Strategiczny beneficjent NPRH
Po analizie założeń programowych i niektórych aspektów funkcjonowania Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki (FA 7-8/2014) skupiam uwagę na bezkonkurencyjnym beneficjencie NPRH, Polskim Słowniku Biograficznym . Casus PSB wyraża istotę konkursu 1.1 i przy okazji charakteryzuje koncepcję i realizację Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki.
Polski Słownik Biograficzny , idea Władysława Konopczyńskiego z 1935 r., to swoisty znak firmowy części środowiska humanistycznego (historycznego). PSB promowany przez PAN i PAU, realizowany w Instytucie Historii im. T. Manteuffla Polskiej Akademii Nauk przez krakowski Zakład PSB, ozdobiony patronatem honorowym Sejmu RP i Prezydenta RP, nie może przegrać w żadnym konkursie o finansowanie. Mimo że projekt jest standardowy warsztatowo i metodologicznie konserwatywny, to jednak swym prominentnym statusem przytłacza skutecznie konkurencję.
Najważniejszy dla pomyślności sprawy okazał się zapewne apel kierownika Zakładu Polskiego Słownika Biograficznego Instytutu Historii PAN, który wzbudza współczucie dla znojnego trudu pracowników zespołu, rodzi solidarność z heroiczną, źle wynagradzaną ich pracą. Solidarność i lojalność, być może szczególnie silnie odczuwaną przez tych członków Rady NPRH, którzy pamiętają, że są członkami Rady Naukowej Słownika lub jego Rady Redakcyjnej (a było ich do marca 2014 r. sześć osób na jedenaście) oraz tych członków Rady NPRH, którzy są członkami lub pracownikami PAN lub PAU, a których dumą napawa fakt, że mają pod swą egidą chlubę nauki polskiej.
Losy PSB w NPRH to ilustracja bezradności koncepcyjnej twórców Programu. Z jednej strony, jednym z jego celów podstawowych jest finansowanie prac długofalowych (o zasadniczym znaczeniu dla dziedzictwa i kultury narodowej), z drugiej, w konkursach realizowanych w jego ramach przewidziano finansowanie co najwyżej kilkuletnie. Mało tego, owo finansowanie dystrybuowane jest w trybie konkursowym. Jak w tych karkołomnych warunkach zapewnić realizację jednego z zadań podstawowych Programu, długofalowe finansowanie? To proste, wnioskodawców „długofalowych” przedsięwzięć uznawać trzeba za zwycięzców tak często, aby składało się to na efekt stałego finansowania.
Długofalowe projekty muszą długotrwale wygrywać w kolejnych konkursach NPRH, bo finansowania w jego ramach niestety nie są długofalowe, lecz krótkofalowe.
Faktycznie, Polski Słownik Biograficzny wygrywa – jak dotychczas – zawsze. Trzy konkursy i trzy „wygrane”, łącznie ponad 13 mln na wydawanie kolejnych zeszytów kolejnych tomów i wydanie trzech tomów drugiej serii (dwukrotnie jednobrzmiący cel finansowania w konkursach za 2012 i 2013 r. – sic!). Żaden inny wnioskodawca nie zbliżył się nawet do połowy tej kwoty. Udział Słownika , w podziale kwoty dotychczas przeznaczonej na Narodowy Program Rozwoju Humanistyki to „skromne” ok. 5%. To znacznie więcej niż kwota przeznaczona na finansowanie konkursów 2.1, 2.2, 3.1, 3.2 wszystkich dotychczasowych edycji Programu (9,2 mln).
Czy zanim PSB wygrał milion w II edycji konkursu 1.1 NPRH, to rozliczył lub sprawozdaje wydanie 10 325 300 zł na 13 zeszytów 196-209, tomów 49-51? Czy 3 tomy tzw. drugiej serii, na które Słownik otrzymał finansowanie w roku 2012 (1 mln zł), rozlicza wnioskodawca projektu wtedy, gdy na tak samo sformułowany cel – 3 tomy tzw. drugiej serii – otrzymał pieniądze w 2013 roku (już tylko 1,8 mln)?
