Żygulscy

Magdalena Bajer

Koniec drugiej wojny światowej zastał synów docenta Zdzisława Żygulskiego w miejscach odległych od siebie o setki kilometrów, z doświadczeniem odmiennym, po dramatycznych, ale różnych przeżyciach. Całej rodzinie przyszło – jak wielu polskim rodzinom inteligenckim, jak wszystkim niemal wykładowcom i studentom Uniwersytetu Jana Kazimierza – zaczynać od początku to, co pragnęli kontynuować.

Daleko

Kazimierz Żygulski, przed wojną student prawa UJK, które to studia ukończył podczas okupacji sowieckiej w 1941 r., w konspiracji sędzia cywilnego Sądu Specjalnego lwowskiej Delegatury rządu londyńskiego, został aresztowany przez NKWD na ul. Zyblikiewicza w sierpniu 1944. Nietrudno mi wyobrazić sobie tę scenę, opisaną we wspomnieniach (Kazimierz Żygulski, Jestem z lwowskiego etapu ..., PAX, Warszawa 1994.), gdyż moja szkoła powszechna mieściła się przy ul. Zyblikiewicza 8, ale za „drugich sowietów” już, z rodzicami, opuściłam Lwów, jak się okazało, na zawsze.

Starszy z braci Żygulskich także po wojnie do Lwowa nie wrócił. Wywieziony z piętnastoletnim wyrokiem „za zdradę ZSRR” do republiki Komi, pracował przy wyrębie lasu. Przeżył skrajne wycieńczenie i ciężką chorobę dzięki studentce medycyny z Leningradu, którą za posiadanie nieprawomyślnych rodziców skierowano do łagrowego szpitala jako pielęgniarkę. Ślub wzięli na zesłaniu, a do Polski przyjechali w r. 1956, by po krótkim pobycie w Łodzi osiąść w Warszawie.

Po katorżniczej przerwie Kazimierz podjął pracę naukową, ale w innej niż prawo dziedzinie – socjologii. Młodszy Zdzisław podkreśla, że brat wyróżniał się znakomitą pamięcią, zdolnościami do języków, oczytaniem, a jego wspomnienia Jestem z lwowskiego etapu uważa za pierwszą książkę socjologiczną przyszłego badacza, który zawsze patrzył na świat oczami socjologa, analizując sytuacje społeczne, nurty ideowe, grupy i opcje polityczne w perspektywie zachodzących, ale także pożądanych z jego punktu widzenia przemian. W autobiograficznej książce znajduję znamienne dla tego pokolenia inteligentów wyznanie autora, że od momentu aresztowania miał kilkunastoletnią przerwę w lekturach, co było szczególną dolegliwością, a zabrali go z tomem opowieści Conrada w kieszeni.

Od r. 1957 pracował w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, przebywając szczeble drogi naukowej. W r. 1983 został profesorem zwyczajnym. Ma w dorobku szereg prac z teorii i socjologii kultury, w których podejmował pionierskie wówczas tematy, nierzadko z płodnego intelektualnie pogranicza dyscyplin, takich jak semiotyka czy literaturoznawstwo.

Synowie doc. Zdzisława Żygulskiego, obaj humaniści, jak ojciec, różnili się postawami wobec świata. Starszy od wczesnej młodości żywo interesował się polityką i opowiadał po stronie lewicy, co u przedstawicieli inteligencji Drugiej Rzeczypospolitej nie było rzadkie, a wynikało, mówiąc najprościej, z wrażliwości na społeczne krzywdy i nierówności. Nie kolidowało też zazwyczaj z patriotyzmem, pojmowanym tradycyjnie i zaszczepianym w inteligenckich domach.

W domu, gdzie wychowywali się przyszli profesorowie, ojciec był liberałem, nie angażując się czynnie w politykę. Matka, entuzjastka Piłsudskiego, należała do kobiecego oddziału Związku Strzeleckiego, odgrywając tam ważną rolę, później przystała do Związku Obywatelskiej Pracy Kobiet, ugrupowania tej samej, prorządowej orientacji. Kazimierz Żygulski uważał, że rzeczywistość społeczną trzeba radykalnie zmienić i wierzył, że uda się to socjalistom. Komunizm uznawał za zbrodnicze wypaczenie. W przedwojennym Lwowie działał w studenckich organizacjach lewicowych – Polska Młodzież Społeczno-Demokratyczna, Straż Przednia, Klub Demokratyczny; był członkiem Stronnictwa Demokratycznego.

