Demokracja akademicka w interesie społecznym?
Ostatnia debata publiczna w komisji pracującej nad projektem ustawy o zmianie ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym , ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki, a także o zmianie niektórych innych ustaw wykazała, że owe głosy publiczne są zdominowane przez zwolenników ochrony dotychczasowych przywilejów, a nie wprowadzania rozwiązań, które byłyby korzystne społecznie. Z wyjątkiem nielicznych głosów, podnoszone kwestie nie dotyczyły spraw największego kalibru. Jedną z takich kluczowych spraw jest tryb wyboru najwyższej władzy w uczelni. Odpowiednie zapisy projektu ustawy, nieodbiegające zresztą wiele od poprzednich regulacji, głoszą: art. 71 w ust. 1 pkt 3: „bierne prawo wyborcze przysługuje (...) zatrudnionym w uczelni jako podstawowym miejscu pracy”, oraz 51) w art. 72: a) ust. 1 i 2: „Rektor uczelni publicznej może być powołany w drodze wyborów albo w drodze konkursu”. „Rektorem uczelni może być osoba posiadająca co najmniej stopień naukowy doktora”.
Niezależna rada
Jeżeli jesteśmy naprawdę zainteresowani poprawieniem pozycji polskiego szkolnictwa wyższego w Europie i na świecie, warto się przypatrzyć, jak to jest robione w kraju, który dominuje we wszystkich liczących się rankingach uniwersytetów, czyli w USA.
W Stanach nie ma, poza wojskowymi, uczelni federalnych. Są albo prywatne (niemal wyłącznie non-profit), albo stanowe (publiczne). Zwykle na czele uczelni stoi prezydent. W niektórych stanach prezydent kieruje całym systemem uczelni stanowych, a na czele poszczególnych szkół systemu stoją kanclerze (chancellors). Nie natknąłem się na przypadek, żeby wybór prezydenta/kanclerza odbywał się na drodze glosowania społeczności akademickiej danej uczelni albo jej przedstawicieli. Poszukiwaniem i selekcją kandydatów, a w końcu negocjowaniem warunków kontraktu i zatrudnieniem prezydenta zajmuje się rada rządząca/nadzorująca uczelnie (zwana Board of Trustees, Regents lub Visitors). Liczba członków rady i tryb ich wyboru są określone statutem uczelni i jej wewnętrznymi przepisami. Zależnie od statutu, liczba tych członków wynosi od kilku do ponad pięćdziesięciu. Jako ciało kolektywne rada ma uprawnienia władcze i ponosi odpowiedzialność za wypełnianie misji danej instytucji (uczelni). Jest też odpowiedzialna za jej stan finansowy. Przeważnie rola rządząca rady ogranicza się do wyboru prezydenta i oceny polityki jego działania, podczas gdy bieżące kierowanie uczelnią spoczywa w rękach samego prezydenta.
Co najmniej większość członków rady pochodzi z sektora prywatnego. Wiele uczelni zabiega usilnie o zgromadzenie wszechstronnej reprezentacji lokalnych liderów, aby zapewnić możliwie szerokie wsparcie dla uczelni w środowisku, w którym działa. W przypadku uczelni stanowych wyboru członków dokonuje zwykle gubernator stanu. W uczelniach kościelnych rodzima instytucja nominuje albo zatwierdza propozycje rady. Członków rady obowiązuje kadencyjność, ale okazjonalnie prywatne uczelnie mogą nominować szczególnie zasłużonego dla szkoły członka rady dożywotnio. Oprócz osób z sektora prywatnego, członkowie rady mogą pochodzić z urzędu, reprezentując absolwentów danej uczelni i pracowników naukowych, dydaktycznych czy administracyjnych albo i studentów. Zależnie od statutu, członkowie ex officio mają prawo głosowania albo tylko głos doradczy. Uprawnienia władcze przynależą jednak samej radzie, a nie jej poszczególnym członkom, którzy sami nie mają indywidualnej władzy ani nie są współwłaścicielami uczelni, choć właścicielem uczelni jest rada in extenso.
Najistotniejsze oczywiście jest to, że bez względu na szczególne rozwiązania statutowe poszczególnych uczelni rada jest zawsze organem niezależnym od tej uczelni, i nawet jeśli są w jej składzie osoby pracujące w uczelni, które mają prawo głosu, to stanowią one zawsze wyraźną mniejszość. Tak wiec prezydent jest powoływany, oceniany i w razie potrzeby odwoływany przez organ niezależny od samej uczelni i jej pracowników. Poszukiwanie, przesłuchiwanie i selekcja kandydatów na prezydenta jest procesem bardzo starannym i zajmuje zwykle około roku. W przypadkach nagłych, jak zgon czy rezygnacja urzędującego prezydenta, wyznaczany jest prezydent przejściowy, aby proces poszukiwania stałego prezydenta nie musiał być skracany, a dokonany wybór był przeprowadzony solidnie.