Podmiot wnioskujący o finansowanie Polskiego Słownika Biograficznego , Instytut Historii PAN, otrzymuje zapewne stosowne finansowanie statutowe, w tym także na Zakład PSB w Krakowie. Czyż zadaniem „statutowym” tej placówki nie jest organizowanie współpracy z autorami, opracowywanie haseł i wydawanie kolejnych zeszytów i tomów PSB? Czy w świetle przepisów nie zachodzi tu zatem podwójne finansowanie z budżetu? Czy NPRH, finansując Polski Słownik Biograficzny , nie łamie swoich własnych norm działania (zob. cz. I FA 7-8/2014)?
„Jako naród zasłużyliśmy sobie na ten słownik”
Czy PSB wygra w czwartym i kolejnych wydaniach konkursu? Pewnie tak… Plany prac nad słownikiem są ograniczone jedynie – jak wykażemy – trwaniem „narodu polskiego”.
Póki co, chodzi o biogramy wybitnych Polaków, zmarłych do 2000 r., ale przecież to „najpoważniejsze osiągnięcie polskiej humanistyki” – jak się przedstawia słownik – musi uzupełnić opracowane już i wydane tomy o biogramy postaci objęte w swoim czasie cenzurą. Pomimo starań podjętych przez prof. Markiewicza i jego następców, ciągle jest tu coś do dodania. A może trzeba będzie wobec poprzednich tomów zastosować cenzurę post factum, czyli zlustrować je? Pewnie Rada Naukowa i Redakcyjna inaczej dzisiaj widzi wybitność postaci umieszczonych w słownikach w czasach PRL.
Ponadto, skoro PSB ma nadzieję, że nadal będzie „najpoważniejszym osiągnięciem polskiej humanistyki XX (i mamy nadzieję XXI) wieku” – jak samozwańczo głosi – to musi objąć swymi badaniami zmarłych po 2000 r. Słownik przywiązany jest do osiągniętej onegdaj doskonałości gatunkowej i skazany na perspektywę wieczności, jako terminu zakończenia prac. „Póki istnieje Polska, ludzie będą żyli, działali i umierali. Ktoś musi te życiorysy rejestrować. Dlatego Słownik musi nieustająco towarzyszyć polskim losom. Po zakończeniu pracy nad obecną edycją powinny powstawać jego kolejne serie. Jako naród zasłużyliśmy sobie na ten słownik?” (Historia w życiorysach , rozmowa Małgorzaty Iskry z prof. Andrzejem Romanowskim, „Polska Gazeta Krakowska”, 30 VII 2008, nr 23). A ci, którzy go nie mają, nie zasłużyli na niego, dodałbym dla pełności obrazu.
Czy „poważna” praca nad wizerunkiem, jaką ostatnio realizuje PSB, nie prowadzi do niepoważnej przesady? Czy musi angażować Prezydenta RP do roli patrona honorowego projektu internetowego PSB? Czy nie mogłoby być tak, że zarówno Sejm RP, jak i Prezydent byliby patronami honorowymi PSB we wszystkich jego gatunkowych, edytorskich i technicznych wcieleniach? Czy Prezydent RP nie jest patronem honorowym wersji papierowej PSB, bo patronat nad nią objął/zajął już wcześniej Sejm? Czy jest tak, że Prezydent RP objął honorowym patronatem projekt internetowej wersji Słownika w grudniu 2011 i do dzisiaj, mimo że mu patronuje, słownika nie ma?
Czy fakt, że Grzegorz Małachowski w 2003 r. wyraził ogólnikową opinię: „znawcy przedmiotu są zgodni – Polski Słownik Biograficzny to jedno z najpoważniejszych osiągnięć polskiej humanistyki. Co więcej, obok znanych z solidności opracowań niemieckich, PSB zalicza się obecnie do najwybitniejszych tego typu wydawnictw na świecie”, wystarczy, aby wyjąć mu z tego fragmentu dwie frazy i już bez zastrzeżeń w nim zawartych umieścić je w tekście prezentującym PSB na stronie internetowej?
