Jurkiewiczowie

Magdalena Bajer

Nie bardzo odległą przeszłość ogarnia pamięć dziś żyjących pokoleń. Prof. Jerzy Jurkiewicz, dziekan Wydziału Fizyki, Matematyki i Informatyki Stosowanej UJ, który opowiadał mi rodzinne dzieje, stracił rodziców w wieku, kiedy myśli się przede wszystkim o własnej drodze życiowej, dokonuje decydujących o niej wyborów, odkładając wspomnienia na później.

Przez próg wiedzy

Pradziadek przybył z Litwy na Mazowsze wraz z bogatą rodziną ziemiańską, która zapewne odziedziczyła majątek w Kocku. Dziadek pana profesora był tam stolarzem. W ocenie potomków pozostał jako „człowiek bardzo światły”, bowiem wszystkie swoje dzieci, a było ich kilkoro, pokierował do szkół średnich i wyższych.

Leopold (1906-1966), ojciec mojego rozmówcy, ukończył gimnazjum oraz liceum w Siedlcach, po czym studiował na Wydziale Matematyczno-Fizycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Otrzymawszy stypendium, jako wyróżniający się wynikami w nauce, zaprosił młodszego brata, który skończył w Warszawie geologię. Sam przez jakiś czas po studiach uczył w szkole, wkrótce jednak został asystentem Stefana Pieńkowskiego, twórcy ośrodka fizyki doświadczalnej UW, który pracowniom przy Hożej nadał rangę międzynarodową.

Karierę naukową Leopolda Jurkiewicza przerwała wojna. Podczas okupacji pracował w zakładach Phillipsa w Warszawie, uczestnicząc w tajnym nauczaniu, a po powstaniu rodzina znalazła się w majątku przyjaciół pod Krakowem. Tam znalazł go inny wybitny fizyk, Marian Mięsowicz (nestor „rodu uczonego”, który miałam przyjemność przedstawić czytelnikom FA) i zaprosił do współtworzenia Akademii Górniczo-Hutniczej oraz mocnego ośrodka badań fizycznych w Krakowie.

W pierwszych latach powojennych, jeszcze przed apogeum stalinizmu, udało się młodemu badaczowi pojechać na rok do Manchesteru, gdzie znalazł się w bardzo dobrej grupie eksperymentalnej badającej promieniowanie kosmiczne, co było ważnym doświadczeniem także dla prac prowadzonych w Krakowie. Tutaj ojciec przyszłego profesora współpracował bardzo blisko ze wspomnianym prof. Mięsowiczem, Jerzym Gierulą i Jerzym Massalskim. Syn wspomina, że tych zaprzyjaźnionych ze sobą uczonych cechował wielki entuzjazm, płynący z przekonania, że robią to, co odbudowującej się Polsce pilnie potrzebne, co da jej wizytówkę w dorobku myśli, no i to, czym się mocno pasjonowali. W powojennym Krakowie, dokąd zjechało sporo bezdomnych ze zrujnowanej Warszawy i wygnańców ze Lwowa, życie akademickie łączyło się często z codziennym życiem profesorskich domów, goszczących mistrzów, uczniów, rodziców i potomków.

Impulsy

Rodziny Jurkiewiczów i Mięsowiczów mieszkały w tej samej kamienicy, wtedy gdy „ludzie często się odwiedzali”. Jerzy Jurkiewicz dorastał w klimacie tego entuzjazmu tworzenia, który wspomina w rodzinnej opowieści i którym nasiąknął.

Ojciec dzielił zainteresowania, a przede wszystkim energię i czas między to, co było oryginalną twórczością naukową, a prace konstruktorskie – w sytuacji, gdy trzeba było, razem z mistrzem Mięsowiczem, własnymi rękami budować aparaturę do nowego ośrodka badań w AGH. O tych drugich zadaniach więcej w domu rozmawiano niż o publikacjach, których w bibliografii Leopolda Jurkiewicza przybywało.

W r. 1951 obronił doktorat, w 1954 otrzymał nominację na profesora AGH. Od 1962 do śmierci był dyrektorem Instytutu Techniki Jądrowej tej uczelni. Rozwój krakowskiej atomistyki, będąc początkowo nadrabianiem historycznych zapóźnień, wymagał łączenia prac podstawowych z rozwiązaniami technicznymi i z intensywnym szkoleniem specjalistów. Na wszystkich tych polach prof. Jurkiewicz senior miał wielkie osiągnięcia oraz zasługi, których nie sposób tu wyliczyć. W okresie częstych prób jądrowych w różnych miejscach świata zorganizował pomiary skażeń atmosfery i wód deszczowych. Opracowywał i doskonalił metody radiometryczne stosowane w eksploatacji surowców, szczególnie w kopalniach węgla. Zainicjował w instytucie badania hydrogeologiczne.