Doświadczenie zawodowe
Przedstawiona poniżej charakterystyka prezydentów oparta jest na danych z czołowych uczelni amerykańskich. W Stanach jest ok. 4,5 tys. szkół wyższych (włączając szkoły studiów dwuletnich). Obecna analiza koncentruje się na uniwersytetach z ostatniego (2010) rankingu, publikowanego corocznie w „US News and World Report”. Magazyn rozróżnia cztery klasy (tiers) uniwersytetów. W klasie I (czyli uczelniach, w których roczna suma wydatków na badania naukowe wynosi ponad 100 mln dolarów) jest 197 uniwersytetów, a w klasie drugiej – 65. W tych dwóch pierwszych grupach nie ma uczelni komercyjnych. Zebrane zostały dane o prezydentach z reprezentacyjnej grupy 70 uczelni z klasy I (10 pierwszych i 10 ostatnich w rankingu oraz grup po 5 uczelni z pozostałych 177) i 10 z drugiej (wybranych losowo). W próbce z klasy I znalazły się 32 uczelnie prywatne i 38 publicznych, w drugiej same publiczne. Zbadane zostało, skąd pochodzą urzędujący prezydenci i jak przebiegała ich wcześniejsza droga zawodowa oraz skąd pochodzili ich poprzednicy (zwykle trzech poprzednich prezydentów, jeśli ich dane były dostępne). Nie było wyraźnych różnic między poszczególnymi grupami uczelni klasy I, poza jednym: na czołowych miejscach rankingu dominują uczelnie prywatne. Pierwsza uczelnia publiczna, Berkeley, jest dopiero na miejscu 22.
Spośród siedemdziesięciu prezydentów z klasy I dwunastu (a więc mniej niż co piąty) pochodziło z tej samej uczelni, czterdziestu dziewięciu z innej uczelni, ośmiu przyszło z instytucji publicznych (stanowych lub federalnych), a jeden z sektora prywatnego. Tylko dwóch z nich zrobiło studia i spędziło całą karierę zawodową w jednym uniwersytecie, a sześciu nie ma doktoratu. Ich poprzednie miejsca pracy i kariery to łącznie 39 w instytucjach publicznych, 13 w sektorze prywatnym, a 173 w uniwersytetach. Czyli statystycznie każdy z nich pracował, przed przyjściem na ostatnią uczelnię, w ponad trzech innych organizacjach, gdzie miał okazję nabyć doświadczenia z różnych środowisk i typów środowisk zawodowych, co niewątpliwie sprzyjało wzbogacaniu ich doświadczenia zawodowego.
Jeżeli chodzi o ich poprzedników, 28 zostało wybranych z tej samej uczelni, 104 przyszło z innej uczelni, 9 pracowało w instytucjach publicznych, a 10 przyszło z sektora prywatnego. Trzech z nich nie miało doktoratu.
Podobnie wygląda sprawa z uniwersytetami drugiej klasy. W badanej próbce 10 uczelni trzech urzędujących prezydentów pochodzi z tej samej uczelni, sześciu z innych, a jeden z sektora prywatnego. W poprzedniej karierze zawodowej pracowali w sektorze rządowym (4), w sektorze prywatnym (16) i w szkołach akademickich (16). Dwóch z nich nie ma doktoratu, jeden całą karierę zawodową spędził w tej samej uczelni. Ich poprzednicy pochodzili w 8 przypadkach z tej samej uczelni, w 18 z innej, a w 3 z sektora rządowego. Powyższe dane są też dobrą ilustracją kwestii mobilności i jej znaczenia dla pomyślnego funkcjonowania instytucji akademickich.
Przy amerykańskim systemie zarządzania i kierowania uczelniami nie ma potrzeby wprowadzać kadencyjności prezydentów; jeżeli rada pozytywnie ocenia prezydenta, to proponuje mu przedłużenie kontraktu. Dlatego byli i są prezydenci kierujący tą samą uczelnią ponad 20 lat.
