To nie tylko sensacje
Znowu piszę niby o tym samym, a jednak niezupełnie, bo proces degrengolady mediów trwa i warto odnotować nowe, już utrwalone, metody ich działania. Mówi się, że dziennikarze przede wszystkim gonią za sensacją, to znaczy że największą wartość tekstu mają według nich ciekawostki zatrzymujące uwagę czytelnika, słuchacza lub widza. Przykładem niech będzie drastyczne obniżenie się poziomu „Wiadomości” Telewizji Polskiej. Rzeczywistych informacji, tzw. newsów, w ostatnich miesiącach już prawie w tym programie nie ma. Nie dowiadujemy się już, co się najważniejszego dzieje na świecie i co się dzieje w polskiej polityce, gospodarce, kulturze, nauce. Krótki czas przeznaczony na ten program jest wypełniany reportażykami o tym, jak to biedna rodzina nie może znaleźć mieszkania zastępczego, chłop głodzi swoje zwierzęta domowe, pies pogryzł Kasię lub Basię, mąż uderzył teściową siekierą w głowę, policja zatrzymała pijanego kierowcę z 5 promilami alkoholu we krwi, urzędnik gminny wykazał się znieczulicą i odmówił wypłaty becikowego, wójt zamknął dyskotekę, bo budziła jego nowo narodzoną wnuczkę, wąż pyton przelazł balkonami z jednego mieszkania do drugiego, dziecko spadło z dachu szopy i przeżyło, glebogryzarka wydobyła z ziemi garnek z monetami z czasów Kazimierza Wielkiego, uczniowie rozpylili w szkole gaz pieprzowcowy, budowlani postawili słup na środku drogi, wykluł się kogut z dwoma głowami. To są rzeczy być może interesujące, zastanawiające i kształtujące tak zwaną publiczną wrażliwość, które telewizja może i powinna pokazywać w programach publicystyki interwencyjnej, ale nie należą do newsów.
Wygląda na to, że obecna redakcja „Wiadomości TVP” cierpi na lęk przed informowaniem i robi uniki, żeby nie narazić się żadnej partii. Być może jest niewydolna intelektualnie i nie odróżnia informacji od reportażu albo w pogoni za sensacją bierze do programu to, co jej w ręce wpadnie, najczęściej stosując wypróbowany za Gomułki sposób „śladem listów telewidzów”. Jeszcze w stylu gierkowskim dodają jakiś rządowy sukcesik i mamy wypisz wymaluj „Dziennik TP” sprzed roku 1989. Tylko wystrój studia jest jakby trochę lepszy, choć wciąż niegustowny. Lepiej radzą sobie telewizje prywatne, ale te są tak wyraźnie upartyjnione, jednostronne, że nawet widz zwolennik popieranej w nich partii, nawet oczekujący ganienia opozycji, może usnąć z nudów, bo codziennie jest to samo i tak samo. Żeby dowiedzieć się o świecie, trzeba wertować zagraniczne strony internetowe, czasem pomaga słuchanie wiadomości radiowych, ale i tu trzeba wiedzieć, której stacji słuchać, żeby nie narazić się na rozwadnianie mózgu.
To jednak tylko część problemu, banalna i zauważana. Jest jednak jeszcze coś. Sensacyjność treści dziennikarskich coraz częściej opiera się na przekształcaniu rzeczywistości „prawdziwej” w „medialną”, czyli na zwykłej manipulacji. Wśród sensacji można znaleźć tak wiele bzdur i kłamstw, że niejeden odbiorca w końcu zgłupieje.
Oto czytamy w portalu Onet.pl, że „Mityczny jednorożec został sfotografowany” i oglądamy fotografię zwierzęcia z dwoma rogami. W artykule znajdujemy następujący passus (podaję z zachowaniem stylu oryginału): „Prawdopodobnie to właśnie ten gatunek, z racji niezwykłego, choć podwójnego poroża, była wzorcem dla mitycznego, chińskiego jednorożca”.
Portal Dziennik.pl informuje za PAP: „Hot dogi, szynka, salami, mortadela, a także bekon i inne produkty z czerwonego mięsa znacznie zwiększają ryzyko cukrzycy typu 2 – wykazały badania opublikowane na łamach American Journal of Clinical Nutrition”. Otóż nie wykazały. Dziennikarze z PAP i „Dziennika” „zapomnieli” dodać, że badania były opublikowane przed wielu laty, a autorzy niczego nie przesądzali i „sensacyjne wnioski” sformułowali tylko jako przypuszczenia, aby zachęcić do prowadzenia dalszych prac w tym kierunku. Czyżby odżywała wojna producentów drobiu z producentami innych mięs? Na to wygląda, ale publiczność już się tego nie dowie.
I jeszcze jeden prosty przykład. TVN24 pyta na pasku u dołu ekranu: „Czy powinniśmy jeść geny?”, czym dowodnie zaświadcza, że jej dziennikarze nie wiedzą, co to są geny i o co chodzi z GMO (ang. genetically modified organisms). Jak wynika z wypowiedzi osoby prowadzącej program, „podmienione geny roślin” mogą być toksyczne i przedostawać się do genotypu człowieka. Próbowała to inteligentnie i łopatologicznie prostować prof. Ewa Bartnik z Instytutu Genetyki i Biotechnologii UW, ale omijając rafy logiki i z emfazą nawiedzonego zakrzykiwał ją wspierany przez TVN24 Maciej Muskat, dyrektor Greenpeace Poland. Mit zagrożenia ma tu bowiem tę samą potężną moc medialną, co bzdurne twierdzenie, że dotykanie eternitu zawierającego azbest powoduje raka. Żeby dobić ludzi myślących, „Rzeczpospolita” wydrukowała tekst Krzysztofa Świątka pod niemądrym tytułem „Nafaszerowani sztucznymi genami”.
Wszystko jak w oświadczeniu ministra rolnictwa Marka Sawickiego: „Opowiadamy się za czterdziestoprocentowym parytetem płci zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn”.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.