Bez rzetelnej konkurencji
Ile zainwestował Pan w uczelnię?
Zainwestował założyciel, czyli Stowarzyszenie Promocji Przedsiębiorczości, założone przez ponad dwadzieścia osób, z którymi współpracowaliśmy w ramach Rzeszowskiej Szkoły Menedżerów.
Czy stowarzyszenie nadal jest założycielem WSIiZ?
Kilka osób z pierwotnego grona stworzyło SPP Innowacje sp. z o. o., które jest założycielem WSIiZ.
Ile zainwestowaliście w uczelnię na początku?
Zgodnie z wymogiem formalnym przekazaliśmy uczelni majątek w wysokości 0,5 mln zł, a także 2 tys. m2 powierzchni dydaktycznej i zasoby kadrowe SPP.
Czy szkoła niepubliczna ma właściciela?
Nasze pokrętne, wręcz kuriozalne prawo zakłada, że założyciel nie może być właścicielem. Ma natomiast pewne prawa i obowiązki wobec uczelni. Może np. przejąć majątek pozostały po likwidacji uczelni, jeśli tak stanowi statut. To jest jakby formalna zachęta, żeby likwidować uczelnie. Gdyby założyciel był rzeczywistym właścicielem, mógłby znacznie skuteczniej pozyskiwać partnerów wspomagających rozwój uczelni.
Gdy ktoś sprzedaje uczelnię, to dostaje za to pieniądze. Teoretycznie powinny one być przekazane na cele statutowe uczelni. Liczne przykłady świadczą o tym, że tak się nie dzieje.
Sensowne byłoby przekazywanie tych środków uczelni, choć obecnie dotychczasowy założyciel musiałby to chyba zrobić w formie darowizny dla uczelni, a wcześniej jeszcze zapłacić od tej transakcji podatek. Oprotestowaliśmy to rozwiązanie w roku 2005, kiedy była uchwalana ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym. Podczas prac nad zmianą ustawy też nas nie posłuchano.
Nas, czyli kogo?
Czyli kilkunastu najlepszych uczelni niepublicznych w Polsce (m.in. Koźmiński, SWPS, Collegium Civitas, Uczelnia Łazarskiego) skupionych w Polskim Związku Pracodawców Prywatnych Edukacji Lewiatan.
Do kogo należy teraz budynek, w którym rozmawiamy (siedziba WSIiZ w Rzeszowie)?
To jest własność uczelni.
A gdyby z jakiegokolwiek powodu przyszło sprzedać uczelnię, to co się stanie?
Nie ma takiego wariantu. Nie jestem jedynym decydentem. Mamy założyciela.
Zawsze jest problem z realizacją zobowiązań wobec studentów.
Jeśli studentów uczelni niepublicznej przejmuje inna uczelnia niepubliczna, nie ma problemu. Jeśli publiczna, niezbędna jest pomoc państwa. Ale dlaczego skupiamy się na likwidacji?
Żeby wyjaśnić sytuację uczelni niepublicznych.
Obecne rozwiązania prawne utrudniają uczelniom niepublicznym pozyskiwanie partnerów do rozwoju, a z drugiej strony państwo nie chce tym uczelniom pomagać, realizować prawa, które samo ustanowiło.
Uczelnie niepubliczne jednak dostają z budżetu państwa pieniądze na pomoc materialną dla studentów, na inwestycje.
Tylko na pomoc materialną, choć to nie są pieniądze dla uczelni. To pieniądze dla studentów, które uczelnia tylko rozdziela i wypłaca, i z których musi się dokładnie rozliczyć. Na inwestycje mamy pieniądze unijne, a więc to nie polskie państwo je przekazuje, a wkład własny musimy zebrać z własnych oszczędności. Trudno więc uznać, że państwo nam pomaga.
Pieniądze europejskie to są pieniądze budżetowe.
Publiczne, a to nie to samo. Trzeba je zdobyć: napisać projekt, zapewnić wkład własny, a potem środki na utrzymanie obiektów.
Pomoc materialna dla studentów na szczęście jest.
