Musimy wyjść z platońskiej jaskini
Panie Profesorze, został Pan niedawno nowym przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Przeczytałem na Pańskim blogu, że chce Pan się starać o wprowadzenie pedagogiki jako dyscypliny naukowej do dziedziny nauk humanistycznych. Jakie to ma znaczenie?
To zadziwiające, ale nikt z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie kierował do naszego Komitetu, ani też do CK, zapytania o to, w jakiej dziedzinie nauk powinna być ulokowana pedagogika. Nasze środowisko zostało zaskoczone nie tyle samym rozporządzeniem, co jego treścią. Ministerstwo samo zdecydowało o obszarach i dziedzinach wiedzy oraz przypisanych do nich dyscyplinach naukowych, w związku z czym pedagogika, jako dotychczas będąca nauką humanistyczną, została wpisana do dziedziny nauk społecznych. Sam doktoryzowałem się na Wydziale Filozoficzno-Historycznym UŁ, a przewód profesorski przeprowadzałem na Wydziale Humanistycznym UMK. Od tego roku młodsze pokolenia naukowców będą uzyskiwać stopnie i tytuły naukowe w dziedzinie nauk społecznych. Tymczasem pedagogika jest dyscypliną nauki obejmującą przedmiotem swoich badań zarówno idee, jak i praktykę edukacyjną, wychowanie i kształcenie człowieka we wszystkich fazach jego życia. Należy tym samym do dziedziny nauk humanistycznych i społecznych, a nie tylko jednej z nich. Jej przedmiot badań jest umiejscowiony zarówno w obszarze idei (ideały, normy, powinności), jak i praktyk społecznych. Pedagogika jako nauka o wychowaniu i kształceniu łączy dwie perspektywy: humanistyczną, koncentrującą się na istocie wychowania, nauczania i uczenia się oraz społeczną, dotyczącą środowisk wychowawczych, systemów instytucji oświatowych i opiekuńczych, ich funkcji i znaczenia w rozwoju człowieka. Nasza dyscyplina w toku dziejów, dążąc do autonomii, wyłoniła się z filozofii, toteż nadal posługuje się w swoich badaniach podstawowych metodami humanistycznymi, natomiast ze względu na aplikację i badania eksplikacyjne, stosowane odwołuje się w głównej mierze do metodologii nauk społecznych. Przydzielenie zatem pedagogiki do jednego obszaru i jednej dziedziny nauk jest sztuczne i niezgodne z jej dwoistą metodologią oraz paradygmatami badań.
W standardach kształcenia na kierunku pedagogika, które też określa minister, ten kierunek studiów został usytuowany jako międzyobszarowy, tzn. uwzględniający ścisłe związki części subdyscyplin pedagogiki w obszarze nauk humanistycznych, a części w naukach społecznych. Pozostawienie wszystkich dyscyplin nauk pedagogicznych w obszarze nauk społecznych sprawi, że te, które wiążą się z prowadzonymi w niej badaniami podstawowymi, metapedagogicznymi i historycznymi w zakresie kształcenia oraz wychowaniem, zostają wykluczone m.in. z możliwości ich dalszego rozwoju w obrębie humanistyki, a także ich finansowania z Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. Pedagogika, niestety, nie znalazła się już w nim.
Kwalifikuje Pan wnioski o finansowanie badań naukowych z dziedziny pedagogiki. Dlaczego wnioski pedagogów przepadają w konkursach grantowych?
