Drugi kierunek płatny

Marek Misiak

Wprowadzenie opłat za studiowanie dziennie drugiego kierunku studiów jest już przesądzone. Spory na ten temat prowadzą jednak głównie dwa skrajne obozy. Z jednej strony słychać alarmujące głosy, że odetnie to wszystkie osoby niezamożne od możliwości zdobycia sensownego wykształcenia i że jest to wstęp do wprowadzenia pełnej odpłatności za studia w Polsce. Z drugiej – że tak jest na Zachodzie, że nareszcie znalazł się powróz na wiecznych studentów i że wykształcenie to inwestycja, więc cieszcie się żacy, że choć jeden kierunek jest za darmo (słychać zachwycone piski studentów). Jak to zwykle bywa, strony sporu nie słuchają się nawzajem. Już po roku wiele debat na ten temat z merytorycznych dyskusji przemieniło się w rytualne obrzucanie się obelgami. Sam jestem przeciwnikiem odpłatności drugiego kierunku studiów, muszę jednak przyznać, że zwolennicy tego kroku wskazują na szereg ważnych problemów, których z kolei zagorzali „darmowcy” wolą nie dostrzegać lub bagatelizują je, jak się da.

Selekcja pasjonatów

Argumenty zwolenników odpłatności są prostsze i – przyznajmy uczciwie – bardzo logiczne. – Teraz studiowanie dwóch kierunków naraz jest wręcz modne, i niestety cierpią na tym oba kierunki – mówi Joanna Niczyj. – Pół biedy, kiedy w jakiś sposób studia się uzupełniają (np. ekonomia i zarządzanie, polonistyka i kulturoznawstwo, dwie różne filologie). Wtedy jest możliwość przepisania przedmiotów z jednego kierunku na drugi, przez co ilość zajęć trochę się redukuje. Ale nie uwierzę, że osoba studiująca np. ekonomię i pedagogikę będzie zarówno dobrym ekonomistą, jak i świetnym pedagogiem. To kombinowanie, zwalnianie się z jednych zajęć kosztem innych, zaliczanie semestru bez uczęszczania choćby na jedne zajęcia lub wykład… Nie popieram. Dlatego uważam, że po wprowadzeniu odpłatności za drugi kierunek być może decyzje studentów będą bardziej przemyślane.

Znam ludzi, którzy podjęli decyzję o studiowaniu drugiego kierunku z lęku, że teraz tak trzeba, bo inaczej nie mają szans na poradzenie sobie na rynku pracy. W jednym z poprzednich tekstów pisałem też o osobach, które po prostu z jednego kierunku musiały zrezygnować (a rzeczywiście komuś miejsce przez rok zablokowały).

– Jestem nie tylko za płatnym drugim kierunkiem studiów, ale za płatnymi studiami w ogóle – deklaruje Ewelina Moroń, absolwentka polonistyki i surdopedagogiki. – Oczywiście z zastrzeżeniem, że najlepsi studenci i studentki otrzymują stypendia naukowe pokrywające czesne wprost proporcjonalnie do wyników, a przez pierwszy rok mniej zamożni – także stypendia socjalne, pozwalające się utrzymać. Wprowadzenie powszechnego czesnego może ukrócić studiowanie „na pół gwizdka” na dwóch kierunkach, zmusi do porządnego zastanowienia się, jakie kierunki są wartościowe i przyszłościowe (wtedy studiowanie stanie się prawdziwą inwestycją) oraz zweryfikuje listę pasjonatów i niezainteresowanych na danym fakultecie. To moim zdaniem najlepszy argument za płatnymi studiami. Będąc humanistą uważam, że jest nas, humanistów, najzwyczajniej w świecie za dużo. Nie łudźmy się, że wszyscy poloniści, kulturoznawcy czy pedagodzy to pasjonaci. Część z nich jest tam dlatego, że dostać się było stosunkowo łatwo, a „trzeba mieć jakiś papier”. Traktowanie studiów jako inwestycji zwiększyłoby liczbę ludzi na perspektywicznych kierunkach i długofalowo mogłoby poprawić sytuację na rynku pracy. Pytanie tylko, w jakim stopniu system stypendialny zapewniałby możliwość studiowania osobom uboższym.

