Zmiany ostatnich 25 lat

Spojrzenie subiektywne

Maciej Żylicz

Największymi osiągnięciami początku lat 90. w obszarze systemu nauki były w mojej ocenie: reaktywacja Polskiej Akademii Umiejętności, powołanie do życia Fundacji na rzecz Nauki Polskiej oraz utworzenie Komitetu Badań Naukowych (KBN). Szacownej Akademii Umiejętności nie muszę tu zachwalać, pisać o FNP mi nie wypada. Chciałbym natomiast zatrzymać się na roli KBN w procesie modernizacji sektora nauki w Polsce po roku 1989. Była ona moim zdaniem przełomowa.

Komitet Badań Naukowych był pierwszym w wolnej Polsce naczelnym organem administracji rządowej do spraw polityki naukowej i naukowo-technicznej. Jego ciałem decyzyjnym był komitet, w którym większość (13 na 19) stanowili przedstawiciele środowiska naukowego pochodzący z wyboru. To właśnie KBN-owi zawdzięczamy m.in. wprowadzenie konkurencyjnego systemu grantowego, w którym naukowcy oceniali projekty badawcze proponowane przez innych naukowców. A więc przy rozdziale środków budżetowych na badania po raz pierwszy zastosowano to, co w systemie anglosaskim było normą od wielu lat – tzw. ocenę peer review.

Wadą tej struktury była jednak jej omnipotencja. Komitet nie tylko przyznawał granty, ale odpowiadając za dystrybucję niemal całości środków z budżetu państwa na rozwój i utrzymanie nauki w Polsce, oceniał także jednostki naukowe, przyznawał fundusze na tzw. działalność statutową, zajmował się inwestycjami, współpracą z zagranicą i – co najbardziej bolało polityków – zajmował się wieloma innymi sprawami dotyczącymi polityki naukowej i naukowo-technicznej. Jakkolwiek niepozbawiony wad, KBN z pewnością nie zasłużył na to, co go spotkało. Zamiast reformować tę strukturę i, jak to było praktykowane w innych krajach, tworzyć na jej bazie wyspecjalizowane agendy rządowe, podjęto decyzję o włączeniu jej w ramy Ministerstwa Nauki (stało się to w lutym 2005 roku) i utworzeniu Rady Nauki (złożonej z wybieranych przez środowisko naukowe członków), która stała się jedynie organem doradczym ministra. Był to ogromny krok wstecz, staliśmy się wówczas, według mojej wiedzy, jedynym krajem Unii Europejskiej, w którym minister osobiście podpisywał się pod decyzją o przyznaniu grantu badawczego. Z tego właśnie powodu Polska nie mogła uczestniczyć w gremiach zrzeszających europejskie agencje grantowe. Na ironię zakrawa fakt, że w tym samym czasie, gdy my likwidowaliśmy KBN, w Europie powstawała idea powołania Europejskiej Rady Nauki (ERC), w której to właśnie naukowcy mieli decydować o przyznawaniu grantów innym naukowcom i rozdzielać każdego roku grubo ponad miliard euro na projekty badawcze.

Jesteśmy wreszcie normalnym krajem

W tej sytuacji część środowiska naukowego, w tym także Fundacja na rzecz Nauki Polskiej, starała się przekonać rządzących do stworzenia profesjonalnie działających agend rządowych odpowiedzialnych za system zarządzania funduszami przeznaczonymi na naukę w Polsce. W roku 2007 utworzono Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, agendę odpowiedzialną za finansowanie badań stosowanych, a w roku 2010 – Narodowe Centrum Nauki odpowiedzialne za finansowanie – na podstawie peer review – projektów z zakresu badań podstawowych. Co ważne, NCN przyjęło podobną strukturę zarządzania, jaką stosuje ERC, włącznie z tym, że członków Rady NCN wskazuje komitet selekcyjny spośród kandydatów proponowanych przez najlepsze jednostki (posiadające kategorie A oraz A+ w ocenie parametrycznej).

Szansą na ważną zmianę systemową była reforma nauki i szkolnictwa wyższego realizowana w latach 2007-2010 przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod kierownictwem prof. Barbary Kudryckiej. W tym czasie, poza wymienionymi już NCBR i NCN, powstały lub zostały zreformowane: Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych oraz Polska Komisja Akredytacyjna. Zakres działania Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego został rozszerzony. Od lat działają także Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich oraz Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów. Zarówno nowo utworzone, jak i istniejące już wcześniej instytucje związane z organizacją, zarządzaniem i finansowaniem nauką wspólnie tworzą system, dzięki któremu możemy dziś powiedzieć, że jesteśmy nareszcie normalnym krajem, nie odbiegającym od standardów panujących w Unii.

