Ścieżka obok drogi
Narodowy Program Rozwoju Humanistyki
Zakończyła się I kadencja Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. I tryb działania, i wyniki poszczególnych edycji środowisko naukowe obserwowało bardzo dokładnie, poddawało ocenom. Czasem bardzo krytycznym. Pragnę więc przypomnieć fakty.
Czym był (jest) NPRH?
Program powstał w 2010 roku w wyniku zabiegów grona najwybitniejszych przedstawicieli polskiej nauki z PAU i PAN. Zwracali oni uwagę na niedoinwestowanie humanistyki, zaległe prace edytorskie, zarzucenie inicjatyw wieloletnich. Te ostatnie musiały upaść bez gwarancji stałego lub długofalowego finansowania, podobnie jak kosztowne inwentaryzacje zabytków polskiej kultury, zagraniczne kwerendy itp. Zwracano też uwagę na konieczność wypracowania działań służących mocniejszej obecności polskiej humanistyki na arenie międzynarodowej. Ówczesna minister nauki i szkolnictwa wyższego, prof. Kudrycka, wyszła naprzeciw tym inicjatywom i ogłosiła powstanie NPRH. Pamiętajmy więc, że Program był instytucją powołaną do życia rozporządzeniem ministra, instytucją funkcjonującą poza przygotowanym wcześniej systemem finansowania nauki. Zgodnie z tym ostatnim gospodarowanie wydatkami pozastatutowymi przejęły profesjonalne, zbudowane od podstaw, niezależne agencje – NCN i NCBiR. NPRH stanowił natomiast byt pozaustawowy, którego podstawą było porozumienie między władzą ministerialną a środowiskiem. Okazał się sukcesem humanistów, ale i sukcesem ministerstwa. Miało ono odwagę zaufać grupie naukowców, przychylając się do wysuwanych przez nią postulatów finansowych.
Wraz z Programem pani minister powołała zespół złożony z przedstawicieli różnych gremiów (PAU, PAN, KRASP, MNiSW, osoby te były delegowane przez wymienione instytucje), któremu powierzyła zorganizowanie poszczególnych konkursów i całego Programu. Grono to miało status zespołu doradczego, jednego z wielu, jakie pracują przy ministerstwie (to ważna kwestia; warto ją zapamiętać). Być może przez analogię ze strukturą NCN, a być może przez chęć nadania zespołowi statusu gremium wyjątkowego, nazwano go Radą. De facto łączyła ona funkcje rozdzielone w strukturze NCN; po opracowaniu modułów działania i zdefiniowaniu konkretnych konkursów Rada podjęła się pracy eksperckiej, właściwej wszystkim zespołom wspomagającym pracę departamentów ministerialnych. Wykonując obie te czynności, Rada robiła dokładnie to, do czego została powołana. Eksperci, znający treść recenzji, mający wiedzę o całym konkursie, ustanawiali ostateczny ranking, czasami w zgodzie z sugestiami recenzentów, a czasami wbrew nim, co jest praktyką stosowaną także w innych konkursach (w NCN eksperci mogą przyznać projektowi 0 punktów w jakiejkolwiek rubryce i odrzucić wniosek). W Radzie NPRH każde odejście od opinii recenzentów było poprzedzone dyskusją i zakończone głosowaniem. Wszystkie decyzje podejmowano w sposób kolegialny.