Czy PSB we wniosku o finansowanie skierowanym do NPRH przedstawił wymierne świadectwa swego znaczenia dla humanistyki (historiografii), czy dla zachowania dziedzictwa narodowego (liczba wypożyczeń w bibliotekach, w tym akademickich, liczba sprzedanych egzemplarzy, prenumerat, ankietę wśród badaczy i studentów o przydatności, liczbę cytowań)? Prof. Romanowski, podobnie jak i ja, musimy tu i tam sprawozdawać liczbę cytowań, a PSB pewnie nie musi, bo mieni się być najpoważniejszym osiągnięciem polskiej humanistyki i już samo to zwalnia go od zbędnej fatygi, jaką byłby aktualny audyt czy poważna prezentacja pozycji naukowej przedsięwzięcia.
Zdaje się, że w NPRH otrzymasz pieniądze wtedy, gdy ogłosisz się artefaktem dziedzictwa narodowego, siebie na cokół postawisz. Nie musisz wtedy zajmować się dziedzictwem kulturowym czy narodowym, skoro sam nim jesteś. Pomniki są pod ochroną, nawet jeśli nie wiadomo, kto je postawił lub jeśli wymagają renowacji. Właściwie więcej, „tak się każesz z narodem jako jego splendor wiązać, że nikt narodowi splendorów odejmować się nie poważy”. Wystarczy jeno trwać i brać pieniądze na samo trwanie. Rodzaj Grand Prix za istnienie.
Słownik w objęciach NPRH
To zaś, ile PSB dostanie od Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki, zależy od stanu kasy. Ostatnio, zamiast wnioskowanych 2 947 700 zł na 5 lat na trzy zeszyty tzw. drugiej serii, Rada przyznała – tylko, ale za to okrągłe – 1 800 000 zł.
Ciekawe, co pomyśleli recenzenci tego wniosku, gdy dowiedzieli się, że ich podziw dla wniosku został przez Radę NPRH podzielony na tyle, że z jednej strony uznała ona za stosowne podnieść ocenę wniosku do nieprzekraczalnej dla konkurentów granicy 100 pkt., przy czym jednocześnie radykalnie nie zgodziła się z ich oceną kosztorysu, zredukowała go niemal o połowę.
Wspaniale byłoby poznać nazwiska tych admiratorów PSB, naszych kolegów, którzy natchnieni niechybnym rozwojem polskiej humanistyki w wyniku wydania trzech zeszytów PSB obdarzyli wniosek o wyasygnowanie prawie trzech milionów ocenami 100 i 96. Ja, w szczególności, chętnie poznałbym także tego surowego recenzenta, urodzonego jak ja krytykanta, który dał wnioskowi ledwie 96 na 100 pkt.
Być może przejęta zawołaniem szefa PSB: „naród polski zasłużył na swój słownik” oraz zatroskana losem zespołu, który chciał ledwie po milionie na zeszyt, Rada NPRH podniosła noty cząstkowe recenzentów wniosku PSB do 100 pkt., bojąc się zapewne, że recenzenci innych wniosków dadzą, dajmy na to, trzy razy 100 pkt., (co się zdarza) i nagle wyprzedzą PSB w rankingu.
W ostatniej, III edycji konkursu 1.1, w którym króluje PSB, pewne wnioski dostają uzgodnioną przez Radę NPRH ocenę 100 pkt. i wówczas na „kilkunastu pierwszych miejscach mamy kilkanaście pierwszych miejsc”. Wśród tych wniosków, które od Rady otrzymały ostateczną ocenę 100 pkt., a było ich 19, tylko pięć z nich otrzymało od recenzentów same setki (dwie lub trzy). Za to jeden z nich, który od recenzentów miał oceny lepsze od wniosku PSB (98, 100), nie został „uśredniony” przez Radę do 100 punktów, lecz otrzymał ocenę końcową 66 i zajął odległe 238. miejsce w rankingu. Ale za to znalazł się w dobrym towarzystwie wniosku, który miał dwie oceny recenzentów po 100 pkt. i otrzymał od rady ocenę końcową aż 70 pkt. Może dlatego, że dotyczył autobiografii, a to zagrażało monopolowi PSB na problematykę biograficzną, bowiem zapewne, zdaniem Rady, oddziela go od niej zaledwie przedrostek „auto”. Z kolei inny wniosek przy ocenie co najmniej „równej” z PSB (98, 98, 99) zajął 173. miejsce, bo Rada przyznała mu ostateczną ocenę 80 pkt., co okazało się – po odrzuceniu przez panią minister wniosków punktowanych poniżej 90 pkt. – zbyt mało, aby otrzymać finansowanie.