A jednak w moim subiektywnym odczuciu system nadal nie działa najlepiej. Dlaczego? Myślę, że z trzech powodów. Z jednej strony reforma nauki rozpoczęta przez prof. Kudrycką, w wyniku krytyki części środowiska naukowego, została zahamowana w połowie drogi. Po drugie, niektóre elementy reformy, które powinny przynieść pozytywne rezultaty, zostały przez środowisko rozmiękczone lub zdeformowane. Po trzecie wreszcie, nie bez znaczenia był fakt, że Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, przygotowując rozporządzenia do ustaw, popełniło parę błędów.

Co działa dobrze?

Na pierwszym miejscu wymieniłbym system grantowy NCN – oparty na zasadach, jakimi posługuje się ERC. Liczba wniosków składanych do Centrum z każdym rokiem znacząco wzrasta, co oznacza, że nasze środowisko docenia ten rodzaj finansowania nauki. Trzeba jednak wspomnieć o tym, że Centrum boryka się z problemami kadrowymi – ze względu na ograniczenia finansowe nie może zwiększyć zatrudnienia merytorycznych pracowników obsługujących proces oceny peer review przy stale wzrastającej liczbie wniosków grantowych. NCN nie ustrzegło się także „choroby dziecięcej” i zbyt często zmienia reguły gry w swoich konkursach.

Z kolei NCBR-owi nareszcie udało się znaleźć wspólny język między środowiskiem naukowym i gospodarczym – to sukces, jakiego nie udało się w Polsce osiągnąć nikomu wcześniej. Wiele programów realizowanych przez Centrum rzeczywiście zaczyna stymulować rozwój innowacyjności w naszym kraju. Gdybym miał wskazać obszary do poprawy, byłby to system oceny wniosków – wymaga on jeszcze w moim odczuciu udoskonalenia. System powoływania Rady NCBR także jest moim zdaniem wadliwy (aż 1/3 jej składu stanowią przedstawiciele ministerstw).

Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych przedstawił w ostatnim roku nowy system oceny parametrycznej podstawowych jednostek. Jest to duży sukces, jednak wadą zaproponowanego systemu jest oparcie go na zbyt wielu parametrach, które często są ze sobą skorelowane. Fakt, że jednostka przedstawia do oceny liczbę publikacji równą 3N (N-liczba pracowników jednostki uprawiających naukę) daje zły sygnał, że trzeba publikować dużo, ale niekonieczne dobre prace. Przyznawanie punktów za samo posiadanie uprawnień do nadawania stopnia doktora i doktora habilitowanego jest także błędem. Moim zdaniem słuszne byłoby nawet w skrajnych przypadkach odbieranie punktów jednostce, która korzystając ze swoich uprawnień, promuje miernych doktorów, doktorów habilitowanych czy profesorów! Błędna jest także selekcja grup jednostek, które mają być wspólnie oceniane – powoduje to w skrajnych przypadkach sytuacje, w których w „grupie” znajduje się tylko jedna jednostka. Praktyka ta często jest oceniana przez środowisko naukowe jako manipulacja. Obecny system oceny parametrycznej względnie dobrze sprawdza się przy ocenie jednostek dużych, jednorodnych pod względem uprawianej dziedziny nauki, jednak w przypadku mniejszych chyba się nie sprawdza.

Niezależnie od tej krytyki, uważam, że należy rozwijać i doskonalić generalnie pozytywne działanie KEJN i stosowaną przez niego ocenę parametryczną. Mamy w Polsce przeszło 1000 podstawowych jednostek naukowych (pewnie za dużo?), a fundusze przeznaczone na ich działalność statutową to przeszło 1 miliard złotych rocznie – z pewnością nie można tych wszystkich jednostek ocenić, stosując podejście peer review.

Co nie działa tak jak powinno?

1. Zastosowanie oceny parametrycznej w procesie przyznawania dotacji statutowej jednostkom naukowym. Jeśli w wyniku pierwszej propozycji ministerstwa jednostki kategorii A+ mają dostać mniej pieniędzy niż wcześniej, gdy miały kategorię A, to chyba doszliśmy do absurdu i jest to sygnał do zmiany algorytmu służącego obliczeniu dotacji. Uważam, że błędem było także ustalanie jej wysokości proporcjonalnie do liczby pracowników uprawiających naukę w danej jednostce. Szefowie instytucji badawczych (dyrektorzy lub dziekani) nie są w ten sposób motywowani do rzeczywistej oceny jakości pracy naukowej swoich pracowników.