Rektor zakładnikiem
Stany Zjednoczone znane są ze swego pragmatyzmu, który dyktuje, żeby taka instytucja jak uniwersytet, mająca służyć nie generowaniu zysków dla właściciela, ale dobru publicznemu, była kierowana przez instancję niezależną od interesów partykularnych, taką, dla której skutki podejmowania decyzji w sprawie uczelni nie będą miały bezpośrednio znaczenia. Tę rolę, i to efektywnie, spełniają rady uczelni. Osoby tam zasiadające są, przynajmniej w przeważającej części, całkowicie niezależne od skutków podejmowanych decyzji i stoją bezstronnie na straży wypełniania misji publicznej uniwersytetu. Nie jest więc przypadkiem, że częściej niż w 4 przypadkach na 5 wybierają one na prezydenta uczelni osobę z doświadczeniem z różnych środowisk, niekoniecznie akademickich, i nawet bez doktoratu. Można to ująć w ten sposób, że jeżeli ograniczymy się tylko do danej uczelni, prawdopodobieństwo wyboru najlepszego z możliwych kandydatów wynosi tylko 20 proc.
Wybór rektora spośród pracowników własnej uczelni, jak to jest w regulacjach polskich, już na starcie bardzo ogranicza możliwość wyboru najlepszego z dostępnych szefa uniwersytetu. A wybór rektora (i innych stanowisk w uczelni) w trybie głosowania przez pracowników uczelni musi i prowadzi do patologii, ponieważ tak wybrany rektor staje się zakładnikiem swoich wyborców; prosta logika i praktyka mówi, że będzie w dużej części dbał o ich interesy, które często nie pokrywają się z ogólnym interesem społecznym, jak to jest z każdą szczególną społecznością. Do tego dominującą niestety postawą w polskim środowisku akademickim jest wygodna zachowawczość, więc wszelkie próby wprowadzenia istotniejszych zmian napotykają gwałtowny opór. Można zakłamywać rzeczywistość i twierdzić, że społeczność akademicka ma bardzo wysokie morale i podejmuje decyzje pro publico bono. Każdy, kto jest obeznany z polską rzeczywistością akademicką, wie jednak, że często nie jest to prawdą. Typowym przykładem jest dopasowywanie programu nauczania do możliwości kadrowych (kwalifikacji) oraz wygody pracowników. To typowe chronienie interesu korporacyjnego, co naturalne, ale gdy dotyczy to nie środków własnych decydentów akademickich, lecz także środków publicznych, staje się postępowaniem wysoce nieakceptowalnym. Niestety nie ma dla tego zrozumienia nawet na szczeblu centralnym.
Przykład z najlepszych
W październiku 2010 miał miejsce kolejny, V Kongres Obywatelski, organizowany corocznie przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową i jej prezesa dr. Szomburga. Jednym z wystąpień była wypowiedź prof. Andrzeja Jajszczyka z AGH dotycząca ładu akademickiego w Polsce, w tym kwestii wyboru władz uczelni. Obecny na sesji był premier Pawlak, który po wypowiedzi prof. Jajszczyka zabrał głos i dziwił się, że profesor wyższej uczelni może być przeciwko demokracji (czyli wybieralności rektorów). Powiedział też, że on skończył polską politechnikę i to było dobre wykształcenie.
I niestety praktycznie całe społeczeństwo i zdecydowana większość środowiska akademickiego uważa tak samo: demokracja akademicka to bardzo dobre rozwiązanie, a polskie uniwersytety są na wysokim poziomie. Ci, co słyszeli o uznanych światowych rankingach uniwersytetów i wiedzą, na jakich mało chwalebnych miejscach plasują się polskie uczelnie, z reguły negują wymowę tych faktów. Krytyczne uwagi tych polskich naukowców, którzy mają szersze doświadczenie z uznanymi uczelniami światowymi, są powszechnie dezawuowane, choćby dla własnego komfortu psychicznego. A już podawanie za przykład rozwiązań amerykańskich budzi z reguły irytację.
Przyznaję, że sam grzeszyłem przekonaniem o wysokim poziomie uczelni polskich, i zajęło mi sporo lat pracy naukowej w USA, aby zacząć przyjmować do świadomości mało budującą różnicę między światem akademickim w Polsce i w USA. Dopiero później uświadomiłem sobie, jak się czasem ośmieszałem.
Można oczywiście być dumnym z kilkuwiekowej tradycji Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale czy nie korzystniejsze byłoby dla społeczeństwa mieć w Polsce przynajmniej jeden Uniwersytet Kalifornijski z San Diego, który został założony w roku 1960, plasuje się w czołówce uniwersytetów amerykańskich, ma obecnie ponad 27 tys. studentów, zatrudnia ośmiu noblistów i kilkunastu innych uczonych uhonorowanych porównywalnymi rangą wyróżnieniami naukowymi. Ci wybitni uczeni nie dołączyliby do uniwersytetu, nawet jeśli by im ofiarowywano duże pieniądze, gdyby ta uczelnia nie zdobyła już wcześniej odpowiedniej renomy.