Jestem jednym z recenzentów w tym procesie. Istotnie, niepokoi mnie fakt zbyt małej liczby wniosków, których poziom opisu i uzasadnienia gwarantowałby w warunkach konkursowych sukces. W podobnej sytuacji są też socjolodzy, których aplikacje o granty także przepadają. Rywalizujemy bowiem o środki finansowe z psychologami i socjologami. Niestety, przeważa wyższa ocena w odniesieniu do wniosków badawczych, które mają charakter eksperymentalny, a tych jest w pedagogice bardzo mało. Najlepszymi okazują się projekty historyków wychowania i pedagogów szkolnych. Sądzę, że część naukowców lęka się konkurować. Nie dotyczy to tylko pedagogów. Uczelnie publiczne gwarantowały przecież środki na badania naukowe, niewielkie, ale jednak. Od roku skończył się mecenat państwa i trzeba o pieniądze walczyć, a to też wymaga przestawienia się w sposobie myślenia i uzasadniania własnych wniosków. Wcale nie uważam, że tak jest lepiej czy sprawiedliwiej. System rynkowej rywalizacji niszczy wartościowe projekty, które często realizowaliśmy w uniwersytetach bez biurokratycznych wzorców ich konstruowania. Dzisiaj musimy tworzyć je pod formy, które nie zawsze sprawdzają się w przypadku badań humanistycznych, jakościowych.
Postuluje Pan powołanie Instytutu Pedagogiki PAN. Jakie byłyby koncepcje i cele tej placówki?
Mija 60 lat istnienia Polskiej Akademii Nauk, a pedagogika – jako jedna z nielicznych, a równoprawnych w stosunku do socjologii czy psychologii dyscyplin naukowych – nie posiada swojego instytutu. To jest niedopuszczalne zaniedbanie nie tylko naszego środowiska naukowego, które godziło się na marginalizację, ale i na brak możliwości rozwijania nowych idei w warunkach gwarantujących wolność słowa, uwzględniania odmiennych racji. Na stronie PAN czytamy: „Tradycje akademii – instytucji grupujących uczonych, ludzi ciekawych świata, poszukujących «prawdy, dobra i piękna» sięgają głębokiej starożytności (gaj Akademosa – akademia Platońska)”. Nas jednak usiłowano zamknąć w platońskiej jaskini, nie pozwalając na jej opuszczenie, bo kolejnym rządom wygodniej było instrumentalnie wykorzystywać pedagogikę do realizacji własnych ideologii. Czas najwyższy wyzwolić się z tych kajdan i pokazać światu, że polska pedagogika jest na najwyższym poziomie, a kompleksy w zakresie jakości badań nad edukacją niech leczą sobie u nas Niemcy i Brytyjczycy, a w szczególności Amerykanie.
Co zamierzamy czynić? To samo, co pracownicy innych instytutów, a więc prowadzić działalność badawczą, kształcić pracowników naukowych, prowadzić działalność edukacyjną, wydawniczą, upowszechniać wiedzę w zakresie prac naukowo-badawczych prowadzonych w Instytucie oraz wykonywać inne zadania wynikające z obowiązujących przepisów oraz zlecone przez władze Akademii.
Niedawno ukazała się książka „Klinika akademickiej pedagogiki”, w której zgromadził Pan plon swojego blogowania z ostatnich dwóch lat. Pisze Pan m.in. o stanie pedagogiki jako dyscypliny, którą studiuje tak wiele osób, a tak niewiele uzyskuje habilitacje. Czy położenie pedagogiki odbiega od sytuacji innych nauk?
