Z życia wrocławskiej AM

Marek Wroński

Prawie rok temu Centralna Komisja wznowiła przewód autorstwa dr. hab. Mariana Grybosia, profesora uczelnianego i kierownika I Katedry i Kliniki Ginekologii i Położnictwa AM we Wrocławiu. Dysertacji doktorskiej Stężenie IgG, IgA, IgM w surowicy kobiet rodzących krwi pępowinowej ich noworodków oraz w płynie owodniowym w porodach ciąż fizjologicznych i niektórych stanach patologii ciąży pochodzącej z 1980 r. zarzucono, że powstała z niedozwolonym wykorzystaniem tekstu innego autora, nieżyjącego już dzisiaj prof. Mieczysława Cisły. Kilkunastostronicowe zapożyczenia zostały przepisane z monografii habilitacyjnej Składnik C’3 dopełniacza, produkty rozpadu fibrynogenu/fibryny i plazminogen w płynie owodniowym rodzących kobiet, opublikowanej w 1977 r. Ówczesny docent Cisło był promotorem zakwestionowanego dziś doktoratu.

Rada Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej we Wrocławiu (dziekan: dr hab. Jolanta Antonowicz-Juchniewicz) powołała dwóch recenzentów, którzy w połowie czerwca br. przedstawili swoje opinie. Prof. dr hab. Przemysław Oszukowski, który jest dyrektorem Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, ocenił 272-stronicową dysertację jako spełniającą ówczesne wymagania merytoryczne. Podkreślił, że warunki pisania prac naukowych znacznie się zmieniły i dzisiejsi badacze mają o wiele łatwiejszy dostęp do piśmiennictwa, zniknęło ręczne pisanie na maszynie, a cała wiedza poszła znacznie naprzód. Odnosząc się do zarzutów zapożyczeń stwierdził, że „we wstępie pracy doktorskiej występują wspólne fragmenty ze wstępem w pracy habilitacyjnej promotora W większości tych podobnych fragmentów obaj autorzy posługują się tym samym piśmiennictwem, przy czym doktorant nie odwołuje do habilitacji. W Założeniach i celu pracy znajdują się kilkuzdaniowe podobne fragmenty tekstu bez odwołania się do jakiegokolwiek piśmiennictwa”. Zdaniem recenzenta, przejęte fragmenty nie podnoszą wartości pracy doktorskiej.

Recenzent uważa, że „Każda publikacja zawiera wspólne fragmenty z innymi publikacjami, zwłaszcza gdy we wstępie autor opisuje ogólne znane zjawiska czy wręcz podręcznikowe. Programy antyplagiatowe, nie wdając się w merytoryczne zagadnienia, dopuszczają w jakiejś części fragmenty zapożyczone. Uważa się, że fragmenty tekstu zapożyczone z innych publikacji, ale z odnośnikami do odpowiedniego piśmiennictwa, powinny stanowić mniej niż 30 proc. całości tekstu. W tym wypadku mamy do czynienia, orientacyjnie, maksymalnie z kilkunastoma procentami z całego tekstu wstępu pracy, nie tekstu pracy. Ponadto fragmenty te znajdują oparcie w przywołanym piśmiennictwie, oprócz odnoszenia się do pracy habilitacyjnej swego promotora. Nie dziwiłoby też udostępnienie przez promotora posiadanego piśmiennictwa swojemu doktorantowi, zwłaszcza że dostęp do współczesnej literatury był bardzo ograniczony”. Podsumowując, recenzent uważa, że jest to postępowanie niewłaściwe, niezależnie od strony prawnej. Sugeruje, że wspólne fragmenty zostały wprowadzone za zgodą, a być może na polecenie promotora, jednak ich obecność nie wpływa zarówno na samo przeprowadzenie badań, jak i wyciąganie wniosków. Należy zauważyć, że recenzja doktorska nie jest zakończona formalnymi stwierdzeniem, czy praca doktorska spełnia wymogi ustawowe i czy należy ją dopuścić do obrony.