Przy obecnych polskich regulacjach dotyczących szkół wyższych osiągnięcie podobnego, na miarę choćby regionalną, sukcesu musi pozostawać w rejonie marzeń. A kluczową sprawą nie są pieniądze kierowane do sektora akademickiego, ale niezależne od korporacji akademickiej i w dużym stopniu od administracji państwowej zarządzanie polskimi uczelniami publicznymi. Szczytne hasła demokracji akademickiej hamują czy wręcz uniemożliwiają sanację polskiego szkolnictwa wyższego i dołączenie do grupy choćby dobrych uniwersytetów w Europie. Najwyższy czas zacząć brać przykład z najlepszych i wykorzystywać ich rozwiązania, zamiast używać niemerytorycznych argumentów o demokracji akademickiej czy też, co jest ulubionym uzasadnieniem u niektórych obrońców starego porządku, o obronie tradycji. Są lepsze sposoby zachowania tradycji niż te prowadzące do zapobiegania koniecznym zmianom w organizacji i funkcjonowaniu uczelni.
Uczelnie publiczne są utrzymywane z podatków społeczeństwa i jego interes powinien być ważniejszy niż interes grupowy społeczności akademickich. Państwo powinno stać na straży interesu ogólnospołecznego zamiast poddawać się presji korporacyjnej. Dawny model samorządności akademickiej mógł się sprawdzać w czasach, gdy nauka i szkolnictwo wyższe miały marginalny wpływ na gospodarkę. Obecnie, gdy jest to ważący czynnik rozwoju gospodarczego i społecznego na świecie, wręcz gałąź gospodarki, nie można sobie pozwolić na kierowanie nim w nieefektywny sposób. Zamykanie się przed skutecznymi rozwiązaniami stosowanymi w innych krajach i niekorzystanie z wzorów sprawdzonych z sukcesem przez innych odbywa się kosztem całego społeczeństwa. To są nasze, wszystkich podatników, pieniądze i administracja państwowa powinna stać na straży ich najlepszego wykorzystania. Obecny model zarządzania uczelniami na pewno temu nie służy.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Odnosnie wspomnianego ponizej postulatu rozszerzenia biernego prawa wyborczego na osoby spoza uczelni, ktory zostal uprzednio oficjalnie zgloszony przez Dr. Witolda Pałosza w ramach procedury wysluchania publicznego 9 XI 2010 r. w KENiM, podaje pare faktow obrazujacych wycinkowo jak te sprawy sa ulozone w EU.
W odniesieniu do 22 czolowych markowych uniwersytetow badawczych w EU, stowarzyszonych w grupie LERU, 3 obecnych ich Prezydentow/Kanclerzy, podanych ponizej:
Prof. Leszek Borysiewicz vice-chancellor University of Cambridge (http://www.admin.cam.ac.uk/offices/v-c/biography/ )
Prof. A.Hamilton (Oxford University: http://www.admin.ox.ac.uk/vc/person/ ).
Prof. Keith O’Nions (Imperial College of London: http://www3.imperial.ac.uk/rector), pochodzilo z zewntrz danej uczelni. W wiekszosci (nie wszystkie dane sa tu obecnie dostepne od reki) pozostalych przypadkow szkol byli oni juz wczesniej pracownikami danej jednostki ktora obecnie kieruja. Niemniej, swoje doswiadczenia naukowe oraz organizacyjne wiekszosc z nich zdobywala w roznych innych jednoskach uniwersyteckich/naukowch/biznesowych/rzadowych na calym swiecie. Jak widac,nawet w EU, mobilnosci zawodowej i mozliwosci wlasciwego wykorzystania kapitalu intelektualnego w danym kraju, sie w wyrazny sposob (zapisem ustawy/nie dotarlem do takich przepisow w EU) niczym nie ogranicza..?
“Polskie spoleczenstwo nie jest takie same jak amerykanskie”. Tego typu rozumowanie jest innym sposobem wyrazenia niejednokrotnie podnoszonego argumentu o “polskiej tradycji” (organizacji i struktury szkolnictwa wyzszego). Pierwsza Rzeczpospolita tez chciala zachowac “polska tradycje” (swobod szlacheckich), i wiemy jak to sie skonczylo.