Sytuacja w pedagogice jest dobra, jeśli spojrzymy na to, że kształci się na tym kierunku w ponad 120 uczelniach i szkołach wyższych, publicznych i niepublicznych. Niestety, tylko kilka uniwersytetów posiada pełne uprawnienia akademickie do przeprowadzania przewodów habilitacyjnych i na tytuł, a tylko tam można prowadzić studia doktoranckie. Zarazem jesteśmy jednym z nielicznych środowisk naukowych, w których w bardzo stanowczy i ostry sposób piętnowane są patologie akademickie, a te przecież najlepiej szerzą się w sytuacji masowego kształcenia. Ubolewam nad tym, że dominacja kształcenia w szkolnictwie niepublicznym „wymusza” niejako przyspieszony tryb uzyskiwania awansów, za wszelką cenę, a MNiSW oraz PKA są wobec tego bezradne, a nawet temu sprzyjają odpowiednimi regulacjami prawnymi. Niektórzy naukowcy są zatem gotowi stracić twarz, byle tylko jak najszybciej ich podopieczni, współpracownicy mogli uzyskać habilitację czy profesurę, nawet za cenę hańby, jaką jest wyłudzanie stopni poza granicami kraju, na Słowacji. Niestety, osłaniają ten proceder także ci, którzy sami niewiele reprezentują w nauce albo są już na emeryturze. Na szczęście jest takich przypadków niewiele. W ostatnim roku natomiast mamy wyraźny wzrost otwieranych przewodów habilitacyjnych i na tytuł z pedagogiki. Być może jest to spowodowane obawami przed nową procedurą albo nadszedł czas, gdy do awansu dochodzi młodsze pokolenie, także bardzo utalentowanych naukowców. Oby takich było jak najwięcej.
Pana zainteresowania badawcze to metapedagogika: myśl pedagogiczna, teorie i nurty wychowania, a więc sfera idei, filozofia, aksjologia… Jak daleko stąd do praktyki szkolnej czy akademickiej?
Profesor Zbigniew Kwieciński, członek korespondent PAN, napisał o mnie w swojej najnowszej książce Cztery i pół , że jestem „wszechstronnym pedagogiem”. A Pan pominął w moim dorobku naukowym aplikację myśli pedagogicznej w oświacie. Na początku polskiej transformacji byłem autorem eksperymentu pedagogicznego w szkolnictwie publicznym w edukacji wczesnoszkolnej, wspierałem – i nadal to czynię – ruch szkolnictwa alternatywnego w Polsce i poza granicami kraju, organizując także międzynarodowe konferencje na ten temat, wydając przekłady książek i promując młodych naukowców z tego zakresu. Tak więc nie ma u mnie przepaści między teorią a praktyką, a wręcz odwrotnie.
Z wywiadówek wracam czasem z mieszanymi uczuciami, choć moje dzieci uczą się bardzo dobrze. Czy widzi Pan konieczność zmiany sposobu kształcenia nauczycieli?
Konieczna jest nie tylko zmiana sposobu kształcenia nauczycieli, ale i systemu oświatowego w naszym kraju. Błędem jest utrzymywanie systemu klasowo-lekcyjnego w sytuacji, gdy edukacja staje się naturalną częścią naszej socjalizacji w wyniku procesów globalizacyjnych i powszechnego dostępu do nowych technologii komunikacyjnych. Nasi uczniowie są już pokoleniem on-line, tylko nauczyciele, ciągle zniewoleni strukturalnymi formami, tkwią i kształcą w świecie off-line. Polskiej oświacie potrzebna jest dalsza decentralizacja w zarządzaniu szkołami i ich uspołecznienie, a nie tylko zmiana modelu kształcenia. Co z tego, że mamy w uniwersytetach czy akademiach dostęp do najnowszej wiedzy z zakresu efektywniejszego kształcenia dzieci i młodzieży, skoro nie da się tego zastosować w reżimie systemu klasowo-lekcyjnego. Nauczyciele, żeby nie wiem, jak chcieli uczyć inaczej, to i tak nie mogą, bo ministerstwo edukacji rozporządzeniami, a więc centralistycznie i „ręcznie”, dyrektywnie steruje procesem kształcenia i wychowania.
Czym można zastąpić system klasowo-lekcyjny?
Kształceniem w grupach heterogenicznych wiekowo i kompetencyjnie, pracą laboratoryjną z wolnym dostępem uczniów do nauczycieli-specjalistów, indywidualnymi i zespołowymi projektami edukacyjnymi oraz pracą on-line. Obecne rozwiązania dydaktyczne nie przystają do świata wielości i zróżnicowanych technologii przekazów oraz dostępu do wiedzy. Utrzymywanie frontalnego systemu kształcenia w klasach jednorodnych wiekowo w sytuacji, gdy dzieci mają zróżnicowane poziomy kompetencji w różnych dziedzinach wiedzy i umiejętności, jest anachroniczne i przeciwskuteczne. Szkoła nie może być środowiskiem NiL-u, czyli nudy (dla najzdolniejszych) i lęku (dla mających prawo do nieradzenia sobie z pewnymi problemami dydaktycznymi).
