Jak napisać scenariusz

Piotr Müldner-Nieckowski

Postanawiamy wreszcie zarobić jak człowiek, to znaczy napisać scenariusz filmu, który zrobi kasę, oczywiście pod warunkiem, że reżyser nie dopisze się jako autor. Ale i tak się dopisze, bo na planie nie spodobają mu się nasze dialogi i każe aktorom wypowiadać swoje własne. A jeśli nawet nasze dialogi się obronią, to reżyser zmieni kolejność wydarzeń i zamiast zakończyć film śmiercią bohatera, zakończy jego urodzeniem. Może też pozmieniać płeć bohaterom, dochodząc do wniosku, że nasza propozycja jest niepoprawna politycznie. Licho wie. W każdym razie z góry zakładamy, że piszemy scenariusz wspólnie z reżyserem, bo kasa z tego jakaś może być. Reżysera znajdziemy sobie później. Tylko że musi to być scenariusz chwytliwy, bo nawet gdyby był dobry, ale niechwytliwy, to z kasy nici.

Zaczynamy. Jak wiadomo szkieletem wszelkich scenariuszy są trzy wątki, dotyczące kolejno: władzy, pieniędzy i miłości (dzisiaj: seksu). Najpierw ustalamy, o jaką władzę chodzi. Najlepiej, żeby rzecz działa się obecnie, bo widz łatwiej się z filmem zintegruje, ale jeszcze lepiej, jeśli dawno, gdyż dzisiejszość jest ludziom znana już tylko z mediów. Wszystko jedno – niewłaściwa płeć (albo jej brak), czy nieodpowiedni władca, zawsze to jest niebezpieczne. Z góry zakładamy, że lokujemy władzę nie w gabinecie premiera czy generała, ale na statku, w domu dziecka albo sklepie spożywczym. Wszędzie są kierownicy, więc wszędzie jest władza. Kłopot polega jednak na tym, że każda władza jak to władza, to znaczy ta rządząca krajem, identyfikuje się z każdą inną władzą i może źle odebrać cokolwiek, co o jakiejkolwiek władzy mamy zamiar napisać. O ile chcemy napisać prawdę. Bo jeśli nieprawdę, to oczywiście wszystko w porządku – możemy sobie pisać spokojnie. Pod warunkiem, rzecz jasna, że nie piszemy niczego złego. Gdybyśmy jednak chcieli dać o władzy coś złego, to zostaniemy uznani za zwolenników opozycji, a tego żaden producent filmowy nie kupi. Gdybyśmy jednak zakpili z opozycji, to władza uzna, że kpimy z niej samej, podstępnie zamieniając władzę na opozycję, albo – czego absolutnie nie zamierzamy czynić – opozycję stawiając na miejscu władzy. No dobrze, tylko że my jesteśmy biegli w pisaniu. Wybieramy władzę działającą w domu! I co państwo na to? Dobre, prawda? Czyli władzą czynimy męża albo żonę, wrednego ojca (pedofila) albo wredną matkę (aborczynię), może być syn terrorysta lub córka sadystka - i mamy spokój z politykami, oczywiście jeśli nie poniżymy kobiety, nazywając ją kierownikiem, a nie kierowniczką.

Początek pierwszego wątku więc mamy. Wobec tego czas na pieniądze, drugą oś fabuły. W dobrym scenariuszu oś ta musi się krzyżować z pierwszą, żeby nie było dwóch filmów w jednym, zatem władza musi dążyć nie tylko do umocnienia władzy, ale i do zdobywania pieniędzy i spieniężania dobytku. Może to być kradzież, rozbój w biały dzień, szaleńcze drukowanie biletów Narodowego Banku Polskiego, ale najlepsze jest oszustwo kombinowane, które polega na kradzieży drukowanych pieniędzy w czasie rozboju w biały dzień i twierdzeniu, że nic się nie stało. Bohater powinien tak skręcić kasę, żeby to wyglądało na całkiem naturalne i legalne pozyskiwanie korzyści materialnych. Jak taki wątek skrzyżujemy z wątkiem o władzy? Łatwo. Tu już scenariusz leci nam z górki. Otóż kradziemy pieniądze (ja bym powiedział „kradniemy”, ale politycy mówią inaczej), drukujemy na masową skalę, lecz w domu zabieramy żonie i dzieciom wszystko, co mają. Nielogiczne? Tak, ale nie w filmie. Film to co innego, zwłaszcza całkowicie apolityczny. Możemy jeszcze dla niepoznaki wysłać na tamten świat sąsiadkę. To nam umożliwi podparcie sensu władzy w pierwszym wątku, gdyż władzy wolno wszystko.

No i wreszcie miłość, właściwie seks, bo nie należy wychylać się z czymś, czego oficjalnie nie ma. Nasz bohater rwie panienki jedną za drugą, kładzie się z nimi kolejno do łóżka, a prasa szeroko o tym pisze, pytając czytelników, czyje pośladki widzą na zdjęciu. I tu jest clou naszego filmu. To są twoje pośladki, drogi widzu – sugerujemy w naszym scenariuszu. A jeśli się tego wypierasz, to ten film nie jest dla ciebie.

Jak do tej pory wszystko gra, musimy jeszcze tylko skrzyżować trzeci wątek z dwoma poprzednimi, żeby nie powstały trzy filmy w jednym. Mogłaby to być aluzja do roztrojenia jaźni, a wiadomo, kto na tę przypadłość cierpi. Wszyscy. Takich sytuacji scenariuszowych należy unikać jak ognia, bo „wszyscy” - to mogą wyjść na ulice, a nie do kina. Podobnie jak wystrzegamy się diabełka wyskakującego z pudełka. Nie może być tak, że nasz bohater idzie sobie spokojnie bulwarem, gdy nagle ni w pięć ni w dziewięć spada mu na głowę doniczka i zabija. To kompletnie nieprawdziwe, takie rzeczy w ogóle się nie zdarzają. Zatem krzyżujemy miłość z władzą i pieniędzmi w ten sposób, że władza uprawia seks i chapie forsę, podchodzi facet do bohatera i z zemsty wbija mu nóż w śledzionę. I gotowe. A teraz szukamy producenta, który to łyknie.

e-mail: piotr@muldner.pl