Kwadrans akademicki
Pani Ewa z Warszawy pyta: „Jak sprawić, żeby notorycznie spóźniający się studenci przychodzili na zajęcia punktualnie? Czy zamykać drzwi na klucz po sprawdzeniu listy obecności?”.
Pani Ewo, pani problem jest częstą bolączką w czasach, gdy zabiegani studenci próbują ułożyć swój codzienny grafik, żonglując pomiędzy zajęciami na dwóch kierunkach i dorywczo podejmowaną pracą. Sama spotykam się wielokrotnie z prośbami i zapytaniami typu „czy mogę przychodzić na zajęcia 10 minut później? czy mogę wychodzić z wykładu 15 minut przed końcem?”. Rozwiązań jest co najmniej kilka i zależą one przede wszystkim od samego wykładowcy i typu zajęć, które Pani prowadzi. Zamykanie drzwi jest najgorszym z możliwych i wydaje mi się, że jest dopuszczalne jedynie wtedy, gdy wchodzimy ze studentami do pomieszczeń o szczególnym statusie bezpieczeństwa. Ze swoich czasów studenckich pamiętam wykładowców, którzy długo, wylewnie i serdecznie witali każdą spóźnioną osobę, wprawiając ją tym samym w lekkie zakłopotanie i wskazywali honorowe miejsce w pierwszym rzędzie. Pamiętam także takich, którzy darzyli tzw. spóźnialskich szczególną uwagą przy zaproszeniach do samodzielnego rozwiązywania zadań przy tablicy, co działało jak odstraszająca kara. Jedni i drudzy byli skuteczni i szybko pozbywali się problemu.
Sama preferuję jednak zupełnie inne rozwiązania. Jeśli prowadzę wykłady i wejście spóźnionej osoby nie rozprasza mnie ani innych (np. drzwi sali umieszczone są z tyłu audytorium), nie przeszkadza mi to. Wszak wykłady najczęściej są nieobowiązkowe, a zgodnie z tradycją uniwersytecką także otwarte dla studentów innych specjalności i kierunków. Może więc się zdarzyć, że ktoś przyjdzie spóźniony lub będzie musiał wyjść przed końcem. Na początku proszę jednak studentów, by w takich wypadkach zachowywali się cicho i dyskretnie. To kwestia akademickiej kultury. Inaczej jest jednak na ćwiczeniach, konwersatoriach, warsztatach czy laboratoriach. Tu dyscyplina czasu i obecności często jest bardzo pożądana. Rozwiązaniem może być ustalenie na początku zajęć reguł wspólnego działania, zawarcie pewnego rodzaju kontraktu, uwzględniającego rozstrzygnięcie kwestii nieobecności, zasad zaliczenia, terminarz oddawania prac pisemnych etc. Warto na samym początku wyartykułować wszelkie oczekiwania wobec studentów, w tym stosunek do spóźnień. Można poświęcić trochę czasu na omówienie zasadności przestrzegania zasady punktualności. Osoba wchodząca zawsze zwraca na siebie uwagę innych, przerywa prezentację, tok wywodu, dyskusji, rozprasza tych, którzy już pracują samodzielnie lub w grupach – czytają, słuchają, rozwiązują, omawiają, projektują... Nie wiadomo, czy należy spóźnialskiemu poświęcić uwagę i indywidualnie wprowadzić w zadaną już pracę, czy zostawić samemu sobie, a zatem pozwolić, by dopytywał się o wszystko innych lub też pozostał poza rozpoczętą aktywnością.
Pani Ewo, myślę, że każdy nauczyciel akademicki przeżył sytuację frustracji, kiedy to musiał n-ty raz powtarzać kolejnym spóźnionym osobom, na czym polega zadanie lub kiedy to spóźniające się osoby dezorganizowały pracę indywidualną lub grupową. Warto zatem zatrzymać się i porozmawiać ze studentami o problemach, jakie z tego faktu wynikają. Warto zadać im pytanie, co zrobić ze spóźniającymi się osobami? Z pewnością w dyskusji objawią się różnice w podejściu do tzw. wiecznych spóźnialskich, mających lekki stosunek do czasu zajęć oraz do tych spóźnień, które spowodowane są rzadkimi a nieprzewidzianymi zdarzeniami losowymi. Pojawi się też kwestia tradycyjnego kwadransa akademickiego, który można poświęcić na czynności wstępne i organizacyjne. Kontrakt z reguły jest czymś więcej niż tylko uzgodnieniem „technicznych” zasad współbycia, ale raz zaakceptowany stanowi nieformalne prawo. Moje doświadczenie podpowiada mi, że po przepracowaniu ze studentami reguł wspólnego działania strategia postępowania wobec spóźnień będzie skuteczna.
Co jest przedmiotem oceny?