Jak się przedstawia w Polsce pedagogika szkoły wyższej jako dyscyplina praktyczna?
Pedagogika szkoły wyższej jest uprawiana przez nielicznych naukowców, gdyż wyniki ich badań prowadzą często do konfrontacji z ich władzami i organizacją procesu kształcenia akademickiego. Nie opłaca się uprawiać metodyki akademickiego kształcenia, bowiem ta nie jest uznawana za naukową, a zatem wiele osób skupia się na diagnozie jakości kształcenia, w tym także studiów doktoranckich oraz na etosie pracy nauczycieli akademickich.
Bywa, że młody wykładowca informatyki, statystyki medycznej czy filozofii XX wieku staje przed grupą studencką jako kompetentny w swojej dziedzinie, lecz zarazem jako amator w kwestiach metodycznych i pedagogicznych. Pana młodzi współpracownicy opracowali materiały metodyczne adresowane do nauczycieli akademickich. Na czym może się oprzeć wykładowca, który chce lepiej prowadzić zajęcia?
Dzisiaj mimo wszystko jest łatwiej młodym naukowcom radzić sobie z procesem kształcenia w ramach własnej dyscypliny naukowej. Mamy bogatą literaturę z zakresu edukacji dorosłych, poświęconą aktywizującym metodom kształcenia. Jeśli zatem ktoś chce porwać swoich studentów, rozpalić ich zamiłowanie do wiedzy, a zarazem także dla siebie uczynić spotkanie z nimi atrakcyjnym i wzbogacającym, to może swobodnie korzystać z najnowszych źródeł wiedzy na ten temat. Nie chodzi tu jednak o uatrakcyjnianie zajęć samą formą czy metodą ich prowadzenia, ale także pasją własną, jaką powinien promieniować na studentów nauczyciel akademicki.
Na niektórych kierunkach przyjdzie nam pracować ze studentami do tego stopnia biernymi, nieciekawymi świata, że żadne metody aktywizujące się nie sprawdzą…
Warto stosować metodę zawierania ze studentami kontraktów dydaktycznych, z których jasno będzie wynikało, czego od siebie wzajemnie oczekujemy i jakie są granice tolerancji na pojawiające się w procesie studiowania trudności czy problemy. Nie ma przymusu studiowania, podobnie jak nie ma przymusu zaliczania. Nie chodzi o to, by nauczyciele akademiccy nie podejmowali wysiłku dydaktycznego, zastępując go jedynie własnymi żądaniami w stosunku do młodzieży i rygorystycznie egzekwując od niej wiedzę czy umiejętności, ale by aktywność w czasie zajęć i w toku przygotowywania się do nich była obustronna, nastawiona na wzajemne wsparcie i gotowość ponoszenia odpowiedzialności. Akademicy są przecież także oceniani przez studentów. Niech zatem wszyscy znają swoje miejsce i podejmują trud, który wzajemnie się opłaci. Jeśli jednostki akademickie uwzględnią w ocenie pracownika naukowego także ewaluację jego zajęć, to będzie to mobilizujące do rozwijania własnej umiejętności kształcenia innych.
Czy przed wykładowcą akademickim stoi zadanie wychowania studentów?
