Polszczyzna „małych ojczyzn”
Pan Antoni urodził się tuż po wojnie, ale poczucia humoru mógłby mu pozazdrościć niejeden nastolatek. Jest lokalnym kabarecistą, więc żartami sypie jak z rękawa. Śmiechu jest wtedy co niemiara. Jak choćby przy tym: „Polok przised, tak Polok przised do sklepu, wlołz, i ta jeden Ślunzok buł w sklepie, przy ladzie i tan dyskutowoł, no a tyn, tyn Polok tak nie wiedzioł, cy to łon jest Niymiec, Polołk ni, bo tako gołdka jakoś, on co ta ni za bardzo rozumioł i go sie pytoł: – Pan Polak? A tyn Ślunzak pado: – Ni, po gruntfarba. Bo lak zech kupił juz wcora”.
Pani Genowefa gwary śląskiej nie zna, bo od urodzenia mieszka na Lubelszczyźnie, a tam mówi się nieco innym językiem. Raczy więc ludowymi opowiastkami ze swoich stron. Na przykład tą o kukułce: „Jidzie se ten Pan Jezus drogu, alie wliazła panna na ten, na drzewo i kuko: Ku-ku, ku-ku! A łón mówi tak, że to Pana Jezusa nastraszyć chciała. A łón mówi tak: Hm, żebyś kukała ji nigdy swoich dzieci nie ługlundała. I kukowka zniesie jajko to tam podlieci pod pliszski gniozdo, tam dzie, zniesie i panienka lioto wciąż po drzewach i kuko”.
Równie wdzięcznym rozmówcą okazuje się też pan Jan, całe życie związany z Suwalszczyzną. To bardzo ciekawy region, jak zresztą każde pogranicze. A tutaj jeszcze w dodatku spuścizna niemiecka. W takim etnicznym tyglu dialektolodzy prowadzą swoje badania z wypiekami na twarzy. Zwłaszcza, jeśli trafią na taką osobowość. Pan Jan imponuje nie tylko piękną miejscową gwarą, ale i ogromną wiedzą. Opowiada historię wsi, o pieczeniu chleba, o tym, jak wodę ze studni brano, a nawet o… kołyskach. „A kołyski robili, panie, takie no kołyski nażywali, tak jak i ten stoł byli i długie, a serokie o takie o byli, tak ze to dziecko, zeby kołychać, a nie wywracali sie i tak, no to tam pod spodem jesce byli takie znaczy, o tak jekby deska była i tak, to ta descołke brali, tutaj podczeszuwali, żeby łokrągła była, a tutaj wrzynali w kamyk do tych do stołu tego, do tych ściankow, no ji potem przybijo, potem znowu fajno pomalujo jesce to tam dane juz, znaczy na te, na te nogi to juz dane deszeczki żeby nie byli, to mała tam pościel ta i tak, no i tak kołychali…”. I tak mógłby w zasadzie rozprawiać o wszystkim. Taki informator to wymarzony rozmówca. Dotarcie do niego to jednak dopiero połowa sukcesu.
– Najważniejsze było przełamanie bariery między badaczami a informatorem. Nie wszyscy byli tacy otwarci. – Prof. Halina Karaś z Uniwersytetu Warszawskiego wspomina tytaniczną pracę swojego zespołu nad multimedialnym przewodnikiem po gwarach polskich. Ponad trzy lata badań, blisko setka odwiedzonych wsi, jeszcze więcej napotkanych informatorów, wiele godzin zarejestrowanych rozmów. Powstała kopalnia wiedzy, dotycząca rozwoju i przeobrażeń języka polskiego.
– Przewodnik uświadamia nam zróżnicowanie polszczyzny. Wprawdzie nasz język ojczysty jest stosunkowo mało zróżnicowany, w porównaniu np. z językiem niemieckim – nie jest jednak monolitem, ma wiele odmian. Oprócz języka ogólnego, którym posługuje się znaczna część społeczeństwa, są też odmiany regionalne. Przy czym trzeba podkreślić, że to nie są równe języki – to są po prostu różne odmiany tego samego języka narodowego – wyjaśnia prof. Karaś.
