Uczelnie i biznes a jakość kształcenia
Debata na temat jakości kształcenia w szkołach wyższych oraz braku dostosowania wiedzy i umiejętności ich absolwentów do wymogów rynku pracy wzbudza szereg refleksji wśród jej czytelników. Zazwyczaj prezentowany opis zjawiska jest czarno-biały. Uczelnie są fabryką bezrobotnych, absolwenci są do niczego, wszyscy się oszukujemy. To są mity łatwo wpadające w uszy i zgrabnie wypadające w tekstach. Tak jak te o pełnej gotowości i otwartości wszystkich pracodawców do kształtowania programów nauczania czy przyjmowania studentów na staże czy praktyki. Z drugiej strony pojawiają się opisy uczelni osiągających znaczące sukcesy w relacjach z realną gospodarką (np. krakowska AGH) oraz wypowiedzi pracodawców, wystawiających polskim uczelniom całkiem wysokie oceny. Czyli jak w końcu jest naprawdę?
Tak jak to w życiu, są uczelnie na poziomie i uczelnie niezasługujące na to miano (a podział ten nie ma nic wspólnego z podziałem na publiczne i niepubliczne, jakby tego oczekiwali niektórzy). Nawet na dobrych uczelniach są słabe kierunki studiów, czasem (ale to już wyraźnie rzadziej) zdarza się odwrotnie. Czyli po pierwsze, nie można generalizować, trudno tę samą miarę przykładać do ponad 450 szkół wyższych w kraju. I pamiętajmy, że specyfika uczelni także determinuje sytuację ich absolwentów na rynku (np. absolwenci uczelni medycznych nie borykają się przesadnie z problemem bezrobocia). Trudno też do tego samego „worka” wrzucać uniwersytety i politechniki. Czyli, powtarzam, po pierwsze nie generalizujmy.
Blaski i cienie skolaryzacji
Przytoczmy teraz przydatne w tej dyskusji fakty. Bo jakkolwiek mamy dar do ich interpretacji (i całe szczęście), to jednak w pewnym sensie, racjonalnie rzecz ujmując, trzeba je brać pod uwagę. Wzrost liczby studentów w Polsce w ciągu ostatniego 20-lecia (4- lub 5-krotny) jest faktem. Boom edukacyjny był traktowany jako sukces naszej transformacji i to w skali europejskiej (wskaźniki skolaryzacji w naszym kraju przekroczyły średni poziom zakładany dla UE w strategii Europa 2020 na rok 2020). Co oczywiste, przynajmniej w zeszłym wieku, przy przyroście kadry o kilkanaście procent oraz nieznacznych inwestycjach w szkolnictwie wyższym musiało się to odbyć kosztem jakości kształcenia. Masowość studiów trudno pogodzić z ich elitarnością. Pierwsza dekada obecnego wieku to wielki boom infrastruktury polskich szkół wyższych; on jeszcze trwa i napotyka coraz mniejszą liczbę studentów, bo … demografia jest nieubłagana.
Nauczanie nigdy nie było dla nauczyciela akademickiego z uczelni publicznej głównym zajęciem (no, może oprócz garstki pasjonatów i entuzjastów). Nie miało zasadniczo wpływu na rozwój kariery naukowej, mało kiedy było sensownie oceniane i konsekwentnie niedoceniane. Do dzisiaj niewielu nauczycieli akademickich uczelni publicznych zdaje sobie sprawę z faktu, że tak naprawdę nasze pensje są pochodną naszej pracy dydaktycznej, a nie naukowej. Na uczelni niepublicznej, z natury nieprowadzącej – poza kilkoma przykładami – badań, płaca jest uhonorowaniem pracy dydaktycznej. Skoro już jesteśmy przy wynagrodzeniach, to powiedzmy sobie jasno – to środowisko (szczególnie w uczelniach publicznych) zawsze miało niskie uposażenie. Postępująca pauperyzacja nauczycieli akademickich jest faktem. Złośliwie można stwierdzić, że zarobki są adekwatne do niskiego poziomu kształcenia, ale… Najprostszą formą dorabiania dla większości nauczycieli akademickich uczelni publicznych są równoległe etaty lub godziny na innych uczelniach (publicznych i niepublicznych) obniżające naturalnie i bezpośrednio poziom kształcenia zarówno na pierwszym, jak i w drugim czy trzecim miejscu pracy. Nie wspominając o tym, że w takiej sytuacji brakuje czasu na pracę badawczą. Ale to już materiał na osobny artykuł.