Drugim recenzentem był prof. dr hab. Krzysztof Czajkowski ze Szpitala Klinicznego im. Księżnej Anny Mazowieckiej w Warszawie, gdzie jest umiejscowiona II Katedra Położnictwa i Ginekologii WUM, którą on kieruje. Podkreślił, że obie rozprawy, doktorska i habilitacyjna, różnią się przedstawionymi założeniami i celem. Jeśli chodzi o piśmiennictwo, to 25 proc. (ze 161 pozycji) pokrywa się z bibliografią habilitacji (206 pozycji). Zdaniem recenzenta, doktorant miał udostępnioną habilitację promotora jako ewentualny wzór do pisania. Na prawie 7,5 stronach obszernej recenzji są przedstawione podobne fragmenty tekstu ze wstępów obydwu monografii. W konkluzji napisano, że rozprawa Mariana Grybosia zawiera elementy identyczne z habilitacją promotora, ale łączna objętość fragmentów identycznych nie przekracza 15 proc. objętości tekstu, a więc nie spełnia przyjmowanych powszechnie kryteriów plagiatu, szacowanych na 30 proc. Zdaniem recenzenta, trzydzieści lat temu praca spełniała kryteria naukowe wymogów ubiegania się o stopień doktora nauk medycznych.

Na posiedzeniu w połowie czerwca 2011 r. Rada Wydziału Lekarskiego w głosowaniu tajnym (31 „za utrzymaniem”, 17 „za odebraniem” i 3 „wstrzymujące się”) podtrzymała decyzję z 1981 r. i nie anulowała „skażonej” plagiatem pracy doktorskiej.

Ze smutkiem to odebrałem, bowiem to kolejny sygnał tego ciała aprobującego zachowania, których w rzetelnej instytucji zaakceptować nie można. To tej Radzie Wydziału Centralna Komisja zawiesiła na 3 lata uprawnienia habilitacyjne za „niechęć” do załatwienia wznowienia przewodu habilitacyjnego rektora Ryszarda Andrzejaka. Sprawa odbiła się głośnym echem w całej Polsce. (Patrz też artykuł Utracona cześć Rady Wydziału, FA 11/2008, opisujący kulisy powołania Mariana Grybosia na stanowisko profesora uczelnianego w czasie toczącego się przeciwko niemu postępowania dyscyplinarnego, w którym zarzutem był plagiat w podręczniku akademickim.)

Wbrew przytoczonym opiniom recenzentów (na marginesie – przewodniczącego-elekta i obecnego wiceprzewodniczącego Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego) nie istnieje coś takiego, jak „powszechne kryterium plagiatu” jakoby przekraczające 30 proc.

Co więcej, jako były wrocławianin uważam, że 30 lat temu – gdyby dzisiejsze fakty były znane ówczesnej Radzie Wydziału – doktorat nie miałby szans na obronę. W jej składzie było wielu rzetelnych profesorów, z których opiniami młodzi docenci się liczyli. Ówczesną Kliniką Ginekologii i Położnictwa, w której pracę rozpoczął młody Marian Gryboś, kierował wówczas prof. Kazimierz Nowosad (1909-2002), były Lwowianin, osoba z dużym prestiżem osobistym, znana z uczciwości i rzetelności. Doc. Cisło, jako wieloletni sekretarz Komitetu Uczelnianego PZPR, nie był jego ulubionym wychowankiem, zaś korzeni ówczesnych decyzji kadrowych trzeba by było także poszukać w archiwum IPN.

Mam nadzieję, że w ramach wypełniania swych funkcji kontrolnych Prezydium CK przyjrzy się temu, jak procedowano wznowiony przewód doktorski prof. Mariana Grybosia.

Kafkowska sytuacja

Przeszedłbym nad tym głosowaniem Rady Wydziału bez specjalnego komentarza, bowiem doktorat jest sprzed 30 lat, zaś Marian Gryboś pół roku temu publicznie potwierdził swój „błąd”, gdyby nie fakt, że to jeden z kilku poważnych zarzutów odnośnie jego nierzetelnych zachowań. Od dwóch lat w Biurze CK jest świetnie udokumentowana lista zarzutów dotyczących fałszowania i manipulacji danych w monografii habilitacyjnej prof. Grybosia, której istnieją dwa różne egzemplarze (sic!). Oprócz tego zaistniały liczne przejęcia tekstu w trzech rozdziałach współautorstwa M. Grybosia w podręczniku Ginekologii onkologicznej pod redakcją prof. Janiny Markowskiej z Poznania. Uczelniana Komisja Dyscyplinarna we Wrocławiu potwierdzając fakt przepisania wielu akapitów uznała to jako kwestię „złego smaku” i umorzyła sprawę. Rzecznik dyscyplinarny, prof. Stanisław Pielka, który wnosił o ukaranie naganą (sic!), nie odwołał się od tego kuriozalnego werdyktu. Podobnie „przyklepał” to ówczesny rektor Ryszard Andrzejak, mimo że publicznie wykazano, że przewodniczący Zespołu Orzekającego, prof. Mieczysław Woźniak, miał wspólne prace naukowe z prof. Grybosiem i z powodu konfliktu interesów powinien być wykluczony z orzekania w tej sprawie. Sprawie „ukręcono łeb”...