Wątek geologiczny przewija się w rodzinnej tradycji – tę dziedzinę wybrał, jak już wiemy, stryj, geologiem była także matka mojego rozmówcy, Irena z domu Trzaska. W jej pokoleniu, podobnie jak u Jurkiewiczów, wykształcenie było naturalnym sposobem życiowego awansu. Młodsza siostra, Ada, skończyła biologię i pracowała w podwarszawskiej stacji badawczej, pozostałe skończyły szkoły średnie. Najstarsza, Irena, wybrała studia nie najłatwiej w okresie międzywojennym dostępne dla kobiet i ukończyła je z wyróżnieniem, podziwiana oraz wspierana przez kolegów. Wielu z nich odwiedzało warszawski, później krakowski dom państwa Jurkiewiczów. Dostała pracę w Państwowym Instytucie Geologicznym, bardzo ważnej, nowoczesnej placówce gospodarczo-naukowej II Rzeczypospolitej. Podczas okupacji PIG dawał pracownikom skromne możliwości zarobkowania, a na szklanym dachu budynku można było… hodować pomidory. Po wojnie pani Jurkiewiczowa pracowała w krakowskiej filii Instytutu, zajmując się do końca życia geologią Gór Świętokrzyskich. Spędzała tam kilka miesięcy w roku sporządzając mapy geologiczne okolic Kielc, co dla syna bywało okazją do ciekawych i pięknych wakacji.

Dzieciństwo i wczesna młodość upływały mu pośród impulsów przesądzających o tym, że po maturze będzie studiować. Nie mówiono expressis verbis, ale jaką drogą miałby pójść młody człowiek urodzony po wielkiej wojnie w Krakowie, gdzie ludzie należący do elity umysłowej, związani z uniwersytetem znali się osobiście, wychowany w profesorskim domu, dokąd na częste przyjęcia zapraszano asystentów i współpracowników ojca, a także uczonych starszego pokolenia, rozmawiano o fizyce, ale i o innych naukowych oraz akademickich ważnych sprawach? Prof. Jurkiewicz junior żartobliwie wspomina pewną niedogodność ze swego dzieciństwa: spacery z ojcem, podczas których co krok spotykali jakiegoś profesora lub docenta; panowie zaczynali długą rozmowę, a chłopcu się nudziło.

Jednak fizyka

Jerzy Jurkiewicz długo się zastanawiał, czy nie zostać… pianistą. Skończył liceum muzyczne w klasie fortepianu, ale – jak wspomina – mniej więcej „w środku” tego etapu edukacji doszedł do przekonania, że jednak nie tym chciałby się zajmować przez całe życie. Zainteresował się bardziej matematyką, brał udział w olimpiadach, w końcu wylądował na fizyce, wybierając bardziej realny od matematycznego opis świata. Z matematyką ciągle ma do czynienia i bardzo to lubi. Ojciec pragnął, choć nigdy nie nalegał, żeby poświęcił się fizyce doświadczalnej, syn jednak wybrał teoretyczną.

Rodzice nie doczekali naukowych osiągnięć jedynaka – gdy był na pierwszym roku studiów, oboje zmarli na serce. Pan profesor mówi dzisiaj, że nieraz zadaje sobie pytanie, co powiedzieliby o jego kolejnych krokach życiowych i to pomaga w stawianiu takich, jakie znalazłyby uznanie i sprawiły im radość. Zapamiętał, że człowiek nie musi koniecznie być uczonym – może robić cokolwiek, byle dobrze i z zapałem. Wybrał to pierwsze, znajdując wsparcie i życzliwą pomoc w licznym kręgu przyjaciół ojca i matki, gdy został sam.

Zdążył wynieść z domu „wiadomości dobrego i złego” o tym, co robić należy, czego trzeba by się wstydzić oraz pragnienie, żeby niczego takiego nie popełnić. Od rodziców wziął także zainteresowanie światem, głębokie przeżywanie kultury, zwyczaj czytania książek, chodzenia na wystawy i koncerty.

Poprzez małżeństwo Jerzego Jurkiewicza z Elżbietą Nowak połączyła się rodzina przybyszów z rodziną osiadłą w Krakowie od dawna. Splotły się też wątki inteligenckich zainteresowań. Dziadek pani Elżbiety, Julian Czapliński, inżynier górnik, specjalista od zagadnień bezpieczeństwa w kopalniach i dyrektor kopalń, był jednym z ojców założycieli AGH. Rodzice byli lekarzami, podobnie jak brat. Ona sama wybrała chemię i pracowała w UJ oraz AGH.