System rankingowy opracowany w Chinach (ranking szanghajski) przystaje do realiow amerykanskich, i innych zreszta tez, ale nie przystaje do realiow polskich. Najwyrazniej wyprzedzajac juz te nieprzystawalnosc, zawczasu (o ile dobrze pamietam chronologie wydarzen) opracowano w Polsce system oceny osiagniec naukowych, gdzie wysoko byly punktowane prace (niewazne ze przez nikogo nie czytane) publikowane w czasopismach krajowych. W taki sposob mozna poprawiac sobie samopoczucie, ale z poprawianiem kondycji polskiej nauki i szkolnictwa wyzszych nie ma to wiele wspolnego. Wydaje sie, ze przynajmniej w wiekszosci krajow rozwinietych, gdzie uczelnie nie boja sie porownywac z innymi w oparciu o glowne i uznawane rankingi, nie zdaja sobie sprawy ze swojej specyfiki narodowej. Zreszta przeoczyli to rowniez decydenci chinscy, ktorzy zlecili pewnemu profesorowi z Szanghaju opracowanie systemu rankingu uczelni, aby uzyskac rzeczywisty obraz pozycji chinskiej nauki i szkolnictwa wyzszego w swiecie. To juz bylo po chinskim przelomie, wiec nie bylo dyrektyw aby ten obraz byl budujacy. Ci nowi decydenci chcieli znac prawdziwa sytuacje, bo tylko przez niezaklamane uswiadomienie sobie stanu faktycznego jest szansa na podjecie dzialan prowadzacych do prawdziwej sanacji.
Szkoda ze brakuje pod artykulem wypowiedzi na temat odmiennych systemow organizacji i funkcjonowania szkolnictwa wyzszego i nauki w innych rozwinietych krajach. Nie chodzi przeciez o narzucenie czy chocby promowanie jednego wybranego systemu, ale o merytoryczna dyskusje nad tym co byloby najlepsze. System amerykanski ma oczywiscie swoje wady, ale i z tymi wadami jest bardzo efektywny i wart merytorycznej dyskusji. I taki byl cel mojego artykulu.
Pozdrawiam wszystkich Polemistow, dziekujac za glosy poparcia i akceptujac odmiennosc opinii krytycznych wobec moich wlasnych.
Jezeli chodzi o naklady finansowe na nauke i szkolnictwo wyzsze, to utyskiwanie na zbyt niski ich poziom jest powszechne na calym swiecie, z wyjatkiem moze takich enklaw jak obecnie Chiny, w tym jak najbardziej dotyczy to USA. Ponadto wielkosc srodkow nie ma wielkiego (o ile jakikolwiek) wplywu na system funkcjonowania uczelni, ktory mozna modyfikowac niezaleznie od wysokosci budzetow. Nawiasem mowiac, czeste w srodowisku naukowym, a dotyczy to rowniez USA, utyskiwanie na niedostateczne finansowanie badan naukowych, wynika z konformizmu. W obecnym swiecie nauki, dla efektywnosci badan, konieczne jest koncentrowanie wysilkow na dziedzinach najbardziej obiecujacych pod wzgledem efektywnosci uzytkowej (co dotyczy rowniez w pewnym stopniu rowniez nauk nie przyrodniczych). A wiec sa pewne dziedziny na ktore kierowane sa wieksze srodki. Moze to trwac przez kilka czy i kilkanascie lat, ale w koncu najwazniejsze kwestie zostaja opracowane, i wielkosc srodkow w danej dziedzinie spada i oszczedzone srodki zostaja przekierowane na inne, nowe dziedziny. Powoduje to oczywiscie niedogodnosc dla naukowcow, bo wymaga nieraz odejscia od tematu ktory sie dobrze poznalo i, dla zdobycia srodkow na dalsze prace badawcze, zabieranie sie za nowe rzeczy, nieraz od bardzo niskiego poziomu orientacji w temacie, co wymaga dodatkowego wysilku.
Ocena wykladowcow przez studentow to tylko jeden z czynnikow oceny nauczyciela akademickiego na uczelniach amerykanskich, i to nie dominujacy. Oczywiscie ze ocena wykladowcy przez studentow ma swoje wady, ale czy jak sie placi (a przeciez i na studiach stacjonarnych na uczelniach panstwowych w Polsce sie placi, przez podatki) to nie powinno sie miec prawa oceny dostarczonego produktu? Zreszta w USA ocena wykladowcow pod katem ich pracy dydaktycznej najbardziej jest brana pod uwage w przypadku tylko mlodszych pracownikow, tych przed tenure. Ponadto typowo stanowi ona ok. 40% calkowitej oceny ich pracy, i czesto wchodzi w nia rowniez ocena dokonywana przez innych profesorow a nie tylko studentow.
Jezeli chodzi o sklad Rady Powierniczej uczelni, to oczywiscie ze jej przedstawiciele beda reprezentowali n.p. stanowisko gubernatora stanu w przypadku uczelni stanowych, nie ma w tym niczego zlego. Zlo jest wtedy, gdy Rada Powiernicza nie jest reprezentatem roznych grup intersu ale jest zdominowana przez jedna, jak to sie dzieje w Polsce w uczelniach panstwowych.
