Student pracuje
Gdy rozmawiam z pracownikami naukowymi starszymi niż 35-40 lat, zwracają oni uwagę na to, że współczesnych studentów nazwać by można „pokoleniem nie-mam-czasu”. Nie jest to jednak uwaga krytyczna – po prostu stwierdzenie faktu. Z zaskoczeniem zauważam, że wciąż istnieją profesorowie uważający, że skoro oni przestudiowali 5 lat magisterki i 4 lata doktoratu nie dojadając, chodząc w tym samym połatanym swetrze i nigdzie nie jeżdżąc, to współcześni studenci mogą tak samo, a poświęcanie czasu na pracę (czasem ze szkodą dla studiów) wynika z ich nadmiernie rozbudzonych aspiracji materialnych. Chciałbym tych prowadzących zapewnić, że większość moich pracujących i studiujących jednocześnie znajomych z chęcią poświęcałaby czas na spotkania z ukochaną osobą, zabawę z przyjaciółmi lub sport, a nie pracę (są wyjątki, o czym poniżej). Jednak coraz mniej studentów może sobie pozwolić na poświęcanie czasu wyłącznie na studiowanie (niektórzy prowadzący złośliwie mówią, że trafiają się studenci w ogóle niemający czasu na studiowanie). Stypendia (mieszkaniowe, naukowe, socjalne) pokrywają tylko część kosztów studiowania, a przecież trzeba jeszcze kupić podręczniki, bilet miesięczny, w coś się ubrać, raz na kilka tygodni pojechać do domu. Zaś współczesny rynek pracy niejako wymusza na studentach – zwłaszcza niektórych kierunków – zdobywanie doświadczenia już na studiach.
Ulubione prace
Praca studentów kojarzy się głównie z korepetycjami lub zajęciem niewymagającym wielkich kwalifikacji – kelnerowaniem, pracą w fast-foodzie czy jako sprzedawca. W odniesieniu do wielu studentów jest to skojarzenie prawdziwe. − Najpopularniejsze są korepetycje – mówi Ewelina Moroń, doktorantka na polonistyce w Uniwersytecie Wrocławskim. − Niestety, szara strefa kwitnie tym sposobem. Inne zajęcia to: korekta tekstów, praca w salonach prasowo-księgarskich, kawiarniach, butikach i klubach, na stacjach benzynowych i w barach szybkiej obsługi. Bywa też jednak ambitniej. Niektórzy moi znajomi zarabiają poprzez udział w grantach badawczych (choć to raczej studenci z uzupełniających i doktoranci). Wielu studentów informatyki po płatnych praktykach po III roku zostaje w danej firmie na pół etatu. No i tam po obronie dostają już pełen wymiar godzin i pełną pensję – wskazuje Ewelina Moroń.
Dużo różnych przykładów wymienia Hanna Olejniczak z pedagogiki w Uniwersytecie Wrocławskim: − Popularna jest praca w KFC. Kiedyś zastałam tam koleżankę, kiedy myła okna i mówiła, że cały czas musi coś robić, nawet jeśli przed chwilą je umyła, musi jeszcze raz. Powodzeniem cieszy się też praca w Empiku, opieka nad dziećmi kilka razy w tygodniu, uczenie dzieci gry na pianinie, malowanie ścian, robienie stron internetowych, praca w dziale mięsnym sklepu, prowadzenie wycieczek po górach, praca jako konsultantka Oriflame i Avon lub w sklepach odzieżowych – wylicza Hanna Olejniczak. − Co kierunek to ulubione prace zarobkowe – tłumaczy Ewelina Moroń. – Studenci uczelni artystycznych sprzedają swoje prace, poloniści robią korekty i prezentacje maturalne, neofilolodzy prowadzą korepetycje językowe, matematycy pracują w ubezpieczalniach. Wszystko zależy od dobrej organizacji czasu i celów, jakie sobie stawiasz – konkluduje.
