Studia elitarne i egalitarne

Prof. Barbara Kudrycka
Minister nauki i szkolnictwa wyższego nie może żadnym dekretem narzucić uczelni roli, jaką chce ona odgrywać w przestrzeni edukacyjnej. Uczelnie same muszą zweryfikować programy kształcenia.

Upowszechnienie kształcenia jest sukcesem wolnej Polski. Ale teraz czas na nową mapę edukacji wyższej, na której znajdą się uczelnie badawcze i zawodowe.

Tocząca się dyskusja o poziomie uczelni i studentów jest tak naprawdę debatą o elitarnym i egalitarnym podejściu do kształcenia. Często słyszy się opinie, że szeroki dostęp do studiów wyklucza ich wysoki poziom i dobre przygotowanie absolwentów do potrzeb rynku pracy. Dominują tezy, że lepiej kształcić na studiach elity, bowiem dopiero wówczas zamkniemy drogę do bylejakości.

Z takim podejściem fundamentalnie się nie zgadzam. Uznając bowiem edukacyjne aspiracje polskiego społeczeństwa za jedną z naszych największych wartości, uważam, że dostęp do edukacji powinien być gwarantowany jak najszerzej. Takie podejście przyświecało władzom państwa na początku lat 90., gdy dopuszczono sektor niepubliczny do kształcenia na poziomie wyższym. Dzięki temu osiągnęliśmy jeden z najwyższych wskaźników rozwoju kapitału ludzkiego w całej UE. Rozpoczynając od 10 procent osób z wyższym wykształceniem w danym roczniku, osiągnęliśmy obecnie poziom niemal 40 procent. To jeden z najistotniejszych sukcesów ostatniego dwudziestolecia.

Krytycy podnoszą alarm, że owszem, kształcimy dużo, ale źle. Że mamy słabo przygotowanych absolwentów, którzy nie odnajdują się na rynku pracy i zasilają szeregi bezrobotnych, a nauczyciele akademiccy, pracując w kilku uczelniach jednocześnie, nie mają czasu na badania na miarę Nagrody Nobla. Można zgodzić się z tym, że masowość wyższego kształcenia wywołała niechciane efekty, ale możemy sobie z nimi poradzić. Jak?

Uczelnie muszą na nowo zdefiniować swoją misję

Każda szkoła wyższa powinna określić swoje cele – czy np. chce być uczelnią znaną z prowadzenia przełomowych badań w danej dziedzinie, czy też np. z kształcenia praktycznie przygotowanych pielęgniarek, fizjoterapeutów lub kosmetyczek.

Każda uczelnia musi też wiedzieć, jaką rolę chce pełnić w swym regionie, w kraju, a także na arenie międzynarodowej – czy chce konkurować badaniami z najlepszymi ośrodkami na świecie i przyciągać na swój sztandarowy kierunek najlepszych kandydatów z całego kraju, czy też kształcić na potrzeby lokalnego rynku pracy i ściśle współpracować z pracodawcami.

Takie zróżnicowanie uczelni pozwoli na nakreślenie nowej mapy edukacji wyższej w Polsce, na której wyraźnie zaznaczone będą uczelnie badawcze i uczelnie zawodowe. Ta odmienność szkół pogodzi postulaty egalitaryzmu i elitaryzmu kształcenia. Elitarna nauka będzie bowiem mogła być uprawiana w uczelniach badawczych, w których wysoki poziom kształcenia winien być odbiciem prowadzenia zaawansowanych badań.

W ten sposób nie zaprzeczamy temu, że dogłębne naukowe poznanie pozostaje elitarnym przywilejem najbardziej utalentowanych, kreatywnych i dociekliwych osób, które mogą podążać za wybitnymi naukowcami-mistrzami. Powszechne kształcenie zaś może być prowadzone na uczelniach zawodowych, gdzie bylejakość dotychczasowego teoretycznego nauczania zostanie zastąpiona fachowym i rzetelnym kształceniem kompetencji i umiejętności praktycznych.

Taki podział uczelni już teraz umożliwia znowelizowane w 2011 roku prawo o szkolnictwie wyższym. Uczelnie mogą kształcić na dwóch profilach – ogólnoakademickim albo zawodowym.

Ten model szkolnictwa wyższego nie wyklucza, że również uczelnie badawcze mogą część studentów kształcić w profilach praktycznych. Można sobie bowiem wyobrazić wydział matematyki, na którym studenci studiują zaawansowaną matematykę o profilu ogólnoakademickim i wraz z naukowcami prowadzą badania, których wyniki mogą być wykorzystane do prac nad sztuczną inteligencją, a zarazem ten sam wydział kształci na matematyce nauczycielskiej lub finansowej specjalistów, którzy znajdą zatrudnienie w szkole lub w banku.

Polityka finansowa stymuluje rozwój uczelni badawczych i zawodowych

Stopniowemu wyodrębnieniu się uczelni badawczych i zawodowych sprzyja polityka finansowania szkół wyższych z budżetu państwa – i to zarówno publicznych, jak i niepublicznych. Z dotacji na dofinansowywanie najwyższej jakości kształcenia i działalności naukowej (tzw. dotacji projakościowej) finansujemy w uczelniach niepublicznych studia doktoranckie. Dodatkowe środki kierujemy do najlepszych wyróżnionych kierunków studiów, finansujemy Krajowe Naukowe Ośrodki Wiodące, a także wyższe stypendia dla 30 procent najlepszych doktorantów.

Zróżnicowanie uczelni pobudzać ma także nowy podział pieniędzy płynących z budżetu na ich podstawową działalność. W uczelniach badawczych premiować on będzie zdobywanie grantów, realizowanie międzynarodowych projektów badawczych, zatrudnianie wybitnych naukowców ze świata. A nauczycieli akademickich uwzględniać będzie nie – jak dotychczas – według zajmowanych stanowisk, ale według stopni i tytułów. Z kolei w uczelniach zawodowych odpowiednio wysoko premiowany będzie wskaźnik studentów kształcących się na profilu praktycznym, co ma sprawić, że więcej środków trafi do szkół wyraźnie zorientowanych na kształcenie praktyczne.

Jednak minister nauki i szkolnictwa wyższego nie może żadnym dekretem narzucić uczelni roli, jaką chce ona odgrywać w przestrzeni edukacyjnej. Uczelnie same muszą zweryfikować programy kształcenia. W tym roku akademickim jest jeszcze czas, aby pracując nad nowymi programami, nastawionymi na efekty, zdefiniować nową misję uczelni.

Dopiero wówczas, gdy uczelnie dokonają takiego wysiłku, zaspokojone zostaną oczekiwania dotyczące kształcenia elitarnego (w uczelniach badawczych) i aspiracje do powszechności kształcenia (w uczelniach zawodowych). Dopiero wówczas wyrwiemy się z dominującego dzisiaj podziału mapy edukacyjnej szkół wyższych na uczelnie publiczne i niepubliczne, bowiem zastąpi go wyraźny podział na uczelnie badawcze oraz zawodowe.

Tekst ukazał się na portalu www.natemat.pl