Dotacja na fundusz stypendialny dla uczelni publicznych jest istotnie większa, niż dla niepublicznych. Publiczna szkoła wyższa może sporą część tych środków przeznaczyć na remont bazy noclegowej dla studentów czy stołówki. My takiej możliwości nie mamy. Mimo to cieszymy się i jesteśmy wdzięczni prof. Andrzejowi Zollowi, który jako rzecznik praw obywatelskich wywalczył dla nas te środki. Mamy nadzieję, że teraz prof. Irena Lipowicz wywalczy przestrzeganie przez rząd polski prawa w zakresie dofinansowania studiów stacjonarnych.
Już ustawa z 2005 r. dopuściła taką możliwość.
Nie tylko dopuściła, ale i zobowiązała ministra do wydania rozporządzenia określającego zasady takiego dofinansowania. I na razie tego rozporządzenia nie możemy się doczekać.
Rektorzy i założyciele uczelni niepublicznych tworzą kilka stowarzyszeń, mają szereg możliwości. Dlaczego dotychczas – to już siedem lat – nie wywalczyliście przestrzegania prawa w tym zakresie?
To raczej pytania do ministra nauki i szkolnictwa wyższego. Stowarzyszenie nie może wnieść skargi do Trybunału Konstytucyjnego. Taką moc mają, paradoksalnie, premier i prezydent, a także rzecznik praw obywatelskich. Pani Prof. Lipowicz stanowczo działa w tym kierunku. 15 lipca 2010 roku doprowadziliśmy do spotkania na ten temat z panem premierem, który złożył publiczną deklarację, że zechce pomóc rozwiązać tę sprawę tak szybko, jak się da. Powołano nawet specjalny zespół, w skład którego weszli ministrowie B. Kudrycka, J. Rostowski i M. Boni oraz przedstawiciel uczelni publicznych, a ja reprezentowałem uczelnie niepubliczne.
I co?
Szybko okazało się, że to jest gra na czas. Coraz trudniej było ustalić termin spotkania. Gdy już do niego doszło, tylko ja byłem przygotowany, przedstawiciel uczelni publicznych nie zrealizował żadnych wspólnych ustaleń.
Dlaczego uczelnie publiczne są w tym zespole?
Chodzi o zmianę systemu finansowania szkolnictwa wyższego, więc słusznie uznano, że muszą być w nim reprezentanci obu stron, aby osiągnąć rozsądny konsens. Przygotowałem z prawnikami projekt rozporządzenia, który powinno przygotować ministerstwo. Na kolejnych spotkaniach dyskutowaliśmy nad nim. Ze strony rządowej były – słuszne, jak sądzę – uwagi do treści dokumentu. Poprawialiśmy go zatem. W marcu 2011 przedstawiciele ministerstwa stwierdzili, że nie mają już uwag do projektu. Wówczas pani minister oświadczyła, że nie ma „woli politycznej”.
I koniec?
Niedawno odbyło się długie, wyczerpujące spotkanie rektorów zgrupowanych w Lewiatanie z min. B. Kudrycką i min. D. Nałęcz, ale nadal nie ma „woli politycznej”.
Czego się Pan domyśla?
Rząd dba o dobre stosunki z dużymi grupami społecznymi i nie zaryzykuje sporu ze środowiskiem uczelni publicznych. Po co zatem proponuje zmiany ustawowe, których nie może zrealizować? Spora część pracowników szkół publicznych zdaje sobie sprawę, że bez zrównania warunków funkcjonowania obu sektorów, bez rzetelnej konkurencji, nie uzdrowimy sytuacji w szkolnictwie wyższym.
Opór środowiska uczelni publicznych można zrozumieć.
Nie do końca. Pokazałem bowiem źródło finansowania takiej operacji i to nie kosztem uczelni publicznych.
Jakie?
W szkołach policealnych, w większości prywatnych, dofinansowany jest nawet tryb zaoczny, czyli są traktowane lepiej niż uczelnie publiczne. Państwo wydaje na to 800-900 mln zł rocznie. Wyliczyłem, że w pierwszym roku funkcjonowania nowego systemu finansowania szkół wyższych państwo musiałoby wydatkować na kształcenie w trybie stacjonarnym w uczelniach niepublicznych ok. 150 mln zł, a docelowo ok. 450-500 mln zł rocznie.
Ilu studentów uczelni niepublicznych kształci się w trybie stacjonarnym?
Poniżej 100 tys. i liczba ta szybko spada.
Ilu uczelni niepublicznych mogłoby faktycznie dotyczyć dofinansowanie trybu stacjonarnego?
Myślę, że około trzydziestu.
