Mycielscy i Golikowie
Tradycję rodzinną galicyjskiej linii Mycielskich wojna i następne prawie półwiecze narzuconych Polsce rządów przerwały dramatycznie, mimo że większość bliskich moich dzisiejszych gości przeżyła i, choć z opóźnieniem, zdążyła podjąć zajęcia właściwe potomkom warstwy ziemiańskiej, którzy z przyczyn historycznych i osobistych stawali się inteligentami. W pokoleniu dorastającym w powojennej Polsce pojawili się uczeni i ten wątek tradycji wydaje się jedną z perspektyw na przyszłość.
W domu pani Zofii Mycielskiej Golikowej, która opowiadała mi rodzinne dzieje w obecności syna, prof. Pawła Golika, dyrektora Instytutu Genetyki i Biotechnologii UW, mawiano żartem, że są dwie gałęzie Mycielskich – ta bogata w Wielkopolsce i ta mądra w Galicji. Rozdzieliły się w XIX wieku. Na początku XX wieku dziadek, Jerzy Mycielski, kupił Wiśniową – majątek na Podkarpaciu, który szczegółowo i pięknie opisał jej brat, Piotr (zmarł w 2011), w audycji radiowej, której słuchałam.
Z intelektualnego gniazda
Obie babki Zofii Mycielskiej (Szembekowa i z Tarnowskich Esterházy) znały się od wczesnej młodości i przyjaźniły. Stąd ich dzieci bywały razem to w Wiśniowej. to w Ujlaku na Górnych Węgrzech. Kiedy w 1915 r. front znalazł się blisko Wiśniowej, cała rodzina uciekła pod skrzydła Esterházych i wróciła dopiero z końcem wojny.
Dwór w Wiśniowej był „intelektualnym gniazdem” galicyjskiego ziemiaństwa. Babka gromadziła – przy stole i w salonie – malarzy, pisarzy, ciekawych ludzi sztuk wszelkich, śledziła pilnie wydarzenia kulturalne. Przyjaźniła się z Henrykiem Sienkiewiczem, który jej dom często odwiedzał. Po śmierci dziadka majątek objął stryj pani Zofii, Jan, żonaty z Hanną Balówną, córką słynnej muzy malarzy młodopolskich i oboje założyli, jak żartowano, „wiśniowski Barbizon”. Przyjeżdżał tam Józef Czapski, Józef Mehoffer i wielu innych malarzy. Gospodarze zresztą też malowali, będąc absolwentami ASP (tam się poznali), chociaż stryj Jan ukończył także studia prawnicze.
Najstarszy z braci, ojciec mojej rozmówczyni, Franciszek, nie ukończył studiów, gdyż zdarzenia historyczne wyznaczyły mu inne pilne zadania. Jako siedemnastoletni chłopiec poszedł do Legionów, w obronie Lwowa walczył w pociągu pancernym, potem wziął udział w Bitwie Warszawskiej. Za te czyny otrzymał Krzyż Walecznych, o czym nie pozwolono napisać w nekrologu za czasów PRL. Wojenne przeżycia odcisnęły na Franciszku Mycielskim „bardzo niedobre piętno”, jak to określa córka. Skończył we Lwowie kursy rolnicze dla młodych ziemian, ale znów historia nie dała mu długo korzystać z nabytej wiedzy. Ożenił się w r. 1931, kilka lat później przyszła druga wielka wojna, po której zniknął świat „intelektualnych gniazd” i patriotycznych ognisk w dworach ziemiańskich, a ich gospodarze zostawali na ogół „zawodowymi” inteligentami.
Stryj Kazimierz skończył prawo i poświęcił się dyplomacji, zgłębiając jej arkana pod kierunkiem swego wuja, wiceministra spraw zagranicznych, Jana Szembeka. Był attaché kulturalnym w Budapeszcie, a tuż przed drugą wojną światową został przeniesiony do ambasady polskiej w Paryżu. W 1945 r. wyjechał do Republiki Południowej Afryki, gdzie pozostał do końca życia.
Najmłodszy, Zygmunt Mycielski, był kompozytorem, krytykiem muzycznym, pisarzem (jego sylwetkę przedstawiłam w poprzednim numerze). Czwarty tom jego Dzienników ma się ukazać niebawem.