Ciekawe byłoby zapoznać się z protokołem lub zapisem dźwiękowym z posiedzenia Rady, na którym, w kontekście tak jednoznacznie wysokich ocen wystawionych przez wskazanych przez Radę recenzentów i przeprowadzonej dyskusji, dokonano takiej degradacji tych i innych wniosków.
Nic więc dziwnego, że Rada, mając takie jak powyższe oceny recenzentów dla wniosku PSB (a więc 100 i 96), zabezpieczyła się uznając wniosek za najlepszy wśród 19 najlepszych. Gdyby bowiem Rada dała stu wnioskom 100 pkt., a PSB, powiedzmy, tylko 98, to co wtedy?
Znakomity przykład skutecznego awansu na pozycje nagrodzone finansowaniem, to losy wniosku (97 i 67, poz. 35 na liście rankingowej konkursu 1.1 ostatniej edycji), który otrzymuje od Rady ocenę 95 pkt., a referuje go w imieniu Rady NPRH kolega z rady naukowej tego samego instytutu, co kierownik projektu. Niestety, to nie pojedynczy przypadek. Mało tego, kierownik projektu to do niedawna członek Rady NPRH. Powrócimy do tej kwestii w cz. III.
Porównajmy na koniec ocenę dwóch wniosków umieszczonych na liście rankingowej NPRH konkursu 1.1: 28. pozycję na liście rankingowej przyjętej przez Radę NPRH uzyskał wniosek, który miał recenzje 63, 64, 95. Rada przyznała mu tzw. uzgodnioną ocenę – uwaga! – 95 pkt. i w efekcie desygnowała do finansowania. Dwie oceny średnie, ale bliskie sobie, i trzecia wysoka, ale za to ona właśnie okazała się dla Rady bardziej trafna niż te dwie. Przepraszam za śmiałość: czy wszystkie trzy recenzje zostały zlecone jednocześnie? Z kolei inny przykład, recenzenci punktowali projekt: 97, 98, 62, a Rada NCN? Przyznała – uwaga! – 30 pkt i szóste miejsce od końca listy ocenianych wniosków, poz. 322. Proszę sobie wyobrazić! Dwie prawie maksymalne oceny, trzecia dużo słabsza, a Rada NPRH ostatecznie jeszcze tę słabszą podzieliła przez dwa i uznała ją za ocenę godną poważnego gremium. Cóż takiego odkrył referujący wniosek i Rada NPRH w dokumentacji drugiego z przytoczonych wniosków, że przyznała mu ocenę 30 pkt., mimo że już wybranie 62 pkt., czyli jednej z ocen recenzentów, zapewniało mu przegraną z kretesem. Czyżby referujący przyjął rolę superrecenzenta i nie dość było mu przegranej wniosku z dwiema ocenami bardzo wysokimi, to zaproponował – dla pewności – opinię swą w wysokości zero i zażądał dodatkowo, aby ją uśrednić nie z wszystkimi ocenami, teraz już czterema, lecz tylko z najniższą z dotychczasowych? Jak inaczej wyobrazić sobie rozumowanie prowadzące do oceny 30 pkt.? Czy można ją inaczej uzasadnić niż tylko bufonadą „superrecenzenta”? Chciałbym usłyszeć argumenty i zobaczyć Radę NPRH, jak głosuje za tą oceną.
Proszę zauważyć, zestawiając oba przypadki, swego rodzaju symetrię arbitralności oceniania przez Radę. Jeden wniosek (63, 64, 95 i ocena Rady 95), drugi 97, 98, 62, a ocena Rady 30). Te i inne przykłady wskazują zasięg woli sprawczej Rady NPRH. Jeśli recenzenci oceniają słabo lub bezkonkurencyjnie słabo albo bezkonkurencyjnie wysoko, to Rada może postąpić w każdej z tych sytuacji odwrotnie. Nie tylko recenzje nie są żadnym ograniczeniem dla kreatywności Rady, tym ograniczeniem nie jest też przysłowiowy umiar zdrowego rozsądku.