Nie, to jest podejście rodem z minionego ustroju. My możemy co najwyżej wspierać dorosłych już ludzi w tym, by potrafili pracować nad sobą, doskonalić się, ale zmieniać ich charakter czy postawy mogą już tylko oni sami. Nie zwalnia nas to jednak z tego, by dawać świadectwo kultury osobistej, wysokiej etyczności i profesjonalizmu. Jeśli chcemy to nazwać wychowaniem, to dobrze, ale pośrednim czy – jak pisała Ellen Key – niewidzialnym.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Wyczytałem, że uczelnie powinny zmierzać w kierunku "przedsiębiorczego uniwersytetu", który ma łączyć wiedzę naukową z profesjonalizmem i praktyką gospodarczą. Celem głównym ma być wyzwalanie przedsiębiorczości akademickiej. Minęły 4 lata od tego czytania i nic. Pedagodzy milczą, zwalają winę na system, reformy, pogodę i gradobicie. Powiedzmy sobie jasno: pedagodzy i wykładowcy nie nadają się do wyzwań współczesnego świata. Studenci na zajęciach mają laptopy i aparaty cyfrowe, czerpią wiedzę z internetu i buszują po portalach. A z drugiej strony są wykładowcy, którzy ledwo chodzą, niedowidzą klawiatury komputera, a dla niektórych internet jest czarną magią. Co na to pedagodzy? Nic. Po co ta pedagogika? Czy nadal mam czytać Okonia, Konarzewskiego, Kruszewskiego? To na ich książkach mam budować "przedsiębiorczy uniwersytet"?. Powiedzmy sobie jasno: pedagodzy nie mają pomysłu na nowe metody nauczania.
Jest wielkim błędem pedagogicznym , wierzyć ,że zasady, reguły, metody i środki stanowiać o efektach wychowania ( J.L.Spalding). Nauczyciel nie może dać tego czego sam nie posiada.Skończmy z mitem metody. Osła można doprowadzić do źródła, ale nie można go zmusić,aby z niego pił.
Najważniejszym problemem pedagogiki jest ideał kształcenia, bez którego wszelkie wysiłki są mierne i ulotne.
W nauczaniu punktem wyjścia jest wprawdzie poznanie zmysłowe, ale wewnętrzny akt umysłu jest w stosunku do poznania dominujący. Z zewnątrz uczeń doznaje tylko bodźców, zachęt, pomocy, ale bezpośrednio człowiek uczy się sam ( Św. Tomas z Akwinu).
Drogi doktorze ściśle nie-habilitowany,
Powinieneś już był zauważyć, że polska nauka, jak przystało na organizm finansowany w całości z budżetu, jest pełna hipokryzji. Zgodnie z tą zasadą, o twoich zarobkach decyduje dydaktyka (polecam treść umowy o pracę), ale o awansie - wyłącznie praca naukowa (lub układy). Podobnie oficjalnie habilitacja stoi na straży poziomu naukowego polskich badaczy, jednak w rzeczywistości to przepustka do klubu i jej poziom dostosowany jest do prędkości odchodzenia starej kadry na emeryturę tak, by nie okazało się nagle, że 90% zatrudnionych ma habilitację, bo kto by wtedy orał dydaktykę? Dlatego w naukach ścisłych wymaga się np. 12 publikacji filadelfijskich po doktoracie, co z góry wyklucza zrobienie habilitacji szybciej niż w 6 lat, a średnio wymaga lat 12. Tymczasem społecznicy jadą na 3 etatach i w 10 lat są w stanie co najwyżej wyprodukować 10 felietonów w gazetce uniwersyteckiej, stąd taka formalna róznica poziomów habilitacji w różnych dziedzinach nauki. Praźródłem jest dziecięca wiara urzędników, że przepisami można zracjonalizować działalność naukowo-badawczą.