Po kądzieli pani Zofia ma tradycje polityczne. Starsza siostra matki, Luiza Esterházy, była aktywną monarchistką, co ściągnęło na nią karę rocznego wiezienia. Po wojnie wyemigrowała do Francji i tam prowadziła ożywioną działalność na rzecz emigrantów z Europy Środkowej i Wschodniej, a podczas węgierskiej rewolucji 1956 r. uświadamiała opinię publiczną o rzeczywistej sytuacji swojego narodu. Brat János, zamęczony przez reżim komunistyczny polityk i dyplomata, zawdzięcza upartym staraniom młodszej siostry, Marii Mycielskiej, przywrócenie węgierskiej i polskiej pamięci prawdziwych kolei jego życia i wielkich zasług dla tego, co dzisiaj nazywamy prawami człowieka. Podczas wojny, powołując się na swoje panieńskie nazwisko i znaczenie Esterházych w „rodzinnej Europie”, Maria pomagała ludziom prześladowanym przez hitlerowców, wyciągając z więzień i z Oświęcimia.
Późne zaczynanie
Piątce dzieci Marii i Franciszka Mycielskich niełatwo było urzeczywistniać życiowe plany w powojennej Polsce. Po niebezpiecznej, pełnej dramatycznych przeżyć ucieczce przed Armią Czerwoną i ukraińskimi bandami w 1944 r. do rodzinnego gniazda matki – Ujlaku, spędzili tam kilkanaście lat. Pani Zofia wspomina piękny osiemnastowieczny pałac, a przede wszystkim wspaniałą bibliotekę wyposażoną przez pradziadka, Stanisława Tarnowskiego w polskie książki – literaturę piękną i dzieła historyków szkoły krakowskiej, w których się zaczytywała. Niedługo, wiosną 1945 r., przyszło jej patrzeć jak czerwonoarmiści palą książki i obrazy na gazonie przed pałacem i przeżyć wygnanie ze świata, który przestał istnieć.
Konstatuje krótko: wszystko zaczynaliśmy spóźnieni. Przyjechawszy w 1957 r. skorzystała z możliwości przyjęcia na Uniwersytet Warszawski bez egzaminów, stworzonej repatriantom. Świadectwo maturalne miała z kompletów, zorganizowanych przez „dobrych ludzi” dla młodzieży wyrzucanej z państwowych szkół w Czechosłowacji. Studia na rusycystyce zaczynała mając 25 lat. Szybko przeniosła się na polonistykę, żeby po studiach pracować jako redaktor w wydawnictwie Czytelnik.
Starsza siostra, Elżbieta Stojowska, zrezygnowała z rozpoczętych studiów i, znając doskonale języki czeski oraz słowacki, została redaktorką w piśmie mniejszości, wówczas czechosłowackiej, „Żivot”.
Brat Piotr, skierowany do szkoły zawodowej w kopalni, zdał maturę dopiero po powrocie do Polski i za radą stryja Jana, u którego zamieszkał, studiował zaocznie ekonomię, po czym pracował w tej dziedzinie, zostając dyrektorem w krakowskim Towarzystwie Ekonomicznym.
Młodsza siostra Klementyna, nie mogąc się dostać na studia, skończyła szkołę pielęgniarską i całe życie pracowała w tym zawodzie.
Najmłodsza Jadwiga do szkoły poszła po powrocie rodziny do Polski. Skończyła romanistykę, a mieszkając z matką w Mielcu, gdzie Maria Mycielska dostała jako repatriantka mieszkanie, uczyła w liceum francuskiego. Po przeniesieniu się do Warszawy pracowała w ambasadzie szwajcarskiej – do emerytury. Pani Zofia chwali znakomitą znajomość języka i talent pedagogiczny, gdyż Jadwiga uczyła jej syna-jedynaka, późniejszego profesora Pawła Golika.
Nawiązanie
Dwór w Węgierce, na linii Sanu, między Jarosławiem i Lwowem, gdzie przyszła na świat pani Zofia i jej rodzeństwo, był domem „bardzo ciepłym”. Rodzice troszczyli się o edukację dzieci, powierzając to zadanie domowej nauczycielce. Podobnie jak w Ujlaku, była spora biblioteka. Wpajano dobre obyczaje i surowo wymagano ich przestrzegania.
Dom, jaki założyli państwo Zofia i Włodzimierz Golikowie, był najpierw jednym pokojem u teściów mojej rozmówczyni, najmilej przez nią wspominanych, w Józefowie pod Warszawą. Od 1967 r. przez 14 lat zajmowali część innego domu w tej samej miejscowości – bez wody bieżącej, z kaflowymi piecami. Tam urodził się w 1970 r. syn Paweł. Gdy miał 2 lata, rodzicom udało się przeprowadzić do Warszawy.