Sziakanie, labializacja…
W przewodniku pod jej redakcją wyodrębniono blisko pół setki regionów gwarowych. Każdy z nich ma jakąś swoją specyficzną cechę językową, czy to fonetyczną, czy leksykalną. Na Kurpiach charakterystyczna jest asynchroniczna wymowa spółgłosek wargowych miękkich, czyli wymowa p’, b’, m’, w’, f’ jako pś, bź, mń /ń, ź, ś (psiwo = piwo, bziało = biało, popraziny = poprawiny), na Warmii występuje sziakanie (szczeka = szczeka i ścieka), na Podlasiu – akanie, czyli wymowa nieakcentowanego o (rzadziej e) jako a (patrafił = potrafił, dapiero = dopiero), a w wielu miejscach w całej Polsce – labializacja (łostotni = ostatni, łoboczyć = zobaczyć). Tych zjawisk jest bez mała kilkadziesiąt i ich szczegółowy opis znajduje się w końcowej części przewodnika – leksykonie. Z niego można się też dowiedzieć, czy dana cecha gwarowa występuje tylko w konkretnym regionie, czy też jest obecna i w innych. Takie zróżnicowanie języka to dla dialektologów nic szczególnego. Dzieje się tak zawsze, gdy język opanowuje jakiś większy teren. Na skutek osobliwych dla każdego regionu warunków kulturowych dochodzi wówczas do wyodrębniania się poszczególnych gwar, np. podhalańskiej, łowickiej, kociewskiej, kieleckiej czy orawskiej. Przynależą one do jednego z czterech obszarów dialektalnych. Stąd różnice, czy to w wymowie, czy fleksji, nawet w obszarze jednego dialektu. W przewodniku można je dość łatwo zaobserwować, gdyż podzielono go na jednorodne porównywalne części.
– Najwięcej do języka ogólnego wniósł bez wątpienia dialekt wielkopolski, obejmujący swym zasięgiem m.in. całą Wielkopolskę, Kujawy, Kociewie i ziemię chełmińsko-dobrzyńską. To tereny, gdzie kształtowała się przecież kolebka polskiej państwowości – tłumaczy prof. Karaś.
Oprócz dyftongicznej (dwugłoskowej) wymowy samogłosek (tráłwa = trawa) czy wąskiej i rozłożonej wymowy samogłosek nosowych (pynto = pęto, wszyndzie = wszędzie), jedną z podstawowych cech tego dialektu jest fonetyka międzywyrazowa udźwięczniająca (szeź arów = sześć arów). Podobna występuje też w dialekcie małopolskim (m.in. Pogranicze Mazowsza, Łęczyckie, Sieradzkie, Podhale, Spisz, Orawa, Żywiecczyzna). Z kolei dialekt mazowiecki (m.in. Mazowsze bliższe, Mazowsze dalsze, Kurpie, Łowickie, Podlasie) jest jedynym, w którym połączenia międzywyrazowe się ubezdźwięcznia.
– Pochodzę z południowej Małopolski, ale przenosząc się do Warszawy nie wyzbyłam się tego nawyku. To najlepszy dowód, że najdłużej pozostają w nas jednak cechy fonetyczne – podkreśla moja rozmówczyni. – W Niećkowie jednym z naszych informatorów był pan Czesław – najpilniejszy czytelnik miejscowej biblioteki. Czytanie książek nie wyrugowało jednak cech gwarowych z jego mowy – dodaje.
Wjecór w stolycy
Dla dialektu mazowieckiego charakterystyczne jest również mazurzenie, a więc wymowa spółgłosek dziąsłowych sz, ż, cz, dż jako s, z, c, dz (wjecór, ctery) oraz stwardnienie grupy „li” w „ly” (lypa, malyna). Te cechy niemal od zawsze były zresztą przedmiotem kpin w innych regionach. Dlatego mazowiecka gwara nie cieszyła się prestiżem i proces jej zanikania najwyraźniej obserwuje się właśnie tam. Co innego na Śląsku – czwartym obszarze dialektalnym, obejmującym Górny Śląsk, Opolszczyznę i Śląsk Cieszyński. No, ale tam z kolei nie mówić gwarą to wstyd. Na Śląsk można było jechać w ciemno, bez umawiania – rozmówca zawsze się znalazł. Dialekt śląski jest dość zróżnicowany: na północy regionu występuje mazurzenie, na południu i w części środkowej – już nie, fonetyka jest udźwięczniająca, a na niewielkim obszarze na południu, w okolicach Jabłonkowa, można zaobserwować tzw. jabłonkowanie (cziapka = czapka, sziary = szary). Często spotykana jest też końcówka –ech (nosiłech). Śląsk to także region dość osobliwy, jeśli chodzi o słownictwo. Bywa, że różni się ono jedynie znaczeniem od ogólnopolskiego (sam = tutaj, synek = chłopiec, tyrać = spieszyć się), ale nierzadko nie ma w ogóle swoich jednowyrazowych odpowiedników (sebuć się = zdjąć obuwie, szporobliwy = oszczędzający pieniądze). W innych regionach dialektolodzy również odkrywają nowe słowa. Gwary bowiem ewoluują, pojawiają się nowe wyrazy, zanikają starsze, najczęściej określające dawne realia wiejskie.