Poczatkowo reklamowano reforme habilitacji wlasnie jako jasne postawione wymagania, zbieranie odpowiedniej liczby punktow. Nowa habilitacja miala zrownac poziomy naukowe habilitantow. Tymczasem nadal jedni habilitanci publikuja w czasopismach filadelfijskich a inni nawet nie probuja rywalizowac ze swiatowa nauka i publikuja w lokalnych czasopismach. Poczatkowo mowiono, ze habilitant bedzie mogl sobie przed zlozeniem wniosku obliczyc punkty i sam wstepnie ocenic swoje szanse. Tymczasem nadal jedne Rady Wydzialu beda uznawac prace na niskim poziome a inne Rady Wydzialu beda wymagac osiagniec naukowych na uznanym poziomie swiatowym. Wiekszosc rzadzacych reprezentuje dziedziny nauki, ktore byly odizolowane od nauki swiatowej i nadal nie potrafia wejsc na poziom swiatowy. Oczywiscie wymaga czasu aby ekonomisci izolowani w czasie komunizmu od rywalizacji z ekonomistami z innych krajow zaczeli publikowac na swiatowym poziomie.. Reforma miala spowodowac szybszy rozwoj tych nauk, tymczasem zadnych wymagan nie postawiono, nie zdefiniowano minimalnej liczby publikacji filadelfijskich (wiele dziedzin jest objetych takimi czasopismami). Tylko nieliczne dziedziny humanistyczne nie maja swoich czasopism filadelfijskich. Cala reszta moglaby podlegac swiatowym wymogom. Szkoda, ze tak sie nie stalo. Postep maly.
Konkretny przyklad zalatwia sprawe: gospodarka oparta o polska wiedze: http://www.twojeinnowacje.pl/ichf-pan-pierwszym-instytutem-polskiej-akademii-nauk-w-spolce-spin-off
Ciekawe, jake sa obecnie losy polskiego niebieskiego lasera i firmy zajmujacej sie promocja/sprzedaza tego wynalzku,TopGanu...?
Potrzebny do tego jest silny inwestor/wspolnik.. oraz krajowy prezny przemysl wytworczy dostarczajacy nowoczesne/db sie sprzedajace towary konsumpcyjne do sklepow...W przytoczonych tu 2 przypadkach, oparte na nich towary, nie znajduja sie jeszcze w domach konsumentow...?
Panie Zdzisławie,
Nauka nie funkcjonuje w próżni. We Francji, Niemczech, USA działa rozbudowany sektor R&D ulokowany w przedsiębiorstwach. W każdym z tych krajów znajduje się co najmniej kilkadziesiąt przedsiębiorstw wydających na badania więcej, niż polski rząd. W takich krajach instytuty państwowe uzupełniają działalność firm prywatnych oraz wykonują badania w dziedzinach ważnych dla państwa (chociażby w zakresie energetyki [jądrowej], technologii kosmicznych, wojskowych). A komu służą nasze placówki PAN?
Zamiast "N" w ich nazwach, za którą to literą stoją tomy nieczytanych, zakurzonych woluminów bibliotecznych, wolałbym "T" jak "technologia" - polskie instytuty technologiczne, zarządzane wspólnie przez biznes, administrację lokalną oraz naukowców i technologów. Np. we Wrocławiu jest NAUKOWY instytut niskich temperatur, ale w Polsce nikt nie produkuje nadprzewodzących kabli!
Bo żeby rozliczyć pieniądze podatnika, nie trzeba kabli, tylko artykułów w pismach naukowych! Miliardy, które Europa wydaje na takie inicjatywy, jak CERN, w niewielkim stopniu służą nauce - w dużo większym cichemu dotowaniu przemysłu zaawansowanych technologii, czyli np. producentom tych kabli. Te pieniądze omijają Polskę łukiem szerokim jak równik niebieski.
Rację ma więc prof. Beton: placówki PAN to oazy, w których habilitowana szlachta w spokoju oczekuje państwowej emerytury.
Opinie kontr-dyskutantów obywatela profesora Śliwerskiego są pełne xenofobii i nacjonalizmu i wynikają z braku znajomości mojego nauczania w zakresie egzegezy i liturgii systemu nauki w Polsce.