Matka nieczęsto opowiada mu dawne, za sprawą historii zamierzchłe, rodzinne dzieje – z sentymentem, ale bez obezwładniających wielu byłych ziemian tęsknoty i żalu.
Pan profesor widzi wpływ na swoją życiową drogę obu rodzinnych tradycji. Po matce wziął zamiłowanie do książek, które oboje z żoną gromadzą ponad możliwości zajmowanego mieszkania. Tej humanistycznej schedzie jest wdzięczny za to, że nigdy nie miał trudności z pisaniem oraz wysławianiem się, co docenia z perspektywy wykładowcy i autora prac naukowych, a także popularnonaukowych. Ojcowska tradycja, od szeregu pokoleń inżynierska, „z solidnym politechnicznym wykształceniem”, pozostawiła ciekawość coraz to nowych, rozkręcanych i składanych urządzeń. Z dwu różnych, jak powiada mój rozmówca, narracji wyłaniało się pytanie podstawowe: jak to jest? jaki jest świat? Sprzyjały tej ciekawości lektury – książek sf i czasopism, takich jak „Problemy” czy „Młody Technik”.
W liceum Paweł Golik wiedział już na pewno, że będzie biologiem, choć wcześniej rozważał fizykę, astronomię, chemię. Matka przypomina w tym momencie naszej rozmowy o wygrywanych olimpiadach szkolnych, pan profesor podkreśla samodzielność swojego wyboru, stwierdzając, że o krewnych uczonych, Janie Mycielskim, matematyku mieszkającym w Stanach Zjednoczonych i Romanie Mycielskim profesorze biologii UW, dowiedział się późno.
Ciekawość i zabawa
Bardzo wcześnie wiedział natomiast to, że pójdzie drogą naukową – zanim jeszcze wybrał biologię. Za motyw główny uważa ciekawość, przypisując ją każdemu, kto uprawia naukę. O jej zaspokajaniu mówi: – Naukę od zawsze traktowałem jak zabawę. Uczeni to wyjątkowo uprzywilejowana grupa społeczna, dlatego że robią to, co ich cieszy i płacą im za to, choć niewiele. Uczony do końca życia nie przestaje być dzieckiem, które się bawi. Sukces w nauce polega na utrzymaniu tej dziecinnej ciekawości, dziecinnej chęci bawienia się .
Rodzice urządzali mu wakacje rozbudzające ciekawość i wzbogacające znajomość świata – wykopaliska archeologiczne, obóz ekologów… W czasie studiów jeździł obrączkować ptaki nad Bałtykiem.
Studia rozpoczął u progu Trzeciej Rzeczypospolitej, w 1989 r. Przed jego pokoleniem otworzyły się możliwości szybkich karier, prowadzących do lukratywnych stanowisk. Nie miał takiej pokusy, choć czasami budziło się pytanie, czy nie należało inaczej wybrać. Z perspektywy ponad dwudziestu lat pan profesor obserwuje zjawiska, na które w początkach swojej drogi nie zwracał uwagi. Konstatuje przeobrażenia etosu inteligentów w pokoleniu swoich uczniów, którzy śmiałość w podejmowaniu zadań, wyznaczaniu ambitnych celów czerpią także z innych źródeł niż rodzinna tradycja – wykształcenia, lektur, obcowania z kulturą.
Ludzie należący do pierwszego pokolenia z maturą robią dzisiaj fantastyczne kariery w naukach przyrodniczych, co jest znamieniem normalnienia stosunków społecznych w warunkach wolności.
Pytanie, na które pan prof. Golik chciałby znaleźć odpowiedź, czy – skromniej mierząc – przyczynić się do sformułowania odpowiedzi, brzmi: jak współczesne komórki działają w kontekście ewolucyjnym. Jak te mechanizmy działania się zaczynały na najwcześniejszych etapach ewolucji, wtedy, gdy struktura komórki dopiero się organizowała przez połączenie prawdopodobnie kilku pierwotnych komórek typu bakteryjnego. Ich śladem – sprzed 1,5 - 2 miliardów lat – są mitochondria, które bada pan profesor.
W domu państwa Golików są stosy książek i rozmawia się o biologii, jako że żona pana profesora, Aneta Kaniak-Golik, jest również biologiem-genetykiem. Pracują w tym samym budynku, ale w różnych placówkach. Napisali wspólnie jeden artykuł, co – jak wspomina mąż – było dosyć trudne. Chcą, żeby ich córka znalazła radość z tego, co w życiu wybierze. ☐
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.