– Przy tworzeniu przewodnika natrafiliśmy na wiele ciekawych słów, np. „norymny” określający człowieka gwałtownego, porywczego. „Tarkować” z kolei to trzeć na tarce, „zborwiać” znaczy zabraniać, zakazywać, a „zbyrki” to nierówności, np. na drodze – tłumaczy prof. Halina Karaś, podkreślając, że w żadnym wypadku nie można tego typu różnic, czy w ogóle – wypowiedzi gwarowej, traktować w kategorii błędu. Gwara nie pełni wprawdzie takich funkcji, jak język ogólny, ale ze swoim systemem gramatycznym i słownictwem jest językiem pewnych kręgów, to język rodzinny, towarzyski, sąsiedzki, lokalny… Tam, gdzie cieszy się dużym prestiżem – na Śląsku, Podhalu czy Kurpiach – jest także istotnym elementem świadomości lokalnej.
– Staje się ona na tyle ciekawa i atrakcyjna, że w regionach o bogatej kulturze ludowej promowana jest jako produkt turystyczny – mówi pomysłodawczyni multimedialnego przewodnika, zauważając wyraźny w ostatnich latach renesans zainteresowania gwarą. Ale nie zawsze tak było. W PRL uznawano gwary za coś gorszego, a ludzi nimi mówiących wyśmiewano. Nic zatem dziwnego, że o ile w Polsce przedwojennej użytkownicy gwar stanowili 80 proc. społeczeństwa, o tyle pod koniec ubiegłego wieku posługiwał się nimi już tylko co czwarty Polak. Efektem tego dążenia za wszelką cenę do ujednolicenia mowy ojczystej jest pojawiający się często wstyd z powodu używania gwary. W trakcie powstawania przewodnika zdarzyło się, że mimo umówionego spotkania informator… schował się przed badaczami. W wielu innych miejscach wykazywano szczególnie wzmożoną podejrzliwość.
– Najłatwiej było z osobami, które są zainteresowane promowaniem regionu i lokalnej gwary, wykazują one na ogół większą świadomość. Kiedy przyjeżdżaliśmy, w domu gospodarza było prawdziwe święto – sadzano do stołu, częstowano czym chata bogata, starano się nas traktować serdecznie.
Dwuodmianowcy
Nagrania miejscowej ludności pokazują nie tylko język, jakim ona mówi, ale dostarczają też wiedzy na temat dawnego życia. Rozmawiano bowiem o wiejskich obyczajach, zwyczajach, obchodzeniu świąt, o dawnych realiach, a także, jak wyglądało ongiś życie codzienne, praca w kuźni czy na polu. Niekiedy z inicjatywy samych informatorów dotykano spraw bardzo intymnych: pojawiały się wątki niekochanego męża, owdowienia, powtórnego zamążpójścia. Dzielili się więc i takimi wspomnieniami, choć nie wszyscy zgadzali się na ich rejestrację. Poza tym, ze względów technicznych, okrawano wypowiedzi do pięciominutowych próbek, mających ilustrować rzeczywistą mowę informatora. A rozmowy trwały nieraz i kilka godzin. Efekt przeszedł jednak najśmielsze oczekiwania. Właśnie nagrania dźwiękowe stanowią największą wartość tego unikatowego przewodnika. Żaden opis nie zastąpi bowiem kontaktu z żywym językiem.
– Uznałam, że trzeba postawić na atrakcyjność. Stąd oprócz dźwięków także krótkie filmy oraz zdjęcia starych kościółków, kuźni, warsztatów tkackich i garncarskich czy wreszcie dawnych przedmiotów użytku codziennego, sprzętów domowych i strojów. Opis każdej gwary wpleciony jest zatem w kulturę danego regionu. Do tego dodaliśmy szczegółową charakterystykę dziejów tych miejsc i ich geografii. Dzięki temu przewodnik nabrał wymiaru uniwersalnego, służy nie tylko celom stricte językowym – podkreśla prof. Halina Karaś z UW.
W większości nagrań wypowiadają się ludzie starsi. Dla nich gwara była podstawowym językiem, innego nie znali. Ale zdarzają się i młodzi, którzy – trochę na wzór osób dwujęzycznych – określani są mianem dwuodmianowych. Oni gwarę wynieśli wprawdzie z domu, ale dzięki szkole, Internetowi posługują się już głównie językiem ogólnym.
– Przy tworzeniu przewodnika chcieliśmy poznać bogactwo naszych przodków, świadectwo ich tożsamości. Nie dałoby się tego osiągnąć sztucznymi środkami. Konieczne było zaangażowanie naszych rozmówców. Mogliśmy poznać ich język, pokazać, jak mówiło się kiedyś i jak wygląda to dzisiaj. Gwary zmieniają się wraz z polską wsią. Niektóre zanikają, inne przechodzą przeobrażenia. Dochodzi większa świadomość językowa użytkowników, rosnący poziom wykształcenia, wpływy mediów, migracje…
To dlatego gwary i dziś są bardzo interesującym obiektem badań. Dla dialektologów podtrzymanie ich żywotności to kwestia zachowania pamięci o naszym dziedzictwie. Zresztą, najlepiej ujął to wybitny językoznawca Witold Doroszewski, twierdząc, że „ktokolwiek nie badał starannie gwar swego języka, zna go tylko do połowy”.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.