2. Jednym z niezrealizowanych, niestety, założeń reformy było zastąpienie dotacji statutowej bazową, tzn. przeznaczoną wyłącznie na utrzymanie jednostki (w tym finansowanie miejsc pracy kluczowych dla prowadzonych przez jednostkę badań naukowych), a nie na samo prowadzenie badań. Te powinny być realizowane na konkurencyjnych zasadach, w ramach zewnętrznych grantów. Dotacja z budżetu nie powinna zapewniać stabilności osobom realizującym projekty, których nikt nie rozlicza. Pomysł wprowadzenia dotacji bazowych został jednak storpedowany przez tych, którzy poczuli się zagrożeni, nie mając na koncie sukcesów w uzyskiwaniu grantów. W ten sposób zaniechaliśmy zmiany, która byłaby szansą na poprawę jakości badań prowadzonych w polskich ośrodkach. Innym sposobem dążenia do tego celu byłoby zwiększenie przez rządowe agencje przyznające środki na badania, NCN i NCBR, tzw. kosztów pośrednich grantów. Stwarzałoby to system, w którym kierownikom jednostek zależałoby na zatrudnianiu dobrych pracowników, bo ci przynosiliby owe koszty pośrednie do miejsc, w których pracują.

3. System oceny parametrycznej, który z pewnymi ograniczeniami jest dobrym miernikiem poziomu naukowego dużych, jednorodnych jednostek, został zastosowany do indywidualnej oceny pracowników naukowych. Oceniam to jako absurd, a także błąd metodologiczny. Zmusza to badaczy do pogoni za liczbą publikowanych prac, niezależnie od ich jakości. Przesuwa ocenę opublikowanej pracy nie na jej oryginalność, ale na ocenę czasopisma, w którym praca została opublikowana. Nie stymuluje pracowników naukowych do współpracy z przemysłem, bo nie jest to promowane w systemie oceny. W efekcie produkujemy zgłoszenia patentowe po to, by uzyskać punkty w ocenie parametrycznej, ale jednostce nie zależy już, aby rozszerzać patenty na inne kraje i sprzedawać licencje. Przykładem takiego podejścia jest także niestety procedura realizowana w Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów. Aby uzyskać tytuł profesora, trzeba „nazbierać” określoną liczbę punktów, ale dla punktacji nie jest ważne, co kandydat na profesora rzeczywiście odkrył lub jak istotne dla rozwoju wiedzy są jego badania. W tym przypadku znowu prace kandydatów ocenia się nie ze względu na oryginalność wyników, ale na miejsce publikacji.
Z moich obserwacji wynika, że w ciągu ostatniego roku znacząco obniżył się poziom wniosków o nadanie tytułu profesora. Winą za to obarczam nie tylko Centralną Komisję, ale także niektóre rady wydziałów/instytutów, które przed wejściem w życie nowej ustawy, zaostrzającej kryteria przyznawania tytułów naukowych, chciały zdążyć wypromować miernych naukowców. Komisja powinna wyciągnąć z tego wnioski i odebrać lub zawiesić uprawnienia do nadawania stopnia doktora i doktora habilitowanego tym radom, które notorycznie promowały słabe wnioski awansowe.

Myślę, że zastanowienia wymaga także kwestia podwyższenia liczby samodzielnych pracowników wymaganej do uzyskania przez jednostkę odpowiedniego uprawnienia, a także zmiana systemu wyboru członków CK w kierunku systemu zbliżonego do tego, jaki jest stosowany przy wyborze członków Rady NCN czy ERC.

4. Ostatnie zmiany w ustawie o szkolnictwie wyższym nie zmieniły w zasadniczy sposób sposobu zarządzania uczelniami ustanowionego na początku lat 90. System akredytacji jest wciąż oparty na parametrach, a nie na jakości prowadzonej dydaktyki i badań naukowych. Algorytm, na podstawie którego jest przyznawana dotacja dydaktyczna (z dużym udziałem współczynnika przeniesienia opartego na wysokości dotacji, którą uczelnia otrzymywała w poprzednim roku), nie promuje jakości kształcenia. Jest on oparty na parametrach „wejścia” (takich jak: liczba studentów, kadry naukowej czy grantów – liczonych mechanicznie, tzn. bez różnicowania ze względu na ich wysokość czy prestiż), co nie służy promowaniu tych uczelni, które dobrze przygotowują absolwentów do szybko zmieniającego się rynku pracy. Uważam, że zmiany wprowadzone do tej pory były kosmetyczne i niewiele wnoszące. Podobne zdanie mam o ustawach o PAN i Instytutach Badawczych.

Wspólna strategia

Jak zatem poprawić ustawę o szkolnictwie wyższym, aby z jednej strony utrzymać autonomię uczelni, a z drugiej – uczynić ją odpowiedzialną przed podatnikami za jakość kształcenia? Twórcom przepisów wydawało się, że w ustawie wystarczy zabronić patologicznych zachowań (dlatego jest ona taka rozbudowana), a potencjalne ryzyko zagrożeń da się rozwiązać zapisem, że decyzje w każdym takim przypadku podejmuje minister.