Do faktów należy także zaliczyć stwierdzenie, że 3–4 lata temu przetoczyła się na różnych poziomach naszego środowiska debata na temat kondycji polskiego szkolnictwa wyższego. Jej owocem są opracowania obu strategii rozwoju szkolnictwa wyższego, przygotowane zarówno przez reprezentantów środowiska, jak i zewnętrznych ekspertów, często także będących jego reprezentantami. I, co charakterystyczne, obie diagnozy pochyliły się w podobnym stopniu nad jakością wyższego wykształcenia, a może nawet bardziej nad jego niskim poziomem.
Nikt nie może zapomnieć także o tym, że jakość kształcenia zależy od stopnia przygotowania kandydatów na studia (a tu wchodzimy już w dyskurs dotyczący całego systemu edukacji), a potem od ich postawy na studiach. Nie udawajmy, że przy bezsprzecznej masowości studiów każdy student garnie się do nauki i z zapałem chłonie wiedzę. Wielu studentów równolegle pracuje zawodowo, wielu ma rodziny, wielu po prostu nie posiada zdolności, część ucieka przed bezrobociem, marazmem w miejscu bytowania. Kiedyś uciekało się przed wojskiem, a dla dziewcząt studia były często czasem na szukanie życiowego partnera. Podobno to jeszcze trwa. I jak w tej dosyć zróżnicowanej grupie wykształcić dobrego absolwenta?
Idąc dalej śladem braku kompetencji, nie oszukujmy się, nie każdy z nas, nauczycieli akademickich (złośliwi mogą twierdzić, że zdecydowana większość i kto wie, czy nie mają racji), jest dobrym nauczycielem. Bo do tego potrzeba wiedzy, daru przekazywania, znajomości interpersonalnych technik i technologii a nawet trochę zdolności teatralnych.
Programy i kadry
Jakość kształcenia w szkołach wyższych to wynik tak wielu zmiennych tkwiących zarówno w środowisku studentów, jak i nauczycieli (a nawet poza nim), że słuszne postulaty poprawy poziomu kształcenia trudno zrealizować. System prawny, nowelizacje pakietu ustaw dotyczących obszaru nauki i szkolnictwa wyższego w latach 2010 i 2011, daje wyraźne przesłanie, że już najwyższy czas na zmiany. Wdrażanie Krajowych Ram Kwalifikacji, które spędza sen z powiek władzom uczelni i wydziału, a jeszcze bardziej kadrze dydaktycznej, stanowi znakomitą okazję, aby się zmierzyć z poziomem naszej pracy dydaktycznej. Przebudowa programów studiów i poszczególnych przedmiotów pod kątem efektów kształcenia, koncentracja na kompetencjach i umiejętnościach (w tym uniwersalnych), godziwa ocena poziomu studiów (może przez zewnętrznego audytora), wdrażanie instrumentów projakościowych, wprowadzenie uczciwej oceny naszej pracy dydaktycznej i systemu motywacyjnego dla najlepszych nauczycieli akademickich to wielkie zadania na rok akademicki 2012/2013. Czas skończyć z przeładowanymi programami studiów i niepotrzebnymi zajęciami, których prowadzenie ma jedynie na celu zapewnienie pensum naszym kolegom. Studentów będzie coraz mniej, władze uczelni nie mogą ciągle utrzymywać tej samej liczby nauczycieli.
Polityka kadrowa szkoły wyższej to w obecnej sytuacji demograficznej i finansowej potężne wyzwanie. Obawiam się, że rektorzy i dziekani nie zdają sobie do końca sprawy z wagi tej problematyki. To jest jedyna pozycja w budżecie uczelni, która umożliwia kilka odważnych decyzji osobowych, mogących dostarczyć środków np. na premiowanie najlepszych. Tym bardziej, że górne widełki naszych relatywnie niskich gratyfikacji finansowych zostały niedawno zniesione.