Po powrocie z zesłania drugim równoważnym nurtem aktywności profesora nadal była polityka. Wbrew rzeczywistej sytuacji i ponad własnymi przeżyciami kontynuował działania na rzecz tych samych ideałów, którym rzeczywistość nieustannie przeczyła. W r. 1982 został ministrem kultury i sztuki. W 1983 wybrano go do Krajowej Rady Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, ale rok później do Obywatelskiego Komitetu Obchodów Czterdziestej Rocznicy Powstania Warszawskiego. W latach 1987–89 był przewodniczącym Polskiego Komitetu d.s. UNESCO i członkiem Rady Wydawniczej UNESCO w Paryżu. Po przełomie ustrojowym wykładał w warszawskiej Szkole Wyższej Psychologii Społecznej.

Powroty

Młodszy Zdzisław wyjechał z żoną ze Lwowa do Krakowa, skąd pochodził protoplasta rodu – konfederat barski, gdzie mieszkała bliska rodzina, która serdecznie przyjęła wygnańców. Wkrótce zamieszkali w willi pani Pauliny Taubenschlag, żony wybitnego uczonego, znawcy prawa rzymskiego i badacza starożytnych papirusów, profesora UJ, Rafała Taubenschlaga. Gromadziła się tam krakowska profesura na słuchaniu koncertów, bridżu, dyskusjach. Pan profesor wspomina te spotkania jako „bardzo wysokiego intelektualnego lotu”. Były kontynuacją podobnych spotkań w lwowskim domu rodziców. W przyszłym uczonym zapewne rozbudzały wielorakie ciekawości, umacniały niezbędne w uprawianiu nauki cnoty i nasycały twórczym klimatem.

W 1949 r. zaczął pracować w Muzeum Czartoryskich i praktycznie pracuje tam do dzisiaj, służąc radą, pomocą naukową, pozostaje z pracownikami muzeum w stałych życzliwych kontaktach. We wrześniu ubiegłego roku dyrektor Muzeum Narodowego Zofia Gołubiew urządziła profesorowi wspaniały jubileusz w Sukiennicach z okazji 90. urodzin.

Bywalcy Muzeum Czartoryskich utożsamiają tę instytucję z osobą wieloletniego jej kustosza Zdzisława Żygulskiego. Podczas naszej krakowskiej rozmowy profesor z ożywieniem opowiadał o tym, jak niedawno Dama z gronostajem była gościem specjalnym, na wystawie Twarze renesansu. Arcydzieła włoskiej sztuki portretowej w Berlinie. Pokazano wybrane z muzeów europejskich i amerykańskich najwspanialsze portrety renesansowe, malowane, rzeźbione, rysunki i medale, a jednak uznano portret Cecylii Galerani za najdoskonalszy. Dama z gronostajem stała się popularniejsza nawet od najsławniejszego dzieła Leonarda da Vinci, Mony Lizy . Sława łagodzi niepokój, jakiego profesor zawsze doznaje, gdy obraz opuszcza Kraków.

Mój rozmówca lakonicznie informował o swoim wielkim dorobku w dziedzinie historii sztuki, badań nad dawną bronią, muzealnictwem, wielkimi dziełami malarskimi. Wyliczę tylko niektóre tytuły książek, jako że tytuły prac humanistycznych dają także laikom wyobrażenie o ich treści: Dzieje zbiorów puławskich. Świątynia Sybilli i Dom Gotycki ; Broń w dawnej Polsce na tle uzbrojenia Europy i Bliskiego Wschodu ; Muzea na świecie. Wstęp do muzealnictwa ; Kostiumologia ; Stara broń w zbiorach polskich ; Sztuka turecka ; Światła Stambułu ; Sztuka perska ; Sztuka mauretańska i jej echa w Polsce .

Zdzisław Żygulski junior ma w bogatej biografii także dwie setki artykułów naukowych. Pisał o sławnym obrazie tzw. Lisowczyka Rembrandta z Galerii Fricka w Nowym Jorku, pisał o Damie z gronostajem , ustalając przyjętą obecnie datę powstania obrazu. Wykładał dla studentów krakowskiej ASP oraz uniwersytetów amerykańskich, był przez dwie kadencje prezesem Międzynarodowego Stowarzyszenia Muzeów Broni i Historii Wojskowej, odkrył (1989) w magazynie Muzeum Historycznego we Lwowie obraz Bitwa pod Grunwaldem autorstwa Tadeusza Popiela i Zygmunta Rozwadowskiego. Polityką interesuje się prywatnie.