Pani Beata z Wrocławia pisze: „W czasie ostatniej sesji egzaminacyjnej miałam problem z ocenieniem studenta, który zaliczył wszystkie przewidziane kolokwia na ocenę bardzo dobrą, ale jednocześnie opuścił połowę zajęć. Zaproponowałam obniżenie oceny o oczko w dół lub zaliczenie dodatkowej partii materiału. Student propozycji nie przyjął i domagał się zaliczenia z oceną uzyskaną z kolokwiów. Ostatecznie obniżyłam mu ocenę końcową. Czy dobrze zrobiłam?”.
Pani Beato – chyba jednak źle. To wszystko zależy od tego, jak na początku zajęć określiła Pani warunki zaliczenia, warunki dopuszczenia do egzaminu oraz kryteria oceny. Student ma prawo wiedzieć, czego do niego wymagamy i w jaki sposób zostanie ze spełnienia tych wymagań rozliczony. Inaczej naraża się Pani na sytuacje wiecznych targów, negocjacji, a nawet uzasadnionych roszczeń. Przygotowując kurs powinna Pani zatem starannie określić efekty kształcenia (w kategorii wiedzy, umiejętności oraz kompetencji społecznych), sposoby ich waluacji (np. kolokwia, prace pisemne, badawcze, raporty, testy, egzamin etc.) oraz dokładne kryteria oceny końcowej. Jeżeli już na samym początku przedstawi Pani studentom punktację za poszczególne elementy zaliczenia (np. ile punktów student może zdobyć za kolokwium, ile za przygotowanie prezentacji, ile za aktywność na zajęciach etc.) oraz określi ich wagę dla oceny całości kursu, sytuacja od początku stanie się dla wszystkich uczestników klarowna. Powinna Pani także określić limit nieobecności i ewentualne konsekwencje jego przekroczenia: zdawanie partii materiału na dyżurach, dodatkowa praca, dodatkowe kolokwium, „odrabianie” zajęć z inną grupą czy też brak zaliczenia. Jeśli z jakichś powodów przewidywała Pani obniżanie oceny za niską frekwencję, należało uprzedzić o tym studentów w trakcie omawiania kursu na pierwszych zajęciach. Inaczej rację ma student słusznie domagający się wystawienia oceny bardzo dobrej.
Przede wszystkim jednak trzeba postawić sobie pytanie, co jest przedmiotem oceny? Wiedza, umiejętności i kompetencje społeczne czy też obecność na zajęciach? Moim zdaniem zdecydowanie te pierwsze. Zatem powtórzmy – przedmiotem oceny winna być wiedza, umiejętności i kompetencje społeczne osoby uczącej się. Student niechodzący na zajęcia może prezentować wysoki poziom wiedzy zdobytej w toku samodzielnego studiowania. Można jedynie żałować, iż nie chodził na zajęcia, gdyż jego obecność podniosłaby poziom dyskusji, umożliwiła konfrontację stanowisk, pomogła innym zrozumieć bardziej skomplikowane partie materiału. Warto także zwrócić uwagę na fakt, iż idea wprowadzenia Krajowych Ram Kwalifikacji wiąże się także z zasadą uznawalności wiedzy i umiejętności zdobytych poza zinstytucjonalizowanym systemem kształcenia. W przypadku studentów niechodzących na zajęcia, a osiągających założone przez nas efekty kształcenia inaczej wygląda tylko bilans punktów ECTS – mniej godzin w kontakcie z prowadzącym, a więcej przeznaczonych na pracę własną. Ale czyż nie tym polega urok studiowania?
List Pani Beaty jest też pretekstem do zatrzymania się na chwilę przy tzw. psychospołecznych pułapkach oceniania, na które wszyscy – jako ludzie subiektywnie odbierający rzeczywistość społeczną – jesteśmy narażeni. Jeśli nie określimy jasno kryteriów oceny końcowej, jeśli nie będziemy w niej uwzględniać ocen cząstkowych z poszczególnych zadań i aktywności oraz jeśli przerzucimy ciężar oceniania na jedno spotkanie w sesji egzaminacyjnej, i to w postaci egzaminu ustnego, narazimy się na zakłócenia procesu oceniania. Mogą wtedy się pojawić różnego typu błędy w ocenianiu spowodowane naszymi wcześniejszymi opiniami o studencie i generalizacjami w postrzeganiu jego osoby.
