C’est la vie

Henryk Grabowski

W  jednym z felietonów opisałem przypadek profesora, który w połowie semestru zwrócił się do dziekana z prośbą o zawieszenie jego wykładów, ponieważ już wyczerpał zaplanowane treści, a krępuje się studentom mówić o tym, co mogą przeczytać w podręcznikach. Profesor ów – o ile wiem – nigdy nie miał godzin nadliczbowych. Wśród specjalistów cieszy się najwyższym autorytetem. W swojej dziedzinie przestawił zwrotnice teorii na nowe tory.

Ostatnio go odwiedziłem. Przyjął mnie w dwupokojowym mieszkaniu zastawionym meblami z epoki wczesnego Gomułki. Fotel, na którym usiadłem, miał tapicerkę wytartą do gołego drewna. Poczęstował mnie zmieloną kawą zalaną wrzątkiem. Małżonka profesora poprosiła o pozostanie na obiedzie. Miały być naleśniki.

Inny mój znajomy, który umie dokładnie tyle, ile nauczył się z książek owego profesora, bierze każdą zaproponowaną liczbę wykładów, pracuje w trzech uczelniach, ma dwa samochody i buduje trzeci dom.

Są to oczywiście obserwacje jednostkowe, które nie upoważniają do uogólnień. Niemniej jakieś poczucie niesprawiedliwości po nich pozostaje. Mnie tak długo nie dawało ono spokoju, aż w wyniku prostych – żeby nie powiedzieć trywialnych – skojarzeń doznałem olśnienia, które przyniosło częściowe ukojenie.

Powszechnie wiadomo, że wysokość wyroków sądowych w dużym stopniu zależy od tego, czy bardziej kompetentny i inteligentny jest obrońca, czy oskarżyciel. Bogacz, nawet gdy dorobił się na przestępstwach, ma nieporównanie większe szanse uniknięcia lub złagodzenia kary, aniżeli biedak, którego nie stać na dobrego adwokata. Prawidłowości tej (a może lepiej nieprawidłowości?), mimo wysiłków twórczych najwybitniejszych przedstawicieli nauk prawnych, nie udało się od czasów starożytnych z wymiaru (o ironio!) sprawiedliwości wyeliminować.

Bezrobotna matka siedmiorga dzieci, zniewolona przez pijanego konkubenta, niezależnie od światopoglądu musi – zgodnie z obowiązującym prawem – urodzić ósme. Zamożna mężatka lub kochanka, z obawy przed utratą figury lub beztroskiego życia, może bez trudu wyjechać za granicę i dokonać legalnej aborcji nawet pierwszego dziecka.

Nieodżałowanej pamięci Stefan Kisielewski zwykł mawiać, że „pieniądze szczęścia nie dają, lecz każdy chce to sprawdzić osobiście”. Nawet jeżeli nie każdy, o czym świadczy opisany przypadek profesora, to na pewno zdecydowana większość. Pewnie dlatego powszechna sprawiedliwość długo jeszcze, a może nawet na zawsze, pozostanie utopią. C’est la vie .