Kariera szczęściarza

Pan prof. Jurkiewicz junior powiada, że „każda kariera naukowa w znacznym stopniu zależy od szczęścia”, dodając, że sam miał szczęście znajdować się we właściwych miejscach we właściwym czasie. Skończył studia w r. 1970 i zaczął pracować w Zakładzie Fizyki Teoretycznej UJ – tym samym, gdzie niedawno rozmawialiśmy. Dość długo szukał najbardziej interesującej go problematyki, a po doktoracie (1975) trafił do bardzo dobrego ośrodka w Utrechcie. Tam „zdradzając” mistrza, który go zaprosił, znalazł się w grupie prof. Gerarda ‘t Hoofta, późniejszego noblisty. Był to czas fascynacji badaniami teorii pola na komputerach, a ośrodek w Utrechcie miał bardzo dobry komputer. Młody doktor z Polski zaczął prowadzić symulacje z grupą badaczy pod kierunkiem prof. ‘t Hoofta. Współpracował z tą grupą przez półtora roku, a także później, po powrocie do Polski. W sranie wojennym władze, chcąc pokazać łaskawość dla nauki, pozwoliły mu wyjechać do Marsylii, i to z rodziną, mimo że prof. Jurkiewicz był mocno zaangażowany w „Solidarności”. Stamtąd pojechał do Paryża, gdzie nawiązał długo potem trwającą współpracę ze znakomitym fizykiem prof. Andrzejem Krzywickim. Tam odnalazł go ‘t Hooft i ponownie ściągnął do Utrechtu na kolejne dwa lata.

Wtedy mój rozmówca (mając szczęście, jak mówi) zajął się znów nową problematyką (to intuicja) – kwantową grawitacją z zastosowaniem symulacji komputerowej. Grawitacja jest tym z czterech znanych fizykom oddziaływań we wszechświecie, które dotąd nie daje się zunifikować z pozostałymi w jedną teorię. Ambicje uczonych kierują się ku kwantowej teorii grawitacji, budzącej na to nadzieje.

Jerzy Jurkiewicz znów mówi o szczęściu, które sprawiło, że w latach dziewięćdziesiątych trafił do zespołu prof. Jana Ambjørna w Kopenhaskim Instytucie Nielsa Bohra jako visiting professor. Wracał tam później kilkakrotnie i, jak oblicza, połowę czasu, który upłynął od pierwszego pobytu, spędził w Kopenhadze. Symulacje układów kwantowych przyniosły wyniki obiecujące, oryginalne, zaskakujące badaczy. Owe układy są, jak mówi pan profesor, bardzo dziwaczne i niepodobne do wyobrażeń o klasycznej czasoprzestrzeni, jakie mieli dotąd fizycy, ale zarazem wskazują tropy, które wiodą do przewidywanego, wciąż odległego celu, tj. ostatecznego połączenia wszystkich czterech oddziaływań występujących w przyrodzie. Każdy krok na tej drodze to bardzo intensywne obliczenia numeryczne wykonywane na komputerach. Pracuje nad tym od szeregu lat „trójkąt” uczonych: prof. Ambjørn, prof. Jurkiewicz i pani prof. Renate Loll, która dołączyła nieco później, a współpracują z grupami w różnych ośrodkach europejskich, wkraczając na pogranicza – w obrębie szeroko rozumianej fizyki, ale także innych nauk. Pan profesor pytany o wieszczony niekiedy zmierzch fizyki i nadejście ery biologii odpowiada, że rozwijające się obecnie żywo badania mózgu, procesów komórkowych, funkcji rozmaitych substancji w organizmach, przetwarzanie informacji genetycznych, to w gruncie rzeczy… biofizyka.

Zdobywanie wiedzy i ambicja przyczyniania się do rozwoju tego odcinka rzeczywistości, który się wybrało jako pole własnych działań, są wyraźnym rysem rodzinnej tradycji i zapewne rysem trwałym. Szukanie takich odcinków, gdzie „można być dobrym”, także do tej tradycji należy. Poświadczają to obie córki państwa Jurkiewiczów. Starsza jest doktorem biologii i pracuje naukowo w Danii. Młodsza, architekt, projektuje mosty i budynki w Londynie. Inteligenckie powinności spełniają w zjednoczonej Europie. ☐