Gdzie diabeł nie może…
W mediach wyrażany jest często pogląd o dużym znaczeniu polskich nauk ścisłych, takich jak chemia czy fizyka, w nauce światowej. Niedawno przeczytaliśmy, że zarówno polska chemia, jak i fizyka zajmują 13. miejsce na świecie, publikując z górą 28 tys. artykułów (chemia) i ponad 23 tys. (fizyka). Z fizyką damy sobie spokój i w dalszej części artykułu zajmować się będziemy wyłącznie chemią. Przytoczona klasyfikacja oparta jest na jednym tylko kryterium – liczbie publikacji pochodzących z danego kraju. Wysokie miejsce Polski jest w tym przypadku wynikiem dużej populacji aktywnych badawczo chemików, co powoduje, że kraj nasz jest jednym z nielicznych państw na świecie, gdzie chemicy opublikowali najwięcej artykułów naukowych. W innych państwach są to zazwyczaj lekarze.
Kryterium sumarycznej liczby publikacji nie jest znaczące dla reputacji danego kraju w dziedzinie badań naukowych; nikt rozsądny przecież nie powie, że chemia jest bardziej rozwinięta w Turcji niż w Danii, skoro Turcy opublikowali ponad dwa razy więcej artykułów niż Duńczycy. Bardziej istotny dla reputacji jest jednak oddźwięk prac naukowych, który można zmierzyć liczbą ich cytowań – tu Polska spada z miejsca 13. na 17.
Druga Japonia
Lepszym jednak kryterium jest liczba cytowań na artykuł pochodzący z danego kraju, gdyż uniezależnia nas ono od wielkości populacji chemików w danym państwie. Tu również należy postępować roztropnie i nie brać pod uwagę tych krajów, w których liczba badaczy jest znikoma, bo wtedy jeden wybitny naukowiec może wywindować swój kraj na pierwsze miejsce na świecie. Tak było w przypadku Kostaryki, o czym pisaliśmy w numerze 7–8/2009 FA. Zastosowanie liczby cytowań na artykuł jako kryterium popularności prac z danego kraju powoduje, że Polska spada na 54. miejsce na świecie, a wyprzedzają nas takie kraje, jak: Argentyna, Wenezuela, Brazylia, Bułgaria, Słowacja, Meksyk, Tajlandia czy Chiny.
Przytoczone powyżej dane pochodzą z bazy Web of Science – Essential Science Indicators i dotyczą artykułów publikowanych w ciągu ostatnich 10 lat. Należy zwrócić uwagę na pewne ułomności tej bazy: 1) wybór czasopism przypisanych chemii jest arbitralny, przez co „gubi się” szereg czysto chemicznych prac opublikowanych w czasopismach interdyscyplinarnych, nieklasyfikowanych jako chemiczne; 2) przedstawione statystyki są niekorzystne dla tych instytucji naukowych czy krajów, które opublikowały znacząco więcej prac pod koniec ostatniego dziesięciolecia niż na jego początku.
Polskie publikacje chemiczne z ostatniej dekady uzyskały średnio 6,90 cytowań na artykuł. Można wykazać, że w przypadku cytowań średnia około dwukrotnie przekracza medianę. Oznacza to, że połowę polskich artykułów cytowano mniej niż 3,5 razy. Jeśli uwzględnić poprawkę na autocytowania, to wartość tego współczynnika zmniejszy się do 2,3 cyt./art.
W tej polskiej mizerii wyróżnia się Wydział Technologii Chemicznej Politechniki Poznańskiej, dla którego średnia wynosi 11,83 cyt./art., czyli nieco mniej niż średnia cytowalność prac włoskich i nieco więcej niż cytowalność artykułów japońskich. Ten rewelacyjny, w skali polskiej, wynik jest w dużej mierze zasługą jednej osoby – prof. Elżbiety Frąckowiak, która w ostatniej dekadzie opublikowała 70 artykułów o średniej cytowalności 52,19 cyt./art. (48,49 cyt./art., po poprawce na autocytowania). Można więc powiedzieć, że Elżbieta Frąckowiak zrobiła z Politechniki Poznańskiej drugą Japonię. Drugie miejsce zajmuje Wydział Chemii Uniwersytetu Warszawskiego ze średnią 10,26 cyt./art., co odpowiada średniej cytowalności prac nowozelandzkich.
