Granice degrengolady
Tytuł tego felietonu dotyczy trzech przypadków, z jakimi ostatnio się spotkałem. Uczestniczyłem – jako recenzent – w obronie pracy doktorskiej. Drugim recenzentem był emerytowany profesor, który przyjechał z odległej miejscowości. Kiedy chciał rozliczyć koszty podróży, zażądano od niego delegacji. Na jego oświadczenie, że jako emeryt nie miał skąd pobrać delegacji, usłyszał, że takie są przepisy i nic na to nie można poradzić. Świadkiem tego incydentu był dziekan, na którego zaproszenie ów profesor przyjechał. Udawał, że niczego nie słyszy i nie wie, o co chodzi. Jak się po pewnym czasie dowiedziałem, w końcu znalazł się sposób na rozwiązanie tego problemu. W niczym to jednak nie umniejsza jego żałosnej wymowy.
Brałem udział w pogrzebie swego przyjaciela, który był przez dwie kadencje prorektorem w jednej z uczelni. Rodzina zmarłego uznała za stosowne powiadomić uczelnię o tym smutnym fakcie oraz o czasie i miejscu pogrzebu. Jej władze nie poczuły się do obowiązku wydelegowania na pogrzeb choćby jednego ze swoich przedstawicieli z bodajże najskromniejszą wiązanką kwiatów, a także do opublikowania w swoim imieniu nekrologu. Ukazujące się codziennie w prasie nekrologi o zmarłych nauczycielach akademickich pozwalają przypuszczać, że opisany przypadek należał do incydentalnych. Nie wolno jednak zapominać, że każda zaraza zaczyna się od pojedynczych zachorowań.
Z artykułu Marka Wrońskiego Tak nie uchodzi w ostatnim „Forum Akademickim” dowiedziałem się, że osobiście również zostałem wciągnięty w żenującą aferę akademicką. Swego czasu, jako recenzent wyznaczony przez CK, negatywnie oceniłem – ze względu na rażące uchybienia warsztatowe – rozprawę na stopień doktora habilitowanego. Po pewnym czasie otrzymałem od dziekana informację, że kandydat, na własną prośbę, wycofał się z dalszych etapów przewodu. Myślałem, że na tym koniec. Tymczasem, jak dowiadujemy się z tekstu red. Wrońskiego: „W ciągu kilku tygodni [habilitant – przyp. H.G.] poprawił skrytykowaną monografię, którą mu uczelnia wydrukowała pod nieco zmienionym tytułem i w lutym br. ponownie otworzył przewód habilitacyjny na tym samym wydziale”. Wśród wyznaczonych przez CK recenzentów mnie już nie było. W ten sposób, jako jedyny autor negatywnej oceny, zostałem w majestacie prawa (a może bezprawia) zamieniony na łagodniejszego recenzenta i sprawa mogła się już dalej gładko potoczyć.
Jest prawdą, że są to jednostkowe obserwacje pojedynczego człowieka. O ich rzeczywistym zasięgu mogłyby jedynie rozstrzygnąć badania na próbie reprezentatywnej. Niemniej, jeżeli miały one miejsce w stosunkowo krótkich odstępach czasu, a wcześniej nigdy się z czymś podobnym nie spotkałem, to albo jest to wyjątkowy zbieg okoliczności, albo budzące niepokój o przyszłość środowiska akademickiego signum temporis.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.