Kreatywne kosztorysy
Żaden kosztorys wedle Rady NPRH nie jest dostatecznie poprawny. Jego akceptowanie rządzi się regułą inną niż kosztorysowa poprawność reprezentowana np. przez doświadczone służby uniwersyteckie. Kosztorys projektu jest dobry wtedy, kiedy jest zgodny z intencją Rady: komu i ile chce ona dać. Nie chodzi jej raczej o to, jaki projekt badań zasługuje na finansowanie.
Jak uzasadnić tak mocne podejrzenie o stronniczość? Wystarczy rozeznać „metodę weryfikacji” kosztorysów projektów stosowaną przez Radę NPRH. Nie sposób zrozumieć, jaka metoda akceptowana przez to gremium prowadzi do tak radykalnej redukcji kosztów realizacji wielu projektów. Sprowadza się ona do magicznej ich wysokości, do „estetycznego” ich zawsze w dół zaokrąglania (tj. do kwot z licznymi zerami na końcu). Nadto przeprowadzając operację demolowania kosztorysu, gremium nasze powinno konsekwentnie ocenić go na zero punktów, skoro wymaga on tak drastycznej korekty. Wówczas też w konsekwencji nie sposób także podtrzymywać wysokiej, a bywa że maksymalnej oceny wniosku. Jeśliby Rada chciała desygnować do finansowania wybrane przez siebie projekty, to także w uznaniu za zasadne kosztów, jakie one przewidują. Jeśli zaś Rada obcina o połowę – a bywa, że i wielokrotnie – koszty realizacji, to nie finansuje tego wniosku, tylko chce finansować inny, okaleczony zamysł Rady NPRH. Przy czym zważmy, że jeśli zdaniem Rady kosztorys okazał się być zawyżony, to przecież jednocześnie także recenzenci nietrafnie go ocenili, także wtedy, gdy dali mu – bywa – bardzo wysokie oceny.
Zaokrąglanie w dół (o dziwo, nigdy w górę) to zabieg arbitralny. To odruch mentalny analogiczny do obcinania zawyżonych zapotrzebowań znany z PRL-owskiej praktyki centralnego dystrybuowania dóbr deficytowych.
Praktyka ta potwierdza, że wiele spośród finansowań jest – w mojej ocenie – niczym innym, jak dotowaniem zespołu badawczego, osoby, placówki/instytucji, a nie konkursem na finansowanie projektu. Stąd często okazuje się być bez znaczenia, jakie oceny otrzyma projekt od recenzentów i jaki zgłosi kosztorys. Podane przykłady, moim zdaniem, świadczą o tym niezbicie.
Przykładów takich ekstrawaganckich decyzji jest sporo. Te to jednak tylko przykłady. Gdyby poddać NPRH analizie kompleksowej, ujawnić reguły, tendencje i korelacje, to moje hipotezy diagnozujące wysunięte dotychczas w związku z Programem trzeba by pewnie uznać za konformistyczne, a formułowane oceny kapitulancko eufemistyczne.
Wyrażam obszerną listę spostrzeżeń krytycznych o PSB i stosunku NPRH do jego konkursowych aspiracji. Rada NPRH w przypadku stosunku do PSB daje się zwodzić pozorom. Rada NPRH dała się uwieść legendzie, a tu chodzi nie o jej trwanie, lecz o rozwój polskiej humanistyki.
Spróbujmy wstępnie odpowiedzieć na pytanie, czy finansowanie PSB spełnia poniższą deklarację zawartą w komunikacie NPRH?
„Intencją Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki nie jest jedynie bierna odpowiedź na najważniejsze potrzeby polskiej humanistyki – choćby najsłuszniej zgłaszane przez środowisko naukowe, ale przede wszystkim stymulowanie jej do twórczego rozwoju, zgodnego z najlepszymi wzorcami światowymi”.
O innych casusach w następnym numerze FA.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.