NPRH a NCN
Program rozwijał się; przeprowadzono trzy edycje konkursów. Rozpatrzono ok. 2000 projektów, rozdysponowano 280 mln złotych. Zazdroszczą nam Programu sąsiedzi (rozmawiałam na ten temat na spotkaniu w Zabrzu z rektorami szkół wyższych z Czech), zazdroszczą nam przedstawiciele nauk ścisłych, choć rozmaicie oceniają potrzebę dodatkowego finansowania humanistyki. Tymczasem część naszego własnego środowiska formułowała wiele niezwykle krytycznych uwag na temat funkcjonowania Rady. Nie jest dobrze dyskutować, pomijając realia. Zapominając, że NPRH powstał poza systemem (finansowania nauki), a więc: jego usytuowanie jest wyjątkowe (mówiąc o wyjątkowości, nie mam na myśli rzeczy nadzwyczajnych, tylko prozaiczne: instytucję bez precedensu z jednej strony, pod specjalnym nadzorem – z drugiej), domagano się reguł działania obowiązujących w NCN. Ulegając magii nazw, przyjęto, że skoro Rada NPRH jest radą, to powinna działać tak, jak Rada NCN: ustalać sprawy zasadnicze, nie angażując się w rozstrzyganie konkursów. Dlaczego tak właśnie? Nikt tego nie wyjaśnił, nie uzasadnił. Nie chciano pamiętać, że NPRH, jako instytucja adresowana do części środowiska naukowego, nie wymaga permanentnych działań strukturalnych, a gdyby nawet tak było, Rada jest w stanie łączyć te obowiązki z rozstrzyganiem konkursów. Przez analogie do NCN sugerowano powołanie wielu zespołów eksperckich, zapominając (znów), że Rada jest zespołem eksperckim obdarzonym mandatem zaufania środowiska; zespołem, któremu przydzielono zadanie dodatkowe: opracowanie modułów konkursowych. I chociaż wiadomo, że eksperci NCN mogą być równie mało kompetentni w konkretnych sprawach, jak członkowie Rady (jedni i drudzy muszą wtedy oprzeć swoje opinie jedynie na wiedzy recenzentów), to rozwiązanie NCN-owskie (układ: eksperci-recenzenci) oceniono wyżej od paralelnego rozwiązania zastosowanego w NPRH (układ: członkowie Rady w roli ekspertów-recenzenci).
Nie zauważono jeszcze jednej kwestii: struktura NCN jest trójstopniowa: recenzenci, eksperci, Rada. Trójstopniowa była dotąd również struktura NPRH: recenzenci, eksperci (= Rada), minister. Narzekając na spłaszczenie tej struktury, zapomniano (bagatela!) o ministrze. NCN jest agencją niezależną od urzędu centralnego, NPRH – nie. To jest program ministerialny, minister zatwierdza jego strukturę, akceptuje lub nie przedstawiony mu ranking, w tym lub innym miejscu stawia kreskę oznaczającą limit projektów przyjętych do finansowania. De facto on jest jednoosobową Radą, powierzającą swoje prerogatywy ciału kolegialnemu, czyli zespołowi doradczemu. Zespół pełni pewne funkcje w zastępstwie ministra, niejako w jego imieniu.
Z tego, co napisałam, jednoznacznie wynika, że NPRH może być porównywany z NCN, ale nie może być z nim identyfikowany – podobne funkcje nie mogą przesłaniać odmiennej natury. Zasadnicza różnica kryje się jednak gdzie indziej: w zasadach finansowania, środkach przyznanych na obsługę konkursów. Wiem, że koledzy z Krakowa czują się przeciążeni i podają normy obowiązujące w świecie (ilość projektów przypadająca na jednego pracownika agencji jest tam wielokrotnie niższa), ale nikt nie przebije NPRH. Albowiem ministerstwu, od dawna nieangażującemu się w rozdział pieniędzy na projekty badawcze, funkcjonującemu w warunkach zmniejszonego zatrudnienia i nieposiadającemu pieniędzy na obsługę Programu, postawiono z dnia na dzień nowe zadanie. W konsekwencji Radzie zaoferowano do pomocy jednego stałego współpracownika, a w okresie rozsyłania projektów do recenzentów jeszcze dwu! Czyli jeden urzędnik na kilkaset wniosków!
Brak pieniędzy powodował także i to, że Rada była wynagradzana tak, jak zespół doradczy (to raz jeszcze potwierdza jej status), ok. 400 złotych brutto od posiedzenia. Całą pracę przygotowawczą wykonywaliśmy w domu. Także ten fakt utrudniał powoływanie dodatkowych zespołów eksperckich (korzystaliśmy z nich przy rozstrzyganiu dwu modułów, zawsze z poczuciem zażenowania, iż angażujemy kolegów do ciężkiej pracy, która pozostaje nieopłacona).
Brakowało nie tylko pieniędzy: w pierwszej edycji konkurs nie miał swojej wersji elektronicznej! Papierowe wnioski przywożono na posiedzenie wózkami. Często obradowaliśmy w salach, które nie miały dostępu do internetu.