Ilu Pan ma studentów stacjonarnych?
Ponad 2,3 tys.
Jakiej dotacji spodziewa się Pan dla WSIiZ?
W wariancie łagodnym byłaby to połowa dotacji, jaką dostają uczelnie publiczne. To oznacza 2,3 tys. studentów razy 4,6 tys. zł, co dałoby docelowo około 10,6 mln zł rocznie. Początkowo dotyczyłoby to tylko nowo przyjętych studentów. Zatem ta kwota byłaby znacznie niższa, tj. około 4 mln zł.
Jaki jest roczny budżet WSIiZ?
62 mln zł.
To znaczące wsparcie?
Z pewnością. Gospodarka rynkowa powinna dawać równe szanse każdemu podmiotowi dopuszczonemu do świadczenia danej usługi. Nie ma przypadku na świecie, by bez rzetelnej konkurencji można było osiągnąć dobrą jakość. Pytam, dlaczego w sferze, od której najbardziej zależy przyszłość Polski, czyli sferze nauki, edukacji, wyeliminowano konkurencję?
Kryzys demograficzny pogrąży dużą część uczelni niepublicznych. Te słabe miała odsiać niewidzialna ręka rynku, ale tak się nie stało.
Okazało się, że kłopoty mają uczelnie, które przeinwestowały, albo te, które zbyt dbały o jakość. Dobre wykształcenie kosztuje. Niestety, stosunkowo dobrze mają się słabe szkoły wyższe. Jeśli jest wysoka sprawność nauczania (powyżej 80 proc. na studiach I stopnia) i rentowność powyżej 20 proc., a przychody pozadydaktyczne są bliskie zera, PKA powinna jechać do takiej uczelni na sygnale. Istnieją takie szkoły, gdzie koszty są niewiele większe niż zysk. Dotyczy to paradoksalnie słabych uczelni obu sektorów, bowiem algorytm dotacyjny jest tak sformułowany, że wspiera i stabilizuje słabe publiczne szkoły wyższe.
Jakiej liczby uczelni to dotyczy?
Zdecydowanie zbyt wielu. Praktykowany od wielu lat system finansowania szkolnictwa wyższego doprowadził do walki o studenta kosztem jakości. Gdyby w obu sektorach dotacja kierowana była do tych, którzy oferują lepszą jakość kształcenia, mechanizm rzetelnej konkurencji doprowadziłby nas do zupełnie innego miejsca. Słabe uczelnie byłyby zasilane tylko przez tych, którzy chcą mieć dyplom, a wiedza i kompetencje są im zbędne.
Kształcenie kadry to jeden z ważnych wskaźników działalności szkoły wyższej. Ilu doktorów wykształciła WSIiZ?
67 osób. Dziś jesteśmy niezależni kadrowo. Prawie 80 proc. profesorów, ponad 90 proc. adiunktów i 100 proc. asystentów pracuje na tzw. pierwszym etacie. Mamy system wspomagania kariery akademickiej. Do tej pory habilitowało się 10 osób, ale teraz ich liczba, mam nadzieję, będzie szybko rosła.
Nie zabiegają Państwo o prawa do doktoryzowania?
Zabiegamy. Na ekonomii nam się nie udało. Nie do końca zgadzam się z uzasadnieniem. Mamy kilku profesorów mieszkających poza krajem, są to wybitni uczeni, ale uznano, że ponieważ nie mieszkają w Rzeszowie, prawdopodobnie za mało angażują się w życie uczelni. Nad tym można dyskutować. Myślałem, że to jest nasz atut. Mimo wszystko wolę, żeby nasza młoda kadra dorastała obcując z nimi, nawet jeśli na co dzień nie są dostępni.
Czy ostatnie reformy służą szkolnictwu prywatnemu?
Niektóre zmiany są sensowne, ale nie brakuje szkodliwych, szczególnie dla szkół niepublicznych. Z uporem maniaka powtarzam, że jeśli do tego nie dostroimy systemu finansowania, mnogość zmian będzie powiększać chaos i biurokrację, a z kondycją szkolnictwa wyższego będzie coraz gorzej. Jestem przekonany, że racjonalny system finansowania, wspierający lepszych, uprości i ograniczy regulacje prawne.
W których punktach zmiany są sensowne?