Obywatel profesor zna dobrze moje nauczanie z zakresu egzegezy i liturgii systemu nauki w Polsce które udostępniam maluczkim na tym portalu i wie on że system nauki w Polsce jest oparty na solidnych podwalinach którymi są: habilitacja, zatrudnieniowa polityka prorodzinna, rodzinne dziedziczenie katedr, wielo-etatowość samodzielnych pracowników nauki oraz zdolność sprawowania stanowisk kierowniczych przez samodzielnych pracowników nauki do momentu dobrowolnego położenia się na katafalk oraz transparentne przyznawanie grantów. A najważniejsza jest habilitacja bo ona spaja system. A zgodnie z moim nauczaniem szkoły wyższe i instytuty naukowe, są nie po to by zaspokajać rynek potrzeb edukacyjnych studenta na wiedze, a rynek pracy osób posiadających stopień doktora habilitowanego nauki w Polsce. I dla tego stworzenie nowego Instytutu PAN pozwoli wielu humanistom, intelektualistom oraz erudytom obronić się przez faktem że na wielu wydziałach Pedagogiki (i Psychologii)naszych państwowych uczelni jedynie pies z kulawą nogą chce studiować. Dlaczego ? A no dlatego że wskazani intelektualiści oraz erudyci pozakładali rożnego typu wyścigówki w rożnych prowincjonalnych dziurach : typu marketing i zarządzanie . I nie odłącznym ich elementem jest kierunek / wydział pedagogiki. Gdzie można po przystępnej cenie zakupić sobie dyplom np: mgr pedagoga turystyki. A tu niż demograficzny idzie i co ? . Trzeba założyć dom spokojnej starości za pieniądze podatnika, gdzie samodzielni habilitowani i belwederscy pedagodzy i ich rodziny doczekają emerytur. Niestety Instytut Badań Literackich PAN i Instytut Filozofii PAN już jest wiec trzeba coś innego wymyślić zmęczonych życiem humanistów i intelektualistów. W pełni popieram tą inicjatywę.
@zz. Zadarzaja sie kraje na swiecie, gdzie zaawansowana dzialalnosc badawcza jest prowadzona poza sektorem szkolnictwa wyzszego (Francja (http://www.cnrs.fr/en/aboutCNRS/overview.htm), Niemcy, USA, itd)...
W Polsce sytuacja jest kuriozalna(chora): nie ma ani jednego markowego uniwersytetu badawczego (patrz: LERU)! Natomiast sa dobre i swietne instytuty naukowe w PANie?
Od anlizy tych tabel (http://www.scimagoir.com/) mozna zaczac debate w temacie " co zmienic/polaczyc" aby sytuacja w Kraju ulegla tu poprawie.
Problem z instytutami PAN jest taki, że nie służąc społeczeństwu, żyją na cudzy koszt.
W momencie tworzenia służyły rozbujałemu ego ich założycieli, a formalnym uzasadnieniem ich powstania była praca na rzecz gospodarki i centralnie planowanej. Teraz zaś są to miejsca pracy, których broni się jak socjalizmu. Czym taki instytut miałby się zająć, czego nie można zrobić na uczelni? A uczelnia przynajmniej kształci kadry...
@ Prof.B.Sliwerski. Podaje linki jak poradzono sobie z tym zadaniem w Harvardzie. Poczatek:<http://www.thecrimson.com/article/2004/5/14/pedagogy-institute-idea-nixed-just-days/ > Stan obecny-utworzenie nowej jednostki : <http://harvardmagazine.com/2011/10/analysis-pedagogy-practice-and-teaching-innovation-at-harvard>
Instytut Pedagogiki, taki, majacy...certyfikat KNOWu, moglby, jako pierwsza jednostka w Kraju, ustanowic/wprowadzic do praktyki, standardy ksztalcenia i etyki pracy ( integralnosci akademickiej/naukowej), na pozadanym/porownywalnym do stosowanych na markowych uniwersytetach poziomie..? Stosowane dotychczas podejscie/metody, odnosnie tzw. nierzetelnosci naukowej to "zadania dla strazaka i policjanta". Fakt stale powtarzajacych sie sensacji w prasie, np, n/t plagiatow, bez zaistniania w srodowisku jakiejkolwiek korekty systemu/zasad ...jest czasciowo pochodna braku w Polsce w/w centrum intelektualnego!