Jezeli chodzi o bierne prawo wyborcze, pozwole sobie przytoczyc odpowiedni fragment z projektu ustawy 3391, art. 71, ust. 1, pkt 3: “…bierne prawo wyborcze przysługuje nauczycielom akademickim zatrudnionym w uczelni jako podstawowym miejscu pracy…”.
Nie mam nic przeciwko ostrym w formie wypowiedziom, pod warunkiem ze sa one merytorycznie uzasadnione. Pisanie o “medialnej nagonce”, co sugeruje wprost zorganizowana akcje (oczywiscie bez wskazania kto te akcje organizuje), o ludziach ktorzy “z nieukrywana pogarda patrza na Polske” (bez podania choc jednego przykladu takiej postawy) to sa wypowiedzi odlotowe. Sam osobiscie nie spotkalem sie z chocby jednym przykladem postawy ktora mogla by byc nawet zblizona do pogardy, natomiast spotkalem sie z tymi, ktorym lezy na sercu poprawa sytuacji akademickiej w Polsce. Maja wczesniejsze doswiadczenia i wspolczesne kontakty z polskim srodowiskiem akademickim, i wlasne doswiadczenia z pracy akademickiej i naukowej w USA i innych rozwinietych krajach. Majac takie porownanie tym latwiej i ostrzej widza slabe punkty funkcjonowania szkolnictwa wyzszego (i nauki) w Polsce. Te osoby nie musza poprawiac swojego samopoczucia przez krytykanctwo systemu polskiego; oni, z niewielkimi wyjatkami, maja satysfakcje ze swoich osiagniec zawodowych za granica. Jak wystepuja z krytyka to dlatego, ze im zalezy na tym aby Polska w ogole, a polskie uczelnie w szczegolnosci mialy znaczace sukcesy. Przepraszam ze mowie rzeczy ktore dla wielu sa oczywiste, ale dla niektorych najwyrazniej nie.
Prolog:
Moja wypowiedz jest replika na szereg glosow w dyskusji, stad jej objetosc przekracza limit 3000 slow. Dlatego calosc musialem podzielic na kilka czesci.
Szanowni Polemisci,
Pozwole sobie ustosunkowac sie do zarzutow wobec mojego artykulu jak i mnie samego przedstawianych przez niektorych Forumiczow. Przede wszystkim podnoszona byla kwestia moich moich kompetencji do zabierania glosu w poruszonym temacie. Pracowalem na Politechnice Warszawskiej przez ponad 13 lat, gdzie uzyskalem doktorat i zostalem adiunktem. Nastepnie pracowalem przez ponad 7 lat w Rensselaer Polytechnic Institute, uczelni bedacej obecnie na 41 miejscu w rankingu uniwersytetow amerykanskich. Potem pracowalem przez 15 lat w NASA, a obecnie pracuje w firmie prywatnej typu high-tech. Caly ten czas pracowalem i nadal pracuje naukowo, i to w akademickich a nie komercyjnych warunkach pracy (nawet obecnie, w firmie komercyjnej, nie pracuje w systemie od 9ej do 5ej, i moj czas pracy jest praktycznie caly poswiecony badaniom, choc o nastawieniu aplikacyjnym, i wspolpracuje obecnie z Uniwersytetem of Maryland College Park oraz wojskowym laboratorium badawczym, co jest przy okazji dobra ilustracja tego jak rozne organizacje tutaj potrafia wspolpracowac naukowo i aplikacyjnie). Przez caly ten czas mialem i mam bezposredni kontakt przez wspolprace z roznymi uczelniami. Wiecej danych o mojej karierze zawodowej mozna znalezc pod http://home.comcast.net/~arthur226/index.htm (nalezy tylko wziac poprawke na zdjecie ktore ma juz okolo 10 lat). Uwazam ze takie roznorodne doswiadczenie zawodowe jest jak najbardziej pomocne przy pelniejszej ocenie kwestii akademickich. Co zreszta zachecilo mnie do napisania szeregu artykulow na te tematy, kilka z nich przez ostatni rok w FA. Byc moze bardziej przemawiajacy do niektorych czytelnikow bylby opis zarzadzania uczelniami amerykanskimi dokonany przez jednego z owych ponad 600 profesorow wymienionych w Informatorze, ale akurat zaden z nich tego nie zrobil. Zreszta do tego nie potrzeba nawet profesury, gros potrzebnych informacji jest ogolnie dostepny i trzeba je tylko zebrac i opracowac. A reszta to juz odautorska ocena konsekwencji tych i innych rozwiazan. Nawiasem mowiac poglad, ze do wypowiedzi o kwestiach akademickich kompetentni sa jedynie profesorowie, nosi znamiona arogancji.