Krajowe ramy kwalifikacji dają uczelniom możliwość pokazania wartości własnych autorskich programów kształcenia. Stwarzają dużo większą swobodę w zakresie współpracy z praktykami. Stawiamy na tzw. aktywne metody dydaktyczne, czyli np. gry decyzyjne, projekty. Jednak KRK towarzyszy ogromna biurokracja i nadmierne koncentrowanie się na celach kształcenia, a nie na wiedzy i umiejętnościach, jakie nabył absolwent. Upraszczając, niska sprawność nauczania (nie więcej niż 60 proc. na studiach I stopnia) i mocna pozycja absolwenta na rynku pracy – to dla mnie dowód na dobrą jakość kształcenia. Takie uczelnie powinny być szczególnie dobrze finansowane. Nagroda pocieszenia za ocenę wyróżniającą to nie jest rozwiązanie.
Skoro już przeszliśmy do kształcenia: najwięcej ocen negatywnych od PKA dostają uczelnie prywatne. Jak Pan to skomentuje?
Nie ma dyskusji – jest sporo słabych uczelni niepublicznych. Tyle że obok tego jest co najmniej kilkadziesiąt wartościowych, a nawet bardzo dobrych uczelni. Ich rola jest ogromna. Uczelnie niepubliczne (póki jeszcze istnieją) należy wykorzystać do uruchomienia skutecznej konkurencji, tak w sferze kształcenia, jak i badań naukowych oraz współpracy z gospodarką, a nie eliminować z rynku. Jeśli tego nie zrobimy, wrócimy do monopolu i wówczas koszt kształcenia będzie rósł, a jakość się obniży (to jest jeszcze możliwe).
Mówi się, że boom edukacyjny, który m.in. spowodował powstanie uczelni niepublicznych, skutkuje dramatycznym spadkiem jakości kształcenia.
Zgadza się, ale dotknął on także szkoły państwowe. System finansowania jest głównym sprawcą tego stanu rzeczy. Uczelnie niepubliczne, rzucone na głęboką wodę, zachowują się różnie. Jedne z determinacją dbają o jakość, drugie dbają jedynie o niskie koszty i udostępniają łatwy dyplom. Z kolei również w uczelniach publicznych pogoń za liczbą studentów i przekonanie, że od tego zależy wielkość dotacji, doprowadziły do obniżenia jakości. Co więcej, taki system finansowania kształcenia jest wyniszczający dla samych uczelni publicznych. Wszelkie możliwe zasoby są angażowane na rzecz wzrostu liczby studentów, zamiast zwiększać aktywność w zakresie badań naukowych i współpracy z gospodarką.
Akcentuje Pan rolę środków pozadydaktycznych w finansach uczelni. Co to znaczy?
Ernest & Young wykazało, że przychody pozadydaktyczne w polskich uczelniach, poza nielicznymi wyjątkami, stanowią zaledwie kilka procent przychodów. Niż demograficzny jest tak dokuczliwy, ponieważ przychody z kształcenia to podstawowe źródło finansowania wielu szkół. Dlatego też szybko zwiększa się liczba uczelni, nie tylko niepublicznych, ale również publicznych, których dług rośnie. Te, które od lat dbały o dywersyfikację źródeł przychodów, są w dużo lepszej sytuacji. W mojej uczelni prawie połowa budżetu nie jest związana z dydaktyką: są to przychody z usług, grantów unijnych, grantów naukowo-badawczych itp.
Ile macie grantów badawczych?
Obecnie ponad dwadzieścia: dziesięć z NCN, a reszta z innych źródeł. Mamy też granty wewnętrzne. Niektóre przedsięwzięcia badawcze finansujemy z własnych zasobów, by zbudować dobrą pozycję do zewnętrznej aplikacji. Dopiero od roku – to pozytywny wynik ostatniej reformy – uczelnie niepubliczne są traktowane równoprawnie z publicznymi, przynajmniej formalnie, pod względem dostępu do grantów badawczych. Teraz zdecydowanie należy zwiększyć środki na badania w drodze konkursów, chociażby kosztem dotacji statutowej.
Uczelnie niepubliczne chwalą się, że mają znacznie lepszy od publicznych, efektywniejszy menedżerski system zarządzania.
Obliczyłem, że koszty kształcenia w uczelniach publicznych są wyższe o około 60-70 proc. niż w niepublicznych. Jeśli porównamy dobre szkoły, różnica jest nieco mniejsza.
