Słoneczny grudzień

Henryk Hollender

Brytyjczycy mają Open University, więc na innych, co większych uczelniach nie dbają aż tak o e-learning, może poza jedną, zlokalizowaną za górami, za lasami, gdzie trochę gorzej z rekrutacją. W Bristolu i Bath widzę w środku grudnia taki tłok w bibliotekach, jakby to była ulica Dobra w Warszawie w czasie sesji, i nie wiadomo, jak oni to robią, bo widać wyraźnie, że knajpy także pełne; wydekoltowane palaczki bez rajstop przed wejściami, brrr. Firmy świętują już od początku miesiąca i trudno się z kimś umówić. Inni zajmują się protestowaniem przeciwko łamaniu obietnic wyborczych przez rząd Davida Camerona; czesne będzie znacznie wyższe, a wykładowcy humanistyki – tak słyszę – nie otrzymają wynagrodzenia. Na pagórkowatym bristolskim kampusie rodzina poklepuje policyjnego wierzchowca w odblaskowym czapraku. Wszyscy zajęci, w ciągu dnia zwykła seria zebrań, w każdej większej sali biurowej aparat do telekonferencji. Osoba (w końcu) umówiona korzysta jednak z dobrodziejstwa brytyjskiego obyczaju, który zdaje się polegać generalnie na tym, że im wyżej postawiony rozmówca, tym mniej się przed spotkaniem zajmował połykaniem kija, przeznaczając zaoszczędzony czas na nauczenie się, jak masz na imię.

Biblioteki jak biblioteki – prawie każdy student, tak jak u nas, ma własny komputer przenośny, jeśli zaś nie ma, to go sobie może na miejscu kupić albo skorzystać ze stacjonarnych, oblężonych niczym wypożyczalnia, do której jak zwykle kolejka. No, ale skoro sprawozdanie podaje, że jeden użytkownik w ciągu roku bierze do domu 50 książek... A jednak w strefie książek, czyli wolnego dostępu – w Bristolu uporządkowanej zgodnie ze schematem Biblioteki Kongresu, znanym nam z bibliotek uniwersyteckich w Warszawie, Łodzi, a pewnego dnia także Wrocławia – znacznie luźniej. Do biblioteki trudno się dostać, nie będąc pracownikiem lub studentem danej uczelni, bramka jak w metrze czyta kartę, żaden ważniak nie sforsuje jej wykrzykując, że on tylko na chwilę. A dla general public są biblioteki publiczne, naturalnie niedofinansowane. Zasadniczy przywilej użytkowników bibliotek akademickich to korzystanie ze specjalistów dziedzinowych, na tym się nie oszczędza, oni są przewodnikami po rozlicznych serwisach, repozytoriach i bazach danych, prenumerowanych przez bibliotekę na równi z potężniejącym korpusem źródeł otwartych.

Otwartych – niekoniecznie na świat. Brytyjczycy nie chcą już, by ktokolwiek dwukrotnie sprzedawał pracę sfinansowaną przez podatnika, zakładają zatem, że wyniki badań – nie tylko gotowe publikacje, ale i coraz modniejsze półprodukty w postaci zestawów danych z pomiarów i eksperymentów oraz uporządkowane źródła historyczne – będą dostępne w otwartym Internecie. Ale często wyłącznie na terytorium Zjednoczonego Królestwa. Świat nie musi mieć nauki na najwyższym poziomie, my musimy. Mówiono mi to swobodnie. Współpraca międzynarodowa – jasne, przede wszystkim zobowiązania w obrębie The Commonwealth.

O brytyjską informację naukową – jak i o samą naukę – troszczy się cała orkiestra instytucji; jak one są organizowane, zarządzane i finansowane, żeby się rozumieć i nie przejadać swojego produktu finalnego, temu próbuję się przyglądać za pieniądze Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Rady finansowania szkolnictwa wyższego – angielska, szkocka i walijska – utrzymują Joint Information Systems Committee. JISC finansuje UKOLN (UK Office for Library Networking), akademicką sieć komputerową JANET, prenumeratę na zasadzie licencji krajowej NESLI, system zarządzania dostępem Shibboleth, organizacje wytwarzające źródła informacji i zasoby dydaktyczne, projekty digitalizacyjne i sporo innych. W sumie 210 przedsięwzięć w ramach 33 programów. I nie ma tak, żeby nie dokonywano trudnych wyborów: JISC nie będzie już finansował wszystkich funkcji subject gateway’a Intute, który zachowa jedynie system instrukcji do przeszukiwania Sieci, a pozbawiony wyszukiwarki, przestanie być gateway’em. Ukończono natomiast przedsięwzięcie National e-books observatory , którego jednym z celów jest stworzenie krajowej licencji na elektroniczne podręczniki akademickie z zakresu biznesu i zarządzania, nauk technicznych, medycyny (bez psychiatrii i pielęgniarstwa) oraz medioznawstwa. JISC będzie też łożył na projekt Libraries of the future , definiując przyszłość jako rok „mniej więcej” 2050.

No i nadal będzie wspierać digitalizację. W tym – obficie – digitalizację źródeł historycznych. Projekty digitalizacyjne o wyrazistych nazwach i zawartości służą nie tylko humanistyce i politologii, bowiem w archiwach i bibliotekach brytyjskich znajdują się również dane do badań przyrodniczych, np. szczegółowe obserwacje meteorologiczne i oceanograficzne Royal Navy od początku XIX wieku, nie do przecenienia w badaniach nad globalnymi zmianami klimatu. Kolekcje cyfrowe, wewnętrznie uporządkowane, nie podlegają agregacji, ale zakłada się, że będą wykorzystywane w równym stopniu przez amatorów, jak i przez badaczy z określonych dziedzin, i dla obu tych grup je się przygotowuje. Imperium JISC generuje sporo papieru i pikseli, biblioteki zresztą podobnie: broszury, informatory, streszczenia, sprawozdania i przewodniki. Wszystkie wymowne, perswazyjne, metodyczne.