NPRH a oczekiwania środowiska
Mogłabym wymieniać długo różne niedogodności, ale po co? Wiedzieliśmy, że ministerstwo nie jest instytucją, która może i powinna się zajmować rozdziałem pieniędzy, nie ma do tego narzędzi. Ale istotą NPRH była jego ministerialna geneza i – trzeba to powiedzieć, choć to bardzo niepopularne – przychylność ministra, kolejnych ministrów. (Przychylność, nawet jeśli dodać do niej różne przymiotniki: pragmatyczna, polityczna, koniunkturalna). Mogliśmy – jako środowisko – czerpać pieniądze ze źródła wypływającego z wąskiej szczeliny pomiędzy ustawami. I czerpaliśmy – 280 mln! Nie przeszkadzał nam skautowski status Programu. Nie domagaliśmy się ustawowej regulacji. Wzięliśmy to, co nam dano. Rada godziła się zastępować urzędników, czasem nierzetelnych recenzentów. W dodatku godziła się wykonać tę pracę nieanonimowo, biorąc pełną odpowiedzialność za podjęte decyzje (eksperci w NCN nie ujawniają swoich nazwisk).
I tu zdarzyła się rzecz dziwna, która wciąż budzi moje zastanowienie. Środowisko, świadome „pozaustawowego” charakteru NPRH, harcerskiego trybu funkcjonowania, krytykowało NPRH, że nie jest takie jak NCN, żądało działań dostosowawczych.
Usłyszeliśmy postulat: wszystko musi być opisane, określone, oczywiście transparentne! Zgoda. Ale jak ten postulat zrealizować? Słyszymy: zasady preselekcji i zasady ostatecznej klasyfikacji wniosków muszą być szczegółowo ustalone. Zgoda. Ale jak przekazać długą dyskusję, w wyniku której jeden projekt zostaje w konkursie, a drugi odpada? Jeden otrzymuje mniej punktów, a drugi więcej? Notować dyskusję? Ministerstwo nie ma protokolantów. Nagrywać? Kto i jak będzie udostępniać odpowiednie fragmenty zapisów? I czy naprawdę wszystko powinno być jawne? Czy właśnie tego chcemy? Czy jesteśmy na to gotowi?
Dwie drogi?
Przyjmując funkcję przewodniczącej Rady NPRH wierzyłam, że finansowanie projektów badawczych może odbywać się dwiema równoległymi drogami. Albo – by posłużyć się metaforą Iłłakowiczówny – drogą i ścieżką obok drogi. W pierwszym przypadku działania muszą być sformalizowane, zbiurokratyzowane, inaczej trudno byłoby zapanować nad całością. Droga biurokratyczna jest zarazem niesłychanie kosztowna, mało życzliwa przypadkom szczególnym, niewolna od absurdów (polonistyczne wnioski składane po angielsku!) itd. Stosunkowo mały konkurs, taki jak w NPRH, mógłby – zakładałam – oprzeć się na relatywnie prostej strukturze oraz dwóch czynnikach: zrozumieniu i zaufaniu. Niestety, część środowiska zapomniała o genezie Programu, o jego usytuowaniu, niestandardowości. Obciążyło Radę całą odpowiedzialnością za przebieg i rezultat konkursów, nie biorąc pod uwagę tego, że pewne kwestie (reprezentatywność członków Rady wobec dyscyplin, system informowania o Programie, zaangażowanie i wiedza urzędników, jakość systemu rejestracji wniosków i strony internetowej, sprawność organizacyjna, kalendarz działań konkursowych, wysokość środków przeznaczonych na program w danym roku, wreszcie – liczba wniosków zakwalifikowanych do finansowania) pozostają poza jej kompetencjami, a inne – sposób procedowania, zakres praw i obowiązków Rady (ekspertów) oraz recenzentów – są sprawą otwartą.
Wyobraźmy sobie, że ministerstwo zatrudnia 30 nowych urzędników, oddaje Programowi w gmachu na Hożej piętro (najlepiej dwa), powołuje koordynatorów, czujnych prawników, ustala precyzyjny harmonogram prac. Wszystko jak w NCN. Czy to naprawdę dobra perspektywa? Warta marzeń? Warta westchnień? Czy naprawdę chcemy mieć kopię tego, co już mamy?
NPRH ma sens jako struktura odmienna od NCN w zakresie merytorycznym i formalnym. Odpodobnienie konkursów stanowiło od początku rację bytu Programu. Ale zauważmy, że to samo dotyczy procedur! Taki był bowiem niepisany wymiar umowy – dodatkowe nakłady finansowe na humanistykę winny być dzielone drogą środowiskowego porozumienia, a nie przez budowę nowej instytucji biurokratycznej.
Dlaczego urzeczywistnianie tej idei napotyka na taki opór?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.