Ile wynoszą koszty kształcenia w uczelniach prywatnych?
Przyzwoite kształcenie stacjonarne musi kosztować 4,5–5 tys. zł rocznie. Średnia dotacja do studiów stacjonarnych w uczelniach publicznych wynosi 9,2 tys. zł na osobę. W przypadku studiów niestacjonarnych wystarczy 3,5-4 tys. zł rocznie. Symptomatyczne, że różnica między publicznymi i niepublicznymi szkołami wyższymi wynosi w tym drugim przypadku raptem kilkanaście procent.
W czym widzi Pan wyższość zarządzania w uczelni prywatnej?
To przede wszystkim gospodarność. Struktura zatrudnienia to dobry przykład różnic: w uczelni publicznej na jednego nauczyciela przypada jedna osoba administracji i obsługi, w niepublicznej jest to 25-30 proc. liczby nauczycieli akademickich. Kiedyś szacowałem, że w skali Polski to jest przerost zatrudnienia o blisko 30 tys. osób, co oznacza ponad miliard złotych rocznie samych tylko kosztów wynagrodzeń. To jest powyżej 10 proc. dotacji. Mam duże doświadczenie w tym względzie, bo na początku lat 90. byłem prorektorem Politechniki Rzeszowskiej. Organizując uczelnię wiedziałem, jakich słabości szkół publicznych nie należy powielać. Jedną z największych jest nadmierna rola ciał kolegialnych. W niepublicznej szkole wyższej senat pełni rolę doradczą i opiniodawczą, a nie decyzyjną czy współdecyzyjną. W uczelni publicznej to senat decyduje, co może zrobić rektor. Rektor uczelni publicznej w zasadzie nie może jej prowadzić samodzielnie, tam jest presja ciał kolegialnych i związków zawodowych, a nie presja misji czy celów, które uczelnia ma realizować.
Nie obawia się Pan, że przeinwestował, budując kampus w Kielnarowej?
Budowa Centrum Edukacji Międzynarodowej pochłonęła prawie 40 mln zł. Oszacowałem, że koszt utrzymania inwestycji akademickich sięga rocznie 3 do 5 proc. ich wartości. W naszym przypadku jest to nieco ponad 1 mln zł. Nie ukrywam, że mamy z tym pewien problem. Sądziłem, że w większym zakresie będziemy wykorzystywać nasze nowoczesne laboratoria. Problem jest zarówno po stronie pracowników, jak i otwartości podmiotów gospodarczych. W tym miejscu chcę zwrócić uwagę, że według pani minister Kudryckiej, na inwestycje w szkolnictwie wyższym poszło 18 mld zł, czyli tylko na koszty ich utrzymania musimy znaleźć dodatkowy miliard zł. Niewątpliwie w trudnej sytuacji są i będą te szkoły wyższe, które zainwestowały bardzo dużo przede wszystkim z funduszy unijnych, a mają skromną współpracę z gospodarką. Z drugiej strony, nasza gospodarka jest mało innowacyjna. W takim stanie rzeczy zmiana systemu finansowania, zachęcająca do współpracy z firmami oraz zmiana systemu podatkowego, zachęcająca firmy do współpracy z uczelniami są konieczną ucieczką do przodu. W rezultacie uczelnie będą miały pieniądze na utrzymanie infrastruktury, a innowacyjność gospodarki zacznie rosnąć. Mówiąc przekornie, mam nadzieję, że pogłębiające się problemy finansowe szkół wyższych zmuszą decydentów do koniecznych działań.
Załóżmy, że w końcu ukaże się rozporządzenie i będzie Pan mógł dostać dotację na studia stacjonarne. Będą one wówczas w WSIiZ bezpłatne?
Tak jest, studia stacjonarne będą w naszej uczelni bezpłatne. Chyba, że zwiększy się drenaż naszych kieszeni przez państwo. W ciągu 11 lat danina pracownika naszej uczelni na rzecz państwa wzrosła o 20 tys. zł rocznie!
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Od wielu lat podziwiam wysiłki Pana Rektora Pomianka na rzecz rozwoju WSIiZ i jego niestrudzoną pracę na arenie krajowej i zagranicznej na rzecz stworzenia zdrowej konkurencji w szkolnictwie wyższym. Życzę Panu Rektorowi dalej tej samej niespożytej energii w realizowaniu mądrych celów.