Zdzisław Żygulski senior był po wojnie profesorem germanistyki, najpierw w Łodzi, później we Wrocławiu, na tym samym wydziale uniwersyteckim, gdzie studiowałam polonistykę. W gronie profesorów, którzy nad Odrą znaleźli się przygnani „wiatrem historii” ze Lwowa, a bywali u moich rodziców, słyszałam o nim wcześniej. Wtedy, gdy do zrujnowanego miasta przenosiły się i zakorzeniały podstawowe składniki akademickiej tradycji oraz inteligenckiego etosu.

Europejskość w dobie seriali

Sporą część rozmowy z prof. Zdzisławem Żygulskim młodszym zajęło rozważanie obecnej sytuacji kulturowo-cywilizacyjnej z perspektywy nawarstwionych w długim życiu doświadczeń humanisty o rozległym polu obserwacji. Mój krakowski gospodarz nie podziela przewidywań „końca inteligencji”. Uważa, że jest i zawsze była najbardziej patriotyczną i wartościową warstwą społeczną, co doskonale pojmowali zaborcy oraz okupanci, prześladując ją konsekwentnie. Z ubolewaniem krytykuje powstanie warszawskie, w którym zginęła przyszła polska elita umysłowa i kulturalna. Przytoczona opinia o inteligencji nie stanowi czczej pochwały, oznacza dalszą wielką odpowiedzialność, przede wszystkim za wychowanie kolejnych pokoleń Polaków, którzy będą świadomymi – z wyboru – Europejczykami.

Zdaniem pana profesora świat najwięcej zawdzięcza Europie, włączając Egipt, z którego wiele czerpali Grecy. Przede wszystkim „podstawy egzystencji państwa”. Kultura grecka, prawo rzymskie są dzisiaj naśladowane na kontynencie azjatyckim i w Afryce, nie zawsze świadomie. Sednem europejskiej tożsamości pozostaje siła oddziaływania oparta na podstawowej zgodności zasad urządzania świata przez człowieka z niezależnymi od systemów religijnych, uniwersalnymi prawami, w jakie człowiek został wyposażony.

O europejskiej tożsamości kulturowej stanowi dziedzictwo greckie – teatr, plastyka, literatura, architektura. Przeżywamy dzisiaj fascynację malarstwem włoskim, które jest znamienitą częścią schedy, jaką Europa dała ludzkości. Dalszy los owej schedy budzi obawy, z powodu głębokich zmian cywilizacyjnych – odejścia od kształcenia opartego przede wszystkim na lekturze tekstu, a także na rozmowach z tej lektury wynikających. Początkiem takiej edukacji był dom, gdzie teraz większość czasu upływa na oglądaniu telewizji. Proces odrzucania owego dawnego „etosu wychowania” mój gospodarz uważa za nieodwracalny, co jego zdaniem nakłada tym większe obowiązki na instytucje edukacyjne.

Wielkie znaczenie przypisuje uczeniu matematyki, przestrzegając przed zakusami ograniczenia go w programach, jakie będą musiały być tworzone na nowo. Powiada: – Matematyka jako studium trudne (z matematyki dawał korepetycje, będąc uczniem gimnazjum – MB), musi być wpajana przez cały czas edukacji szkolnej, uniwersyteckiej, jeszcze wyższej, dlatego że dzisiejszy świat można zrozumieć i opisać jako pewną formułę matematyczną .

Prof. Żygulski nie szuka dróg powrotu do minionej epoki, kiedy obaj z bratem pochłaniali książki z domowej biblioteki, a w każdym znajomym domu były zasobne księgozbiory, ale sposobów trafienia do współczesnych młodych ludzi, znalezienia języka, w którym można formułować propozycje intelektualne, opisywać dzieła sztuki, toczyć dialog o powinnościach wobec szerszej niż narodowa wspólnoty. – W tym gąszczu telewizyjno-internetowym musimy znaleźć drogę, która zaprowadzi w inne duchowe okolice, otworzy inne horyzonty . ☐