Język ludzki a język specjalistyczny

Leszek Szaruga

Większość prac licencjackich i magisterskich, z jakimi mam do czynienia na Wydziale Lingwistyki Stosowanej UW, dotyczy języków specjalistycznych, zaś cechą podstawową tych prac zdaje się być przekonanie, że w każdej dziedzinie można dokonać lustrzanego odwzorowania znaczeń określeń używanych w poszczególnych dziedzinach ludzkiej działalności. O tym, iż jest to trud daremny, przekonać się można dopiero wtedy, gdy się przystępuje do tłumaczenia literatury. Dostrzeże to każdy, kto sobie uzmysłowi, że język danego utworu jest powstałym na bazie konkretnego języka naturalnego „jednorazowym” językiem autora i że jest to język ze swej natury wieloznaczny. Tu już nauka wyniesiona z warsztatów poświęconych językom specjalistycznym, w których pojęciom staramy się przydawać jednoznaczności, nie wystarcza.

Poeci na ogół zdają sobie sprawę z kryzysu języka. Nie przypadkiem Imre Kertész mówi, że język współczesności jest „atonalny”, zaś Różewicz wzywa, by pisać językiem „ludzkim”. Że rzecz ma szczególne znaczenie, przekonuje Tadeusz Sławek, poeta i eseista, były rektor Uniwersytetu Śląskiego, w szkicu Jak pieniądze uwiodły Europę, opublikowanym w „Gazecie Wyborczej”. Wskazując w nim na bezskuteczność prób opanowania kryzysu przez działania gospodarcze i administracyjne, zwraca uwagę, że tego typu rozwiązania stosowne są w sytuacji, gdy „projekt Europa” jest zamknięty. Tymczasem jest zupełnie inaczej: ten projekt podlega zmianie i właśnie owa zmiana jest tak trudna do ujęcia w gotowe i wcześniej wypracowane procedury. „Chodzi (…) nade wszystko o ład gospodarczy, nie o ruch myśli i idei, który siłą rzeczy destabilizuje wszelkie ustalenia; chodzi o wymierne w kategoriach bankowych bilansów regulowanie rzeczywistości. Wizje i marzenia o nieustalonych terminach realizacji zostały zastąpione przez precyzyjne terminy spłat kolejnych rat pomocy, jakiej udziela się zagrożonym kryzysem krajom”.

Rzecz w tym, że to nie wystarczy, zaś redukowanie projektu europejskiego do „ładu gospodarczego” nie tylko nie umożliwia wyjścia z kryzysu, lecz może go pogłębić. Przyczyna jest w istocie znana: „Zanikanie w demokracji (…) dyskursu spraw żywotnych, który nazwał «językiem teologiczno-metafizycznym», spostrzegł już Alexis de Tocqueville w słynnej książce o demokracji amerykańskiej. Sandor Márai ujął to inaczej: chodzi o to, by «nie mówić tak, jak recytuje się wyuczoną lekcję, tylko jak jeden człowiek do drugiego». Trudność jednak polega na tym, że zreformowany program szkolny kieruje się dokładnie w przeciwną stronę. Preferuje języki specjalistycznych dyscyplin i zaniedbując wykształcenie ogólnohumanistyczne przykłada się do tego, aby mowa, którą się posługujemy w naszych relacjach, nie była mową taką, jaką «jeden człowiek mówi do drugiego»”.

Nie znaczy to oczywiście, że nie należy przywiązywać wagi do języków specjalistycznych, ale że zredukowanie dyskursu jedynie do nich, to prosta droga do zapaści. Jest bowiem rzeczą niezaprzeczalną, że w prawidłowym funkcjonowaniu struktur społecznych – państwa czy wspólnoty europejskiej – kwestia stosowania jasnych i precyzyjnych procedur ma znaczenie fundamentalne. Lecz życia nie da się opisać wyłącznie za pomocą regulaminów i kodeksów, gdyż jest ono, jak powiada Szymborska w wierszu Utopia, „nie do pojęcia”. Na dobrą sprawę nie wiemy, jak się dobrze urządzić: ani radykalny konserwatyzm zakładający niezmienność stanu rzeczy uznanego za dany raz na zawsze, ani zawierzenie idei postępu, przyjmującej, że możemy czysto racjonalnie ulepszać warunki naszej egzystencji i powiększać nasz dobrobyt, nie są niczym innym niż próbą stosowania gotowych recept, które nie muszą okazać się skuteczne, zaś formułowane są w kategoriach wypracowanych przez swego rodzaju „języki specjalistyczne” różnych ideologii.

Nasilająca się pogarda dla wykształcenia humanistycznego, jako czegoś w najwyższym stopniu „niepraktycznego” i mało „użytecznego”, nie tylko irytuje, ale zmusza do zastanowienia nad jej źródłem. Gdy tego źródła poszukuję, sądzę, że jest ona funkcją dążenia do życia ułatwionego i możliwości chodzenia „na skróty”. I choć do furii doprowadza mnie fakt, iż nawet w doktoratach zdarza mi się natknąć na cytaty z Platona podawane z drugiej ręki, a nie wprost z tekstów ich autora, to przecież i tak zaczynam się cieszyć, że wyławiane są z prac „papierowych”, a nie z Internetu.

Jednocześnie ciągle gdzieś czytam – jak ostatnio w Liście do partii Sławomira Sierakowskiego – że brakuje myślenia ideowego, tworzącego nowe projekty otwierające nieznane dotąd perspektywy. Ale skąd ma się brać zdolność do tego rodzaju intelektualnej aktywności, skoro teksty, które uczą takich postaw, są z procesu edukacyjnego systematycznie eliminowane? Powtórzę zatem to, co już kiedyś tutaj pisałem: konieczne jest gruntowne przebudowanie całego systemu nauczania, począwszy od szkoły podstawowej. W obecnym nie ma co reformować, a dalsze jego przemeblowywanie to mieszanie łyżeczką w szklance herbaty. Wiadomo, że nie będzie od tego słodsza.