A teraz odpowiedzi na inne kwestie poruszane w wypowiedziach.
W paru z nich porownywano demokracje akademicka z demokracja samorzadowa czy krajowa, z konkluzja, ze jezeli by podwazyc demokratyczne wybory wladz akademickich to nalezaloby rowniez podwazyc sens wyborow samorzadowych czy parlamentarnych. Porownanie to jest to zupelnie chybione. W tych ostatnich wyborcami sa wszyscy mieszkancy danego regionu, w wyborach akademickich tylko niewielka grupa danej lokalnej spolecznosci, ktora jest utrzymywana z podatkow wszystkich mieszkancow tego regionu.
@Pan Profesor Zbigniew Osinski.W tym wpisie odniose sie tylko do jednego zdania , ktore otwiera Pana bardzo ostry,lecz mizernie uzasadniony,komentarz. A oto to zdanie : "Mamy kolejny przykład medialnej nagonki prowadzonej głównie przez ludzi, którzy wyjechali na Zachód i z nieukrywaną pogardą patrzą na Polskę."
Musze Pana zasmucic,sam sie do tej grupy nie zaliczam, ale tez nie znam takich ludzi? Tak wiec prosze doprecyzowac to swoje stwierdzenie i wymienic "tych ludzi" z imienia i nazwiska!?
Czekam...
Mamy kolejny przykład medialnej nagonki prowadzonej głównie przez ludzi, którzy wyjechali na Zachód i z nieukrywaną pogardą patrzą na Polskę. Ostre słowa? Tak, celowo ostre, bo drastyczna jest nieuczciwość intelektualna przebijająca w krytyce polskiej nauki i szkolnictwa wyższego. Nie twierdzę, że krytykować nie ma czego, ale róbmy to rzetelnie i uczciwie. A teraz przykłady nieuczciwości intelektualnej w tym artykule:
1. "głosy publiczne są zdominowane przez zwolenników ochrony dotychczasowych przywilejów, a nie wprowadzania rozwiązań, które byłyby korzystne społecznie." - to jest nieuczciwe sugerowanie, że przeciwnicy pomysłów min. Kudryckiej chcą głównie zachować przywileje, a tylko krytycy polskiej rzeczywistości kierują się dobrem społecznym. Taki podgląd uważam za nieuczciwy i bzdurny.
2. "Jeżeli jesteśmy naprawdę zainteresowani poprawieniem pozycji polskiego szkolnictwa wyższego w Europie i na świecie, warto się przypatrzyć, jak to jest robione w kraju, który dominuje we wszystkich liczących się rankingach uniwersytetów, czyli w USA." - sugestia, że powinniśmy wzorować się na rozwiązaniach amerykańskich nie uwzględnia faktu, że polskie społeczeństwo nie jest takie same jak amerykańskie, a polskie możliwości finansowe nie przystają do amerykańskich. Rozwiązania sprawdzające się w jednych realiach nie muszą sprawdzać się w innych. Sugestia, że wystarczy wzorować się na Ameryce a będzie dobrze jest nieuczciwością intelektualną. Poza tym argument typu "bo rankingi" jest śmieszny w obliczu wypowiedzi takich jak: prof. Walickiego - http://dziennikarze.nowyekran.pl/post/5080,andrzej-walicki-niebezpieczne-nieporozumienia-w-sprawach-nauki. Te rankingi są tak kiepskie i nie przystające do polskich realiów, że posługiwanie się nimi jest bezzasadne.
3. "kluczową sprawą nie są pieniądze kierowane do sektora akademickiego, ale niezależne od korporacji akademickiej i w dużym stopniu od administracji państwowej zarządzanie polskimi uczelniami publicznymi" - autor chyba nie zna danych o finansach - proszę się z nimi zapoznać - http://reforma.viviti.com. Nawet najlepszy szef nic nie zdziała bez pieniędzy (może w Ameryce jest inaczej). Wszelkie sugestie, że w Polsce uczelnie masowo marnują pieniądze podatników lub, że polska nauka i szkolnictwo wyższe finansowane są na właściwym poziomie uznaję za nieuczciwe.
P.s. Wszystkich, którzy mają ochotę wylać na mnie kubeł pomyj proszę o nieukrywanie swojej tożsamości, to też jest nieuczciwe.
