Poprawność w nauce
W drugim zdaniu krótkiego artykułu Zur Theorie der elektrischen Kataphorese („Physikalische Zeitschrift”, 6: 529–531, 1905) Marian von Smoluchowski napisał (wolny przekład z j. niemieckiego): „Odnośnie do teoretycznej interpretacji tych wyników, chciałbym zauważyć, że te nie są sprzeczne – jak uważa Cruse – z następującym równaniem, wynikającym z teorii Helmholtza (…), lecz dają się z nim bardzo dobrze pogodzić”.
Kiedyś to ludzie umieli dyskutować! Wyraziście przedstawiali swoje poglądy i równie wyraziście sprzeciwiali się opiniom cudzym. Oczywiście czasem ktoś musiał się pokajać, ale za jedną niefortunną wypowiedź nikogo nie odsądzano od czci i wiary, a potem znów spierano się do upadłego. Do historii nauki przeszedł spór o korpuskularną lub falową naturę światła i wiele z tego sporu wynikło dobrego dla nauki i dla całej ludzkości.
Parasol ochronny
XXI wiek jest wiekiem politycznej poprawności również – niestety – w nauce. U podstaw politycznej poprawności stoi słuszna skądinąd zasada niestosowania pogardliwych określeń wobec osób o innym kolorze skóry, płci, wyznaniu religijnym lub niepełnosprawnych. Z czasem idea ta została rozwinięta i obecnie nie wolno nazwać po imieniu umyślnych czynów nieetycznych czy wręcz występnych. W ten sposób roztacza się parasol ochronny m.in. nad ignorantami i oszustami, którzy skwapliwie z niego korzystają. Doszło już do tego, że największym „grzechem” naukowca jest krytyka kolegi po fachu. Większym nawet niż plagiat, głoszenie rzeczy trywialnych lub po prostu nieprawdy.
W dawnych czasach (ostatnio chyba w 2003 roku) udało mi się opublikować kilka krytycznych komentarzy na temat artykułów innych autorów. Od kilku lat odnoszę wrażenie, że takie komentarze są niemal automatycznie odrzucane przez redaktorów czasopism. Wystarczy zresztą przejrzeć spis treści dowolnego czasopisma naukowego, aby się przekonać, jak niewiele krytycznych komentarzy się ukazuje. Nie oznacza to bynajmniej, że publikacje naukowe są pozbawione błędów.
Również negatywne recenzje prac doktorskich zdarzają się coraz rzadziej, pomimo spadku średniego poziomu dysertacji. Przy braku negatywnych recenzji trudno się zresztą dziwić, że doktoranci (i ich promotorzy) testują coraz niższe poziomy (parę minut wstydu, a tytuł zostaje na całe życie).
Traci środowisko
Ostatnio UOKiK ukarał Naczelną Izbę Lekarską za ogłoszenie, że lekarze oferujący kurację homeopatyczną naruszają zasady etyki lekarskiej. UOKiK powołuje się na ustawę o wolności gospodarczej. Entuzjaści homeopatii oszaleli z radości. W moim przekonaniu pod ustawę o wolności gospodarczej równie dobrze jak homeopatów można podciągnąć restauratorów rozcieńczających wódkę wodą lub sprzedawców podrabianych torebek niby od Prady. Tamci oszuści działają w trudniejszych warunkach niż homeopaci, gdyż świadomi klienci mogą podrabianych torebek po prostu nie kupować, zaś nieuczciwi restauratorzy poniekąd działają na korzyść klienta, gdyż alkohol spożywany w nadmiernych ilościach szkodzi zdrowiu. Preparaty homeopatyczne finansowane są przez NFZ, czyli de facto z naszych podatków i pacjent nie może się w żaden sposób obronić przed drenażem swojej kieszeni przez niedouczonych lekarzy i cynicznych producentów.
W tej sprawie najbardziej martwi bierna postawa środowiska naukowego i licznych jego instytucji, które powinny murem stanąć za NIL. Milczą prawdopodobnie dlatego, by nikogo nie urazić (znów polityczna poprawność). A może paraliżuje strach przed popełnieniem błędu, bo przecież najbardziej nawet absurdalne hipotezy trudno z całą pewnością wykluczyć i raz na kilkadziesiąt lat powszechnie krytykowane teorie okazują się jednak prawdziwe. Korzyści z takich uników są jednak pozorne, bo uchylając się od wypowiedzi w ważnych sprawach, środowisko naukowe traci resztki społecznego szacunku i zaufania, które zostały wypracowane przez poprzednie pokolenia uczonych.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.