Profil absolwenta
I jeszcze jeden fakt. Konia z rzędem temu, kto potrafi z pięcioletnim wyprzedzeniem określić zapotrzebowanie tak dynamicznego obecnie rynku pracy. Fachowcy piszą, że to niemożliwe. Czyli to mit, że uczelnia może zrobić dobre rozeznanie na rynku pracy i kształcić na potrzeby rynku pracy. Ktoś zapomniał, przy okazji, że nasi absolwenci nie są edukowani jedynie na potrzeby polskiego rynku pracy. A Europa? A świat? Wielu sobie nieźle radzi poza granicami kraju, co także zadaje kłam twierdzeniu o „fabrykach bezrobotnych”. Nie dokona tego pracodawca (nawet w odniesieniu do swojej firmy, chyba że w odniesieniu do studiów podyplomowych lub kursów dokształcających dla swojej kadry kierowniczej czy pracowniczej), władze uczelni, polityk czy urzędnik. Oczywiście nadmiar pedagogów i socjologów a niedostatek inżynierów to fakty. Stąd działania wspierające nabór na niektórych kierunkach tzw. kierunkach zamawianych. Są tacy, którzy twierdzą, że to trochę niemoralne kusić niezłym stypendium „średnio zdolnych” studentów, tym bardziej, że mogą po roku np. zrezygnować i pieniędzy nie zwracać. W regulacji można znaleźć dobre i złe strony, analizujemy te zjawiska i będziemy modyfikować zasady naboru w następnej perspektywie finansowej.
Faktem jest, że absolwenci szkół wyższych osiągają z reguły wyższe zarobki. Tak jest w całej Europie, także i u nas. Statystyki mówią o tym jednoznacznie. Mitem natomiast jest to, że dyplom ukończenia studiów jest przepustką do lepszego życia. On może być taką przepustką, ale są dziesiątki dodatkowych uwarunkowań. Trzydzieści lat temu mieliśmy w społeczeństwie kilka procent ludzi z wyższym wykształceniem. Stanowili pewną elitę. Otrzymywali lepiej płatne posady, byli najczęściej swoistymi przywódcami w świecie kultury, administracji państwowej, gospodarki, polityki. Niedługo co trzeci dorosły obywatel naszego kraju będzie mógł się pochwalić dyplomem szkoły wyższej. Czy rynek pracy ma im do zaoferowania ciekawe miejsca pracy? Czy masowość wyższego wykształcenia doprowadzi do jego deprecjacji? Czy można sobie wyobrazić tak liczne przywództwo?
Faktem jest, że zarówno w Polsce, jak i w Unii Europejskiej rośnie bezrobocie wśród absolwentów szkół wyższych. Zarówno krajowe, jak i europejskie strategie (Europa 2020 ) zauważają to zjawisko i szukają gorączkowo rozwiązań. Zatrudnianie młodych ludzi stało się wyzwaniem dla całej Unii. Jednym z rozwiązań jest wspieranie samozatrudnienia i tworzenia własnego biznesu. Jeżeli ktoś dysponuje prostą receptą na rozwiązanie tego problemu, to się mija z prawdą. Szczególnie w obecnej sytuacji gospodarczej naszego kontynentu. Czyli jaki jest ten wymarzony absolwent polskiej uczelni? Gdy zapytamy przedsiębiorców, to niezależnie od profilu firmy powtarzać się będą te same postawy i umiejętności: podstawa znajomości komputera /użytecznych programów; co najmniej jeden język obcy na dobrym poziomie; zdolność do pracy w systemie projektowym; umiejętność pracy w zespole i przyjęcia roli lidera; przekonanie o potrzebie ciągłego uczenia się; apetyt na wiedzę i otwarcie na zmiany; zdolność do podejmowania decyzji nawet przy ograniczonym rozeznaniu sytuacji; przedsiębiorczość i zdolność do godzenia się z porażką; umiejętność prezentacji siebie i swoich poglądów; podstawowy zasób wiedzy dot. ekonomii oraz prawa; postawa prospołeczna i etos pracy.