Zdarzają się przypadki autentycznie bulwersujące: − Mam znajomą, którą skusił sponsoring (choć nie pieniężny, ale prestiżowo-prezentowy) – mówi Ewelina Moroń.
Obowiązki i korzyści
Praca na studiach to jednak niekoniecznie przykry obowiązek. Moi pracujący znajomi wskazują na korzyści – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – wychowawcze: − Pracowanie skutkuje innym podejściem do pieniędzy – mówi Hanna Olejniczak. − Młody człowiek zdaje sobie sprawę, że pieniądze, które mu dają rodzice na różne potrzeby, nie spadają z nieba, ale każda złotówka to poświęcony czas i wysiłek. Moim zdaniem każdy powinien pracować w czasie studiów, może niekoniecznie w roku akademickim, ale na wakacjach, aby zdobyć jakieś doświadczenie i mieć wyobrażenie o tym, jak to jest – podsumowuje. − Praca na studiach daje przede wszystkim pewne doświadczenie, tak cenione przez pracodawców – uważa Krzysztof Kowalski z Wydziału Mechaniczno-Energetycznego Politechniki Wrocławskiej. − Wtedy CV nie jest puste, a pracodawca widzi, że ma do czynienia z osobą aktywną społecznie i zawodowo – wskazuje.
Niektóre kierunki trudno łączyć z pracą – i nie ma w tym złej woli uczelni. Po prostu bycie kompetentnym lekarzem czy inżynierem budownictwa wymaga poświęcenia naprawdę długiego czasu na kształcenie. Studenci kierunków humanistycznych są w zdecydowanie lepszej sytuacji. − W moim przypadku o tyle łatwiej połączyć studia z pracą, że jest naprawdę mało zajęć i mało nauki w domu (w porównaniu np. z kierunkami ścisłymi), więc praca w weekendy nie stanowi problemu – mówi Hanna Olejniczak. − Chodziłam na wszystkie zajęcia, gdybym opuszczała nieobowiązkowe wykłady, mogłabym pracować jeszcze częściej – dodaje.
Praca studentów jest dowodem na ich zaradność i dobre odnajdywanie się na rynku pracy. Nie jest jednak panaceum. − Ci, którym brakuje pieniędzy, powinni mieć możliwość nie tyle pracowania, co przeciwnie, niepracowania – mówi Barbara Kuziara, absolwentka socjologii na Uniwersytecie Wrocławskim i budownictwa na Politechnice Wrocławskim. − Na budownictwie sytuacja ubogich studentów przedstawia się dramatycznie: stoją na z góry przegranej pozycji. Znam dziewczynę pochodzącą z prowincji, z rodziny wielodzietnej i ubogiej. Dostaje wszystkie możliwe socjale (i słusznie). Mimo wszystko nie wystarcza jej to na życie, bo przecież oprócz akademika i jedzenia musi się jeszcze ubrać, kserować, robić wielkoformatowe wydruki, kupić materiały biurowe itp. W związku z tym dorabia w gastronomii, ale przez to ma duże zaległości na studiach. Dziekan zna jej sytuację i daje jej szansę. Takich przypadków jest o wiele, wiele więcej. Ludzie mieszkają nieraz w strasznych warunkach, nieraz wręcz w melinach, aby ukończyć wymarzone studia i przede wszystkim poprawić swój los oraz swojej, często niezamożnej lub wręcz biednej rodziny. Wspomniana dziewczyna pomaga również swojemu licznemu rodzeństwu, także finansowo. Inny kolega pracował jako śmieciarz. Wyleciał na IV roku. Ale nie miał wyboru, jeśli chciał studiować, musiał pracować. I niestety mu się nie udało. Prawdą jest też, że niektórzy wylatują na własne życzenie: jednym nie chce się uczyć i wolą imprezować, zakosztowawszy uroków studenckiego życia; inni pracują dużo w roku akademickim, choć wcale nie muszą, z czystej próżności – aby kupić auto i zaimponować dziewczynom albo kupić markowe ciuchy – mówi Barbara Kuziara.