Najsilniej działa na nas tzw. efekt aureoli oraz efekt diabelski. Wyobraźmy sobie studenta, który przychodzi na wszystkie zajęcia, zawsze jest przygotowany, uważnie nas słucha, notuje – może nie jest zbyt aktywny czy twórczy, ale przecież postrzegany przez nas jako pilny, sumienny i systematycznie się uczący. Taki student na egzamin ustny wchodzi z aureolą, gdyż jego pilność i sumienność, jako cechy przez nas uważane za ważne i cenne, rzutują na ocenę wypowiedzi w sytuacji egzaminacyjnej. Wszak nawet jeśli nie błyszczy, to przecież coś mu wypadło z głowy, emocje blokują mu odtworzenie w pamięci wiadomości, o których istnieniu w jego głowie jesteśmy przekonani. Efekt diabelski działa w drugą stronę. Jeśli mieliśmy ze studentem jakieś przykre doświadczenie podczas zajęć, jeśli postrzegamy go jako osobę lawirującą, nieprzygotowaną, spóźniającą się (!), to jego szanse na egzaminie ustnym spadają. Jeśli studentowi zdarzy się czegoś nie wiedzieć, nie będziemy szukać dla niego usprawiedliwień, a jedynie znajdziemy potwierdzenie własnej opinii o nim.
Bardzo łatwo nadajemy innym etykiety, bardzo łatwo ulegamy stereotypowemu myśleniu o innych. Jak piszą badacze, „stereotypy – trafne czy nietrafne etykiety – przyklejone są do człowieka mocnym klejem”. Pamiętam swoje zdziwienie podczas któregoś egzaminu, kiedy dwie dziewczyny oceniane przeze mnie uprzednio jako bardzo przeciętne, raczej z problemami, błyszczały na egzaminie inteligencją i niestandardowym myśleniem. Wzięte w ogień pytań poradziły sobie lepiej niż ktokolwiek inny. Było to dla mnie ważne doświadczenie uświadamiające mi, iż wizerunek człowieka świadczący o przynależności do nieakceptowanej przeze mnie subkultury (a o takich studentów na resocjalizacji nietrudno) uruchomił we mnie tzw. efekt etniczny. Popełniane przez nas, ale zauważone w porę błędy mają moc rozwojową. Pani doświadczenie, Pani Beato, też stanie się przyczynkiem do bycia lepszym dydaktykiem.
Na marginesie warto także poruszyć kwestię obecności i nieobecności studentów na zajęciach. O ile bowiem limit nieobecności na zajęciach obowiązkowych ustala w zgodzie z regulaminem studiów prowadzący zajęcia, o tyle rodzą się wątpliwości przy wykładach, zwyczajowo posiadających status otwartych i nieobowiązkowych. Czy można zatem na wykładach sprawdzać listę obecności? Czy w ogóle zajęcia muszą być obowiązkowe? I jak pogodzić niesprawdzanie obecności z wymogami przepisów BHP, które nakazują nam w sytuacji alarmu zadbać o ewakuację studentów oraz posiadać listę osób obecnych w sali na naszych zajęciach? Praktykowanym przez część kadry w Uniwersytecie Jagiellońskim rozwiązaniem są tzw. listy BHP – każdorazowo tworzone listy osób obecnych na wykładzie, które nie mają mocy rozliczania studentów z ich obecności i które mogą być niszczone lub zwracane studentom bezpośrednio po zakończonym wykładzie. Zamieszanie w kwestii obowiązkowości lub nieobowiązkowości wykładów wprowadziły także Krajowe Ramy Kwalifikacji dla Szkolnictwa Wyższego, zgodnie z którymi nauczyciel akademicki poświadcza swym podpisem (zaliczeniem, oceną) nie obecność studenta na wykładzie (a tak było np. w przypadku wykładów monograficznych niekończących się egzaminem), a uzyskane przez niego efekty kształcenia. Dlatego też wiele programów studiów przebudowano, a na niektórych uczelniach (i to właśnie w Pani mieście, Pani Beato) wprowadzono obowiązkowość wykładów. Wywołało to ostrą dyskusję środowisk akademickich.
Jeszcze raz o przechodzeniu ze studentami na ty
Dostaliśmy od Państwa wiele listów na poruszany w poprzednim numerze temat przechodzenia ze studentami na ty. Warto zatem jeszcze raz wrócić do problemu, który – wywołany także mobilnością zawodową studentów i wykładowców – będzie stale powracał. Doświadczenia tych z Państwa, którzy uczą lub uczyli na zagranicznych uczelniach (mam tu na myśli Stany Zjednoczone i kraje skandynawskie), pokazują, iż znakomicie można funkcjonować w środowisku, w którym bezpośrednie zwracanie się do siebie jest codzienną regułą. Pan Leszek z Mount Holyoke College szczerze poleca system imienny jako sprawdzony zarówno w kontaktach ze studentami, jak i z profesorami, system, który pozwala na niwelowanie wielu sztucznych i niepotrzebnych barier. Język angielski w swej specyfice używania formy „ty” z pewnością sprzyja takiej komunikacji. Bez wątpienia mamy jednak do czynienia z innym kontekstem kulturowym, którego język jest ważną częścią. Co Państwo o tym myślą?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.