kościołów drążono otwory. Ich wiercenie, przy jednoczesnym odmawianiu modlitwy, było efektem pokuty zadanej przez spowiednika, stąd określa się je mianem „znaków pokutnych”, zaś modlitwę – modlitwą penitenta (pokutnika). Otwory takie znamy m.in. ze ścian katedry w Kamieniu Pomorskim. Dodam, że podobne znaki powstawały również w efekcie krzesania ognia koniecznego do odpalania petard używanych dawniej w święto Wielkiej Nocy. O tym, że zwyczaj ten praktykowano w Kraśniku, świadczy zapis odnaleziony przeze mnie w miejskiej księdze rachunkowej z 1782 r., informujący, że zakupiono na ten cel 8 funtów (ponad 3,2 kg) prochu.

Przywracanie nazwisk zmarłym

Praca w kryptach kościelnych, w rękawiczkach i maseczce chirurgicznej – to dopiero wyzwanie dla historyka, takiego jak ja. Schodzi się do nich po drabinach spuszczonych przez wybite w sklepieniach wąskie szyby. Warunki pracy wewnątrz są zróżnicowane – z reguły zalega tam mnóstwo kości i drewna, jednak informacji o personaliach zmarłych jest niewiele. Skoro jednak prawdopodobnie istniał zwyczaj „odbijania” na ścianach kościoła treści tabliczek zdejmowanych z trumien po pogrzebach, dawni kraśniczanie nie zapisywali na ich wiekach dodatkowych danych o zmarłych, a jedynie malowali lub wybijali metalowymi guzami daty pochówków. Jednak nawet na tej podstawie archeolodzy i antropolodzy fizyczni, niepodzielnie panujący w kryptach podczas ich badań, nie są w stanie nic więcej powiedzieć o pogrzebanych.

Wtedy stosuję, opracowaną przeze mnie podczas badań w Kraśniku, metodę identyfikacji pochowanych. Oto bowiem w XVII-XVIII w., podobnie jak dziś, gdy ktoś zmarł, jego bliscy informowali o tym proboszcza, tyle że wówczas w księgach metrykalnych zapisywano nie tylko imię, nazwisko oraz wiek zmarłego, lecz także dokładną lokalizację jego grobu pod posadzką kościoła. Zestawiając znane z trumien daty pogrzebów z danymi odczytanymi z ksiąg metrykalnych oraz wynikami badań antropologa (określającego przybliżony wiek i płeć zmarłego), byłem w stanie ustalić nazwiska niektórych zmarłych. Dzięki temu udało mi się zidentyfikować aż pięciu z nich, a także wskazać kryptę „specjalnego przeznaczenia”, w której pochowano elitę parafian, członków Bractwa Różańcowego, w tym żyjące w XVIII w. małżeństwo przeora i przeoryszy tej specyficznej konfraterni świeckich.

* * *

Wreszcie ziściło się jedno z moich marzeń – w 100 lat od słów prof. Szyszko-Bohusza udało mi się je zweryfikować, a przy tym dowieść, że umiejętność czytania dawnego pisma przynosi zaskakujące pożytki i pozwala, co nieczęste, pchnąć na nowe tory badania nawet w dziedzinach niehumanistycznych, jak choćby antropologia fizyczna (biologia porównawcza człowieka). Każdy sam może się o tym przekonać – inskrypcje ze ścian kościoła kraśnickiego zabezpieczono, zaś cynowe pudełko z zawartością oraz tabliczki woskowe wraz z wieloma innymi znaleziskami udostępniono w otwartym na zakończenie projektu, w czerwcu 2015 r., Muzeum Parafialnym. Jedynie kości parafian pozostawiono w kryptach. Niech spoczywają w pokoju.

Dr Dominik Szulc – historyk, pracownik Instytutu Historii im. Tadeusza Manteuffla PAN w Warszawie.