Paradoksy i kurioza

Jeśli pominiemy spór o samo wprowadzenie czesnego, najwięcej kontrowersji budzi kwestia zwalniania z niego najlepszych studentów. Wraca tu w gruncie rzeczy spór sprzed lat na temat sposobu przyznawania stypendiów. Przypomnijmy, że mniej więcej do 2005 roku w wielu uczelniach obowiązywał system progowy – stypendium otrzymywał student, który przekroczył określony próg średniej (obowiązywały też dodatkowe warunki – m. in. nie można było mieć warunkowego zaliczenia semestru). System ten zastąpiono procentowym – stypendium otrzymuje grupa 10 proc. lub 15 proc. najlepszych studentów na roku. Jednym z głównych argumentów było wówczas to, że na niektórych kierunkach średnia powyżej 4,5 nie stanowi żadnego problemu, podczas gdy na innych 4,1 świadczy o systematycznej nauce i dużych zdolnościach. Moim zdaniem argumentowi temu nie sposób odmówić słuszności. Problem jednak w tym, że w nowym systemie na łatwiejszych kierunkach nadal łatwiej jest dostać finansowe wsparcie – wejście do górnych 15 proc. nie wymaga aż takich starań. Zwłaszcza, że część studentów nawet nie próbuje walczyć – czas, który musieliby przeznaczyć na solidniejszą naukę, przeznaczają na pracę i bywa, że miesięcznie są w stanie zarobić więcej, niż wynosi stypendium. Przy odpłatności za drugi kierunek na łatwiejszych kierunkach prościej też będzie wywalczyć darmowość. Wytworzy się ponadto paradoksalna sytuacja, ponieważ trudniejsze kierunki są najczęściej równocześnie droższe i trudniej będzie na nich studiować gratis, a jednocześnie mniej osób będzie na to stać. Można jednak wskazać, że trudniejszych kierunków nie należy łączyć z innymi, a opisany mechanizm to potwierdza. Dlaczego jednak decydować o tym mają czynniki odgórne, a nie rozsądek samego studenta? Znam ludzi, którzy łączyli studiowanie prawa lub informatyki z innymi kierunkami i są dziś dobrymi prawnikami lub utalentowanymi informatykami, mając jednocześnie drugi dyplom, też z czwórką lub piątką. Nie jestem jednak pewien, czy utrzymaliby się przez całe pięć lat w grupie najlepszych.

Wprowadzenie procentowych progów, uprawniających do stypendiów spowodowało również, że życie zdolnego studenta stało się znacznie bardziej niepewne. Wcześniej był on w stanie zawczasu założyć, że uda mu się zdobyć stypendium, jeśli będzie dobrze się uczył. Po wprowadzeniu progów procentowych nie miał już takiej gwarancji – choćby wspiął się na szczyt, inny może wejść po jego głowie. Tak samo będzie po wprowadzeniu czesnego – uboższy student będzie przed początkiem każdego semestru drżał, czy nadal studiuje za darmo.