Po 1989 roku wszyscy zachłysnęliśmy się wolnością. Stworzyliśmy wtedy system szkolnictwa wyższego, który opierał się – jak nam się wtedy wydawało – na autonomii. Rektorów nie przywożono w teczkach, wybierały ich senaty lub inne gremia, w których reprezentowane były wszystkie grupy pracownicze i studenci. Pewnie w tamtym czasie nie można było przyjąć innych rozwiązań. Ale w konsekwencji znajdujemy się dziś w sytuacji, w której rektorów wybierają reprezentanci wszystkich grup pracowniczych o często przeciwstawnych interesach. Ta szalejąca demokracja spowodowała trudności w zarządzaniu uczelniami. Dlatego uważam, że ustawę o szkolnictwie wyższym należy napisać praktycznie od początku. Szkoła wyższa powinna być zarządzana przez silnego, posiadającego szerokie uprawnienia rektora, wybranego w otwartym konkursie (a także rozliczanego) przez radę nadzorczą, w skład której powinien wejść między innymi przedstawiciel właściwego ministra (jeśli jednostka korzysta z dotacji budżetowej). Rektor powinien mieć prawo wybierania najbliższych współpracowników i proponowania Radzie Nadzorczej kandydatów nie tylko na prorektorów, ale także dziekanów.

Sądzę, że taki kierunek zmian mógłby zmienić obecną sytuację, w której uczelnie stają się federacją wydziałów o często sprzecznych interesach. Wszystkie sprawy akademickie, takie jak: struktura dydaktyczna, kierunki studiów, programy nauczania czy awanse, powinny być pod kontrolą senatu i rad wydziałów. Na tym właśnie poziomie powinna się realizować autonomia szkoły wyższej. Rzeczywista autonomia tych uczelni, które zdecydują się na wybór władz przez radę nadzorczą (taką możliwość przewiduje aktualnie obowiązująca ustawa), powinna być zagwarantowana przez uzyskanie promesy budżetowej od ministerstwa na prowadzenie działalności dydaktycznej uczelni nie tylko na jeden rok, ale przynajmniej na okres 3 do 4 lat. Przyznany budżet powinien uwzględniać m.in. liczbę samodzielnych pracowników naukowo-dydaktycznych na poszczególnych kierunkach studiów. Oczywiście rektor mógłby zatrudniać ich więcej, jeśli miałby na to fundusze z innych źródeł (np. z grantów, w ramach współpracy z zagranicą lub firmami komercyjnymi). Rektor na podstawie indywidualnych umów ustalałby pensum dydaktyczne (obowiązkową liczbę zajęć) wszystkich samodzielnych pracowników naukowo-dydaktycznych (obecnie zakres pensum określa ustawa). Te uczelnie, które korzystają z funduszy budżetowych, powinny ponadto moim zdaniem spełniać dodatkowe wymogi wynikające z ustawy o pożytku publicznym, w tym przede wszystkim obowiązek wykorzystywania przychodów na cele statutowe. Warto się także zastanowić, czy uczelnie publiczne nie powinny działać na podstawie ustawy o fundacjach.

Uważam, że aby system zarządzania nauką i szkolnictwem wyższym zaczął działać w Polsce w sposób zadawalający, należy rozpocząć także dyskusję nad zasadniczymi systemowymi rozwiązaniami, takimi jak:

wprowadzenie częściowej odpłatności za studia, połączonej z powszechnym kredytem o odroczonej płatności; ewolucja niektórych wyższych uczelni w kierunku uniwersytetów badawczych; konsolidacja niektórych uczelni publicznych; możliwość tworzenia przez uczelnie spółek i fundacji w celu prowadzenia badań naukowych (a nie dydaktyki!); likwidacja habilitacji – pod warunkiem stosowania rzeczywistych konkursów na samodzielne stanowiska naukowe; likwidacja tytułu profesora nadawanego przez Prezydenta RP, a pozostawienie zatrudnienia na uczelni na etacie profesora nadzwyczajnego i zwyczajnego; stworzenie nowej agendy rządowej (na wzór niemieckiej DAAD), która stymulowałaby mobilność pracowników naukowo-dydaktycznych.

Takie rozwiązania systemowe wymagają jednak opracowania wspólnej strategii rozwoju całego sektora nauki i szkolnictwa wyższego. Podkreślam, jak ważne jest to, by była ona wspólna, ponieważ cząstkowe strategie już istnieją, jednak ich zasadniczym mankamentem jest to, że odzwierciedlają interesy wybranych interesariuszy.

Prof. dr hab. Maciej Żylicz,
prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.