Zaskakująco dobry wynik osiągnęli chemicy z Uniwersytetu Śląskiego – 8,40 cyt./art. (poziom Czech). Wyprzedzili oni znacznie wyżej oceniane wydziały chemii (chemiczne) Uniwersytetu Jagiellońskiego (8,03, poziom Urugwaju), Uniwersytetu Wrocławskiego (7,95, poziom Mołdawii), Politechniki Warszawskiej (7,79, poziom Wenezueli) czy Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (6,98, poziom Chin). Uniwersytet Śląski na wysoką pozycję wciągnęła również kobieta – dr hab. Monika Musiał, z pewną pomocą drugiej kobiety – prof. Beaty Walczak. Ta pierwsza opublikowała w ostatniej dekadzie 37 artykułów o średniej cytowalności 35,50 cyt./art. (31,19 po poprawce na autocytowania), ta druga – 76 prac (14,30 cyt./art., 12,80 po poprawce na autocytowania). W chwale Uniwersytetu Śląskiego miał też udział pewien mężczyzna – chemik teoretyk – jedyny, który może konkurować z kobietami, ale zgodnie z feministyczną wymową tego artykułu nazwiska jego nie wymienimy.
Małe jest lepsze
Do wyniku Moniki Musiał nie zbliżył się nawet żaden chemik – członek PAN (najlepszy wynik 22,14 cyt./art.; 19,06 po poprawce na autocytowania). Lepiej wypadają tutaj luminarze polskiej chemii młodszego pokolenia, urodzeni w epoce gierkowskiej. Jeden z nich – krakowianin – prawie dogonił dr hab. Musiał, osiągając średnią 34,73 cyt./art. z 26 prac (30,80 po poprawce na autocytowania). Wśród laureatów Nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej jest 10 chemików. Żaden z nich nie osiągnął cytowalności Elżbiety Frąckowiak, nawet najwybitniejszy żyjący polski chemik, pracujący w USA, który opublikował w ostatniej dekadzie 443 prace o średniej cytowalności 48,85 cyt./art. (37,67 po poprawce na autocytowania).
Na 22 uniwersyteckie i politechniczne wydziały chemiczne polskich uczelni tylko na jednym wydziale dziekanem jest kobieta. Jest nią prof. Grażyna Stochel z UJ. Jeśli chodzi o popularność prac bije ona na głowę swoich męskich kolegów, osiągnąwszy 18,73 cyt./art. (16,37 po poprawce na autocytowania). Jest to średni poziom cytowalności prac amerykańskich. Rywalizować z nią może tylko jeden dziekan-mężczyzna, osiągający poziom cytowalności prac duńskich (16,63 cyt./art.: 14,06 po poprawce na autocytowania). Pozostali dziekani mają wskaźniki cytowalności od 2 do 9 razy niższe od wskaźników Grażyny Stochel, w skrajnych przypadkach popularność ich prac jest równa popularności prac pakistańskich i kazachskich.
W naszym przekonaniu kobiety stanowią mniejszą, lecz lepszą część populacji chemików pracujących w Polsce, a ich prace pomniejszają mizerię cytowalności polskich artykułów naukowych. Niestety ich sukcesy naukowe nie są dostrzegane. Wśród 74 medalistów Polskiego Towarzystwa Chemicznego jest tylko 5 kobiet, nie ma kobiety wśród chemików będących laureatami nagrody FNP. Prof. Frąckowiak jeszcze rok temu na stronie internetowej swojego wydziału figurowała jako profesor nadzwyczajny.
Awans naukowy kobiet–chemiczek jest utrudniony. Analiza bibliometryczna dorobku nowo mianowanych profesorów nauk chemicznych jednoznacznie wykazuje, że kobiety w momencie nominacji mają znacznie większy dorobek niż mężczyźni – zarówno jeśli chodzi o reputację czasopism, w których umieszczały swoje artykuły, jak i liczbę cytowań niezależnych. Wśród nowo mianowanych profesorów, których dorobek sytuuje się poniżej średniej, są prawie wyłącznie mężczyźni. W tym kontekście jesteśmy ciekawi, jak się potoczą losy Moniki Musiał. Nie znamy jej osobiście, z bazy danych Nauka Polska – Ludzie Nauki wynika, że doktorat obroniła ona w 2002 r., a habilitację w 2010 r. – jest więc naukowcem średniego pokolenia. Czy po habilitacji będzie musiała czekać 11 lat na tytuł profesora, jak jedna z wybitnych polskich chemiczek? Dlatego apelujemy: „Profesura dla Moniki”!
Prof Elżbieta Frąckowiak otrzymała właśnie Nagrodę Fundacji na rzecz Nauki Polskiej za badania nad nowymi materiałami i kompozytami węglowymi.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.