Zdani na życzliwość
Czy uczelnie mogą pomóc pracującym studentom i czy jest to obowiązek władz uczelni? Powraca tu po raz kolejny kwestia nastawienia „mnie/uczelni nie obchodzi”. Nikt nie zabroni rektorowi czy dziekanowi sformułować takiej opinii, nikt też nie zabroni na jej podstawie budować polityki uczelni wobec studentów. Ale czy naprawdę na tym polega autonomia uczelni? Na autonomii wobec potrzeb studentów? Nie nawołuję do zwiększenia stypendiów – zdaję sobie sprawę, że ani uczelnie, ani władze państwowe nie mają takich pieniędzy. Uwaga: „w takim razie proszę przepisać się na studia wieczorowe/zaoczne” jest tylko pozornie odpowiedzią na problemy pracujących studentów. Po pierwsze, nie każdy kierunek da się studiować zaocznie. Po drugie, poziom studiów zaocznych jest często (nie zawsze) niższy od poziomu na studiach dziennych na analogicznym kierunku na tej samej uczelni. Jeśli ubogi student będzie musiał studiować na niższym poziomie, to prawdopodobnie dostanie również gorszą pracę. A zatem z biedy nigdy się nie wygrzebie. Większość kierunków da się połączyć z pracą w niepełnym wymiarze godzin – a wielu studentom taka praca w połączeniu ze stypendiami pozwala (z trudem, bo z trudem, ale zawsze) „utrzymać się na powierzchni”.
Nie jest rzeczą niemożliwą uelastycznienie toku studiowania na potrzeby osób pracujących. − Studenci, którzy sami się utrzymują, liczą przede wszystkim na to, że będą mogli dostosować plan zajęć do swojej pracy, czyli np. przepisać się do grupy, której termin zajęć bardziej im pasuje – wskazuje Hanna Olejniczak. − Na moich studiach nie jest to łatwe, ponieważ jest nas tak mało na roku, że stanowimy wszyscy jedną grupę i plan jest narzucony, ewentualnie można zamiast na ćwiczenia umawiać się na konsultacje, ale nie wszyscy prowadzący na to pozwalają – dodaje. Barbara Kuziara wskazuje na znacznie poważniejsze problemy: − Zapisy na zajęcia sprawiają, że plan jest „rozstrzelony” i trudno się dostosować do konkretnych godzin pracy; niemożność lub przynajmniej bardzo utrudnione korekty w planie i przesuwanie zajęć; bezosobowe w większości podejście do studenta; prowadzący wymagający niekiedy rzeczy absurdalnych i nieuzasadnionych; przeogromna biurokracja: wielkie kolejki po cokolwiek i stosy papierów do wypełnienia – wylicza.
Widać zatem jasno, jakie potrzebne są zmiany. Zajęcia należałoby (w miarę obiektywnych możliwości, rzecz jasna) grupować w dużych blokach czasowych. Może to być bardziej męczące dla słuchaczy, ale uzyskane w ten sposób wolne popołudnia lub całe dnie będą oni mogli przeznaczyć na zarobkowanie. Prowadzący w swoim myśleniu i traktowaniu studentów powinni uwzględniać potrzeby tych, dla których studiowanie nie jest jedynym zajęciem i choć czasem pójść im na rękę – choćby umożliwić zaliczenie 1-2 zajęć na konsultacjach albo nie mnożyć niepotrzebnych często trudności przy przenoszeniu się z grupy do grupy czy odrabianiu zajęć z inną grupą. Warto byłoby też przemyśleć sensowność wszystkich praktyk zawodowych – utrzymującego się samodzielnie studenta nie stać np. na miesiąc bezpłatnej i niewiele go uczącej pracy. Studenci nie mogą być – jak opisywana powyżej studentka budownictwa – zdani na życzliwość (lub niestety często nieżyczliwość) władz uczelni lub poszczególnych jej pracowników. Potrzebne są systemowe rozwiązania
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.