Takiego absolwenta potrzebują wszyscy. Naszym, naszych uczelni zadaniem jest takiego dostarczyć na rynek pracy. Czy wiedza z określonego obszaru jest tylko dodatkiem? Oczywiście, że nie, ale postawa i umiejętności to klucz do sukcesu. Jeżeli w trakcie kariery zawodowej tegoroczny absolwent będzie parokrotnie zmieniał miejsce pracy i zawód – a tak oceniają to fachowcy – to zasób informacji i wiedzę trzeba będzie ciągle uzupełnić i aktualizować. Pamiętajmy, że rozwój nauki przyspiesza, co kilkanaście lat zasób wiedzy przyrasta znacząco. Często się podwaja. Nie możemy w tej sytuacji bazować na wiedzy zdobytej 30 lat temu. A do tego potrzebna jest właściwa postawa i umiejętności, wykształcone w trakcie studiów.
Na spotkaniu Okrągłego Stołu, zorganizowanym z inicjatywy min. Barbary Kudryckiej, padło wiele propozycji i uwag dotyczących pakietu możliwych działań w celu usprawnienia czworokąta absolwent – edukacja – rynek pracy – pracodawca. W ramce obok podstawowa lista zgłaszanych tam postulatów. Są to zadania przede wszystkim dla szkół wyższych. Jeśli przy ich realizacji uczelnie napotykają na problemy legislacyjne i/lub organizacyjne, resort służy radą i wsparciem. Wszystkim nam zależy na tym, aby absolwenci polskich uczelni odnaleźli się z najwyższym możliwym powodzeniem na dynamicznym i wymagającym rynku pracy. Nie tylko polskim, ale europejskim czy globalnym.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Fundamentalne pytanie: kiedy szewc przestanie chodzić bez butów? Znaczy się: kiedy zarobki na uczelniach zaczną choć na poziomie 70%..80% zbliżać się do poziomu kadry przedsiębiorstw? W przeciwnym razie postulaty wyszczególnione w tym artykule pozostaną czystym myśleniem życzeniowym. Dla ustalenia uwagi zarobki netto: asystent 1300..1600 zł/m-c, adiunkt 2200...3500 zł/m-c. Żałosne! Dyplomant, którego wypuszczam w świat po trzech miesiącach okresu próbnego przychodzi chwalić się zarobkami na poziomie 4000 zł/m-c. Netto! Sprawa następna: kiedy nastąpi uwzględnienie pracy dydaktycznej w kryteriach awansowych? Obecne całkowicie deprecjonują jakiekolwiek zaangażowanie w dydaktykę. Nie ma prawa działać żadna branża usługowa, w której pracownika za działalność przynoszącą organizacji korzyść... karze się zatrzymaniem lub spowolnieniem kariery zawodowej. To jest piramidalna bzdura wbudowana w system polskiego szkolnictwa wyższego. OECD w swoich raportach określiło to jako przeakademizowanie. I sprawa ostatnia: kiedy wprowadzone zostanie rozdzielnie tytulatury od uprawnień? To znaczy, kiedy utytułowane martwe publikacyjnie od lat mumie naukowe zostaną - przy zachowaniu swoich plena titulos - pozbawione prawa pełnienia roli promotorów i recenzentów w postępowaniach wszystkich szczebli? Że złośliwy będę: jaki jest dorobek dominującej części członków CK z obszaru nauk technicznych i ścisłych to teraz - przy krajowej licencji WoS/WoK - każdy sprawdzić może. I dorobek ten jest NIEISTNIEJĄCY. Tu kierują na bardzo interesujący artykuł na blogu przedstawiciela młodszego ode mnie pokolenia: http://ekulczycki.pl/warsztat_badacza/nie-dla-otwartej-nauki-i-open-access-czyli-strach-kota-przed-mysza/
Grabarze tych mumii już nadchodzą. I nie będą mieli litości dla ludzi, którzy zafundowali im wyścig szczurów w warunkach materialnej nędzy.