Pomysł tworzenia Instytutu Pedagogiki PAN nie jest kuriozalny. Kuriozalna być może jest sytuacja w innych instytutach - nie mam jednak podstaw, by tak je oceniać - ale gdyby nawet taka była, to nie jest powodem, byśmy nie mogli tworzyć własnego Instytutu, i to bez poczucia, że musiałby być obciążany błędami, o których pisze tu komentator treści mojego wywiadu.
Wspaniały wywiad i jakże zabawny.
"polska pedagogika jest na najwyższym poziomie, a kompleksy w zakresie jakości badań nad edukacją niech leczą sobie u nas Niemcy i Brytyjczycy, a w szczególności Amerykanie" Pewnie dlatego dorobek naukowy Pana Profesora - jeden z najznamienitszych w polskiej pedagogice - w czasopismach zagranicznych jest na poziomie kogoś na post-doku w tamtych krajach. Ale odpowiedź na inne pytanie ładnie wyjaśnia, że pedagogika to prawie dziedzina humanistyczna, a humaniści jak powszechnie wiadomo z dyskusji w naszym kraju nie muszą uprawiać międzynarodowej nauki. A zatem wszystko będzie ok. Jesteśmy humanistami, oceniamy się wedle własnych zasad, a zatem jesteśmy najlepsi na świecie. A prof B.Ś. jest najlepszy wśród najlepszych (to dużo lepiej brzmi niż: jest najlepszy wśród bardzo słabych)
Tytul trafnie oddaje stan posiadania i znaczenia tej waznej, dla procesu ksztalcenia i rozwoju nauki, dyscypliny wiedzy. Brak tu koncepcji i trafnej strategii na zmiane tego stanu rzeczy. Stworzenie nowego instytutu PAN, jak najbardzej, ale tylko jako Krajowy Naukowy Osrodek Wiodacy! A w tej sprawie widze tu duzy niedosyt/brak widocznych osiagniec/prestizu! Popatrzmy tylko na wydawane czasopisma.... Przykladowo, na przelomie XIX/XX w /do 1939r/ wydano/ukazywalo sie na swiecie~70 polskich czasopism w omawianej tu dyscyplinie!!?
(http://www.pbw.lodz.pl/PRZEDWOJENNE%20PDF.pdf)
Na Liscie Punktowanej Czasopism MNiSzW jest 6 tytulow o skali 2-6 punktow! Co wiecej, w zadnym spisie czasopism ujetych w indeksach tematycznych (np. SCiMago)nie ma tam zadnego polskiego czasopisma!? Przegladajac sklady paru tzw. "Editorial Boards" dla czasopism wydawanych w EU nie znalazlem tam zadnego nukowca z Polski!? Nie znam zadnego przypadku, aby Rektor/President jakiegokolwiek markowego uniwersytetu w UK/USA, uznany zostal przez srodowisko/oceniajacych go recenzentow, za plagiatora swojej rozprawy naukowej! A w Polsce ,niestety, taki przypadek sie zdarzyl (Dr.Ryszard Andrzejak)!
Panie profesorze, powód nagłego wysypu habilitacji jest oczywisty - wysyp "starych" adiunktów zagrożonych rotacją przewidzianą w nowej ustawie (8 lat na habilitację). Za kilka lat większość kadry będzie habilitowana i zgorzkniała tym, że habilitacja niczego w ich życiu nie zmieni. Natomiast pomysł tworzenia nowego instytutu PAN jest kuriozalny w sytuacji, gdy istniejące instytuty PAN mają kłopot z identyfikacją celu i sensu swojego istnienia (innego niż utrzymanie swojego zakładu pracy).