– Rozpoczynanie drugiego kierunku, gdy nie ma się pewności, czy utrzymamy się w stawce najlepszych, którzy nie będą musieli płacić, będzie obarczone dużym ryzykiem – mówi Kamil Dyba, doktorant matematyki w Uniwersytecie Wrocławskim. – Jeśli ktoś nie da rady osiągnąć wyniku pozwalającego na bezpłatne studiowanie, to albo zrezygnuje z drugiego kierunku, albo będzie zmuszony do wnoszenia opłaty. Jeśli nie może liczyć na wsparcie finansowe rodziców w opłacaniu czesnego, znajdzie się w dramatycznej sytuacji, bowiem studiując dwa kierunki, będzie zbyt obciążony, by pracować. W dłuższej perspektywie może się okazać, że takie rozwiązanie przyczyni się do dziwacznych i kuriozalnych sytuacji w uczelniach, kiedy z powodów finansowych studenci po zaliczonym pierwszym roku będą rezygnować ze studiów. Niemniej wprowadzenie opłaty już od pierwszego roku byłoby jeszcze gorszym pomysłem. Zapewne prawie każdy, kto studiuje lub studiował, w trakcie nauki przekonuje się, że jego wyobrażenie o kierunku, na jakim podjął kształcenie, było w jakimś stopniu mylne. Wprowadzenie konieczności opłaty od początku drugiego kierunku zlikwidowałoby wprawdzie kuriozum opisane powyżej, ale sprawiłoby, że młodzi ludzie dużo ostrożniej podchodziliby do próby poszerzenia swoich horyzontów i zabiłoby marzenia wielu ambitnych a niezamożnych.

Dwie wizje

Niektórzy studenci i wykładowcy wskazują na to, że niektóre wydziały popierają studiowanie dwóch kierunków, najczęściej właśnie w obrębie jednego wydziału. Ustawa nic jednak nie mówi o możliwości wprowadzania ulg lub innych ułatwień przez uczelnie. – W ramach Wydziału Matematyki i Informatyki UWr. istnieje szereg udogodnień dla studentów, którzy studiują jednocześnie matematykę i informatykę. System działa dobrze. Wprowadzenie opłat zniszczy to – mówi Kamil Dyba. Zapewne uczelnie będą mogły wprowadzać ulgi dla osób chcących w taki sposób łączyć kierunki, ale na własną rękę i na własny koszt. Pytanie, czy uczelnie będzie na to stać, a jeśli teoretycznie tak, to czy będą chciały aż tak ułatwiać studentom życie na własny koszt. Co więcej, są kierunki, które same w sobie nie dają ich absolwentowi szerszych perspektyw zatrudnienia, ale w połączeniu z innymi mogą stanowić bardzo atrakcyjną ofertę dla przyszłego pracodawcy. Wprowadzenie opłat może w zasadniczy sposób ograniczyć możliwość takiego łączenia. Dotyczy to zarówno kierunków humanistycznych (np. łączenie dwóch filologii), pedagogicznych (łączenie pedagogiki z psychologią lub fizjoterapią), jak i przyrodniczych (np. łączenie matematyki z fizyką). Pytanie tylko, kto będzie tworzył listy pasujących do siebie kierunków. Każda uczelnia może je tworzyć samodzielnie. Może się wtedy zdarzyć, że w jednej uczelni dane dwa kierunki będzie można połączyć, w innej – już nie. Należy też pamiętać, że istnieje grupa osób (wcale nie taka wąska) studiujących dwa kierunki w dwóch różnych uczelniach. Ich nigdy nie obejmowały żadne ułatwienia, a teraz będzie im jeszcze trudniej.

Widoczny jest też inny problem. – Jeśli ktoś równocześnie rozpoczyna dwa kierunki, to który będzie jego „drugim” kierunkiem? – pyta Kamil Dyba. – Czy będzie musiał złożyć jakąś deklarację na ten temat? Czy będzie musiał to zadeklarować już na początku studiów, kiedy jeszcze nie wie, co mu się bardziej spodoba i co będzie mu przychodziło łatwiej? Znam kilka takich przypadków. Zdarzają się ludzie o naprawdę szerokich zainteresowaniach, w których wykonaniu studiowanie dwóch na pozór kompletnie niepasujących do siebie kierunków nie jest niczym dziwnym; potrafi za to owocować ciekawymi, interdyscyplinarnymi badaniami naukowymi lub zaskakująco przydatnymi kwalifikacjami zawodowymi (znajoma, która ukończyła ekonomię i psychologię, pracuje jako psycholog reklamy).

W dyskusji nad odpłatnością za drugi kierunek zderzają się tak naprawdę dwie wizje studiów: jako inwestycji i jako szukania siebie. Odpowiednio skonstruowany system stypendialny pozwoli pogodzić obie te wizje. ☐