@Pan Slawomir Labocha. Celny komentarz , lecz zbyt jednostronny.Za bardzo przejal sie Pan Gogolem? Moja wina. Niemniej, spojrzenie tylko na wlasne akademickie podworko nie jest tu wskazane /produktywne/ w odniesieniu do tego, co robic, aby moglo byc zdecydowanie lepiej? A tuz obok,na tej samej ulicy, co dana uczelnia, mozemy spotkac przyklady swietnie prosperujacych korporacji finansowo-biznesowych, przediebiorstw i zakladow pracy, w ktorych Rady Nadzorcze/np.http://www.htl-strefa.pl/pl/o_firmie/rada-nadzorcza/ sa i swoje robia! Czy to nie sa Polacy w Polsce? To konsekwencja zmian po 1989r, ktore to wprowadzily, "z dnia na dzien", papier toaletowy do kazdego sklepu za rogiem i zniknal, jak kamfora, problem kupienia "uszczelki'? Teraz kolej na uczelnie publiczne...Wszystkiego mozna sie nauczyc i to dobrze robic. Nalezy uczyc sie od lepszych, tych wlasnie, co maja w danej dyscypline dzialalnosci pozytywne rezultaty i mierzalne sukcesy. Tkwic, czy sie rozwijac? Oto jest pytanie!
@P.Szulc---
Reformę realną mógłby przeprowadzić wyłącznie zarządzający SW i mający realny ośrodek decyzyjny(rząd?sejm?ministerstwo?). Oddolna, to może być wyłącznie rewolucja! (choć, jak już ktoś inny zauważył, gdyby taką rewolucję robiono zgodnie z warunkami przetargu publicznego w Polsce to dostarczone gilotyny byłyby ze znacznym opóźnieniem, oprogramowanie sterujące trzeba by zastąpić sterowaniem mechanicznym, które zasadniczo by się zacinało, a noże byłyby wykonane ze stali "chińskiej" o twardości plasteliny). Brednie pt."że osoba wybrana w powszechnych wyborach jest zakładnikiem wyborców" należy uznać za wytwór fantazji - w istniejacym u nas systemie nikt i w żadnym zakresie nie odpowiada przed wyborcą. Podobnie zakładając w "demokracji" akademickiej iż elektorzy Rektorów wybierani są spośród grona studentów, to pomijając już fakt, że student tak naprawdę nie za bardzo wie, jaki wybór naprawdę przysłuży się uczelni - będzieli mieli do czynienia z łatwo manipulowalnym wyborcą. Pańska wiara w rozsądek rad społecznych jest chyba raczej naiwna - miliony wyborców w PL dają tak oczywiste świadectwo nieświadomości lub bezsilnosci iż oddanie im w zarząd uczelni też niczego nie zmieni. Naprawdę nie widzi Pan, iż "prokurator to też świnia"?
@ Pani dr Monika Badecka-Kozikowska. Jak dla mnie, dala Pani w swoim komentarzu swiadectwo stanu srodowiska ( + sygnal ze kryteria przyjecia do pracy w urzedzie centralnym RP (NCN) moga byc “gumowe”/pod kuzyna?). To, co Pani opisala, to jest to produkt tej istniejacej w Polsce “demokracji akademickiej”. “Demokracji” …na uslugach klik. Niemniej, jedna Pani konkluzja kloci sie z rzeczywistoscia, a mianowicia ta: ” Tak zaczyna się reforma edukacji wyższej w Polsce”. Nie, reforma w tym sektorze sie jeszcze nie zaczela na dobre! Co wiecej, nawet ta malutka, na samym dole, lecz najbardziej potrzebna, a dotyczaca wlasciwej ochrony i zabezpieczenia warunkow pracy/kariery oraz przestrzegania zasad etyki aby efektywnie bronic wszystkich pracowitych i tworczych czlonkow srodowiska akademickiego na danej uczelni (a nie tylko tych co maja 3 bibliometryczne zera : ttp://www.box.net/shared/static/zgtrxv3iu9.pdf ), nie wystartowala jeszcze od… 1989r! Przyczyn mozna podac wiele, wytaczajac nawet ciezkie dziala oraz mierzac z nich do wyraznie sprecyzowanch celow (http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35769,9087389,Dybczynski__Buntownik_z_Uniwersytetu_Wroclawskiego.html) . Niestety, ktos musi je odpalic oraz zrobic wlasnymi rekami potrzebny porzadek/modernizacje szkol aby calosc funkcjonwala lepiej niz dotychczas. Ta generalna przyczna nieprawidlowosci i obserwowanych patologii jest zly lad akademicki w Polsce ( czytaj moj 1-szy komentarz do w/w artykulu w GW ). Za granica taka “robote” (w interesie/w odpwiedzi na wyzwania srodowiska/spoleczenstwa/panstwa) wykonuja/sa w nia zaangazowane Rady Powiernicze nadzorujace dana szkole wyzsza. Rodzi sie tu pytanie: jak i skad brac czlonkow wchodzacych w sklad tych przyszlych niefasadowych Rad? Zauwazmy ,ze