Nie jest do dzisiaj zakończona sprawa „ułomnych” specjalizacji z ginekologii i położnictwa, gdzie prof. Grybosiowi jako kierownikowi specjalizacji zarzucono „poświadczanie nieprawdy” przy potwierdzaniu liczby wykonywanych zabiegów operacyjnych przez specjalizujących się. Na polecenie ministra zdrowia na czele specjalnej komisji sprawdzającej te zarzuty stanął konsultant krajowy z ginekologii i położnictwa, prof. Stanisław Radowicki z Warszawy. Trzyosobowa komisja w drugiej połowie maja br. zapoznała się w z książkami operacyjnymi, które wskazują, że liczba jakoby „samodzielnie” wykonanych operacji pod nadzorem kierownika specjalizacji była znacznie zawyżona. Zamiast wymaganych programem specjalizacji liczby 150 zabiegów z chirurgii ginekologicznej, jeden ze specjalizantów wykonał 48 zabiegów, drugi 12 zabiegów, a trzeci tylko kilka! Mimo tego – wbrew przepisom – dopuszczono ich do egzaminu i przyznano tytuł specjalisty.

Przy okazji wyszło na jaw, że prof. Marian Gryboś, będąc kierownikiem Kliniki Ginekologii i Położnictwa, czyli takiej, gdzie się operuje najcięższe i najbardziej skomplikowane przypadki z całego Dolnego Śląska, nigdy samodzielnie nie stanął do stołu operacyjnego, bowiem od lat nie czuje się pewnie trzymając skalpel w ręku. Co więcej, jest on konsultantem wojewódzkim z ginekologii onkologicznej i m.in. ma nadzorować jak operują i leczą w innych ośrodkach okręgu dolnośląskiego. To tak, jakby ratownik na basenie i jednocześnie trener pływania nie umiał pływać.

Sprawa jest na tyle bulwersująca, że nowy rektor, prof. dr hab. Marek Ziętek, 30 września 2011 podjął decyzję o nieprzedłużeniu prof. Grybosiowi nominacji na kierownika Kliniki. Pełniącym obowiązki kierownika został prof. dr hab. Andrzej Karmowski, zaś w niedalekiej przyszłości cała obecna akademicka struktura ginekologii i położnictwa (obejmująca trzy duże kliniki) ma zostać zrestrukturyzowana. W tym celu rektor powołał specjalną komisję, która ma zaproponować upraktycznienie i usamodzielnienie działania poszczególnych oddziałów i klinik.

Do sądu nie pójdziemy

W końcu sierpnia br. odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Rady Wydziału Lekarskiego AM we Wrocławiu, na którym dziekan Jolanta Antonowicz-Juchniewicz zaproponowała Radzie, aby zaskarżyć do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego decyzję Centralnej Komisji o zawieszeniu wydziałowi praw habilitacyjnych. Nastąpiło to z powodu nierozpatrzenia przez dziekana i RW sprawy wznowionego przewodu habilitacyjnego rektora Ryszarda Andrzejaka. Od pierwotnej decyzji, podjętej przez Prezydium CK w końcu września 2010 dziekan odwołała się prosząc o ponowne rozpatrzenie sprawy. Po powołaniu dwóch recenzentów i rozważeniu argumentów odwołania CK podtrzymała decyzję i z końcem sierpnia upływał termin, kiedy skargę na ewentualne naruszenie prawa można skierować do WSA.

Po burzliwej dyskusji, 33 głosami przeciwko 17, RW uznała, że „wojna sądowa” z Centralną Komisją nie ma sensu.

Sprawa prof. Golińskiego

16 czerwca 2011 w II Wydziale Karnym przed Sądem Rejonowym w Toruniu zapadł wyrok sądowy w sprawie dr hab. Janusza Golińskiego, byłego profesora w Instytucie Literatury Polskiej Wydziału Filologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Został on oskarżony przez Prokuraturę Rejonową Centrum-Zachód w Toruniu o przywłaszczenie sobie w znacznej części autorstwa cudzej pracy. Szczegóły tej sprawy opisałem ponad dwa lata temu (patrz: Kłopoty w Toruniu, FA 5/2009). Ich istotą jest fakt, że prof. Goliński jako zastępca redaktora naczelnego czasopisma „Ogród. Kwartalnik Humanistyczny” otrzymał do druku maszynopis pracy, który był rozdziałem dysertacji doktorskiej Agnieszki Raubo z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ze względu na to, że z powodu braku funduszy czasopismo chwilowo nie było wydawane, maszynopis został „wykorzystany” i pod nazwiskiem prof. Golińskiego najpierw wygłoszony na konferencji naukowej, a później wydany w książkowym zbiorze konferencyjnych prac. Kiedy sprawa wyszła na jaw, winowajca zaprzeczył faktom, utrzymując, że to on był spiritus movens całej pracy doktorskiej, pomagał i „inspirował” doktorantkę i to z jego odręcznych notatek skorzystano. Komputera sprzed paru lat już nie ma, bo „twardy dysk” mu się zepsuł...

W śledztwie udowodniono na podstawie zapisów w komputerze dr Agnieszki Raubo, że to ona była wyłącznym autorem pracy, zapis powstał przed pierwszym kontaktem z redakcją „Ogrodów”, a prof. Golińskiego nie znała wcześniej. Potwierdziły to też zeznania świadków – profesorów z Poznania. Co więcej, praca prof. Golińskiego została przysłana do redaktorki książki na dyskietce doktorantki, na której przyszedł jej maszynopis. Po dwóch latach uników, kłamstw i zaprzeczeń prof. Goliński na rozprawie przyznał się w końcu do winy.

Sędzia Ewa Lemanowicz-Pawlak ukarała go grzywną w wysokości 5 tys. zł oraz na podstawie art. 46 § 1 kodeksu karnego orzekła zadośćuczynienie w wysokości 30 tys. zł na rzecz Agnieszki Raubo. Ogłaszając powyższy wyrok sędzia stwierdziła, że bez względu na fakt, iż oskarżony przyznał się do zarzuconego mu czynu, po analizie akt sprawy nie miała najmniejszych wątpliwości, że oskarżony popełnił plagiat. Dodała również, że trudno określić, jakie realne szkody poniosła pokrzywdzona. Jednak biorąc także pod uwagę wysoką szkodliwość społeczną czynu uważa, że kwota zadośćuczynienia jest jak najbardziej adekwatna. Apelacji nie było, stąd wyrok stał się prawomocnym. Zasądzone kwoty zostały uiszczone.

Jeśli wziąć pod uwagę, że w postępowaniu dyscyplinarnym w UMK Janusz Goliński został ukarany prawomocnym orzeczeniem zakazu wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego na okres 8 (ośmiu!) lat, to konsekwencje plagiatu okazały się dla niego bardzo poważne. Niech to będzie przestrogą dla innych, którzy planują bądź myślą, aby sięgnąć po nieswoją własność intelektualną!

Nierzetelność redaktorska

Obecnie spodziewam się, że redaktor naczelny „Ogrodów. Kwartalnika Humanistycznego”, prof. dr hab. Antoni Czyż z Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach, wydrukuje w swoim czasopiśmie (jeśli znajdą się środki na kolejny numer) oficjalną informację o zakończeniu sprawy i potwierdzeniu faktu, że jednak na skierowanym do redakcji maszynopisie, popełniono plagiat. I dokonał tego zastępca redaktora naczelnego – po angielsku czyn taki nazywa się „editorial misconduct”, czyli nierzetelność redaktorska.

Prof. Czyż na łamach „Ogrodów” (Przeciw plagiatom. Glosa na trudny czas, R. IX, 2010, nr 1-2) napisał: „W toku wielokrotnej, bacznej lektury obu tekstów, skrupulatnie porównywanych, uznałem że rozprawa Janusza Golińskiego stanowi samodzielny wywód i nie stwierdziłem, aby naruszała prawa autorskie Agnieszki Raubo! Jedna okoliczność była zarazem znacząca: Goliński pewne obserwacje dr Raubo znał z rozmowy z Autorką lub jej tekstu (musiał znać, skoro autorka to jemu przesłała rozprawę do „Ogrodów”) i do nich nawiązał, nie poświadczając tego w przypisie. Warto dać było przypis z nawiasową formułą „maszynopis” lub „w druku” na końcu, co stałoby się zbawczą pedanterią ukazującą jasne intencje, a dżentelmeńską wobec badaczki. Nie dokonał się plagiat, lecz też poczucie krzywdy u dr Raubo jest wyraziste; emocje są zatem zasadne, ale wniosek z nich nadmierny, a sąd nietrafny!”.

Dodatkowo na następnych stronach tego „świadectwa” red. Czyż jasno komunikuje swemu zastępcy: „Nie uznaję Twego tekstu w prozie renesansowej za plagiat”, „Szanuję zasadę domniemania niewinności jako podstawę prawa w demokracji i kulturze Zachodu”. Mimo tych zapewnień prof. Goliński zrezygnował z funkcji zastępcy redaktora naczelnego i odszedł z czasopisma.

Teraz, Panie Redaktorze Czyż, sytuacja od strony formalno-prawnej jest jasna: fakty ustalono, wyroki zapadły i nikt ich nie kwestionuje. Dotąd Agnieszce Raubo należą się od redakcji, a szczególnie od Pana oficjalne przeprosiny. Jednak została splagiatowana, a Pan „uważnie” porównując oba teksty nie rozpoznał tego. Dobrze, że tym razem Temida, zarówno sądowa, jak i akademicka, była w okularach.

Odebrane uprawnienia „Orgmaszu”

Sprawa odebrania uprawnień do nadawania stopni naukowych Instytutowi Organizacji i Zarządzania w Przemyśle „Orgmasz” była opisywana przed trzema laty (patrz: Klonowanie słabeuszy, FA 12/2008 oraz komentarze w FA 3/2009). Prezydium CK 24 września 2007 cofnęło „Orgmaszowi” prawo do nadawania stopni naukowych. Decyzja ta został uchylona wyrokiem WSA z 15 grudnia 2008, potwierdzonym wyrokiem kasacyjnym NSA z 29 października 2009, w rezultacie czego sprawa wróciła do Biura CK do ponownego rozpatrzenia.

Po dokładnym zbadaniu sprawy, uwzględniając zalecenia sądu i wyjaśniając wszelkie nieścisłości, Centralna Komisja 30 maja 2011 ponownie podtrzymała swoje stanowisko i odebrała placówce prawo nadawania stopni naukowych. Zdaniem CK instytut poważnie przekroczył zasady i naruszył przepisy prowadząc postępowania wykraczające poza dziedzinę i dyscyplinę objętą przyznanymi uprawnieniami. Nie przestrzegano procedur, w dokumentacji stwierdzono braki, zaś znacząca część samodzielnych pracowników instytutu zaliczona do minimum kadrowego nie była zaangażowana w działalność naukową, a jedynie świadczyła usługi na jego rzecz poprzez uczestnictwo w posiedzeniach Rady Naukowej.

Warto dodać, że dyrekcja instytutu „Orgmasz” pismem z 23 listopada 2010 zwróciła się do przewodniczącego CK z przedsądowym wezwaniem do zapłaty kwoty 5 mln 179 tys. zł jako wyrównanie szkód w postaci strat i utraconych korzyści, gdyby „Orgmaszowi” nie cofnięto uprawnień. To bezprecedensowe żądanie CK odrzuciło, ale sprawa pokazuje, jakie pieniądze można robić na studiach doktoranckich i przyznawaniu stopni naukowych.

W połowie maja br. „Orgmasz” otworzył rekrutację na zaoczne 3-letnie międzynarodowe studia doktoranckie, których kierownikiem został prof. dr hab. Stanisław Lis, a przewodniczącą Rady Programowej – prof. dr hab. Irena Hajduk. Po otrzymaniu decyzji, której towarzyszy klauzula natychmiastowej wykonalności, nabór na studia został wstrzymany. Decyzję CK (której uzasadnienie liczy ponad 20 stron) „Orgmasz” ponownie zakwestionował i złożył skargę administracyjną do sądu. O wynikach tej arcyciekawej sprawy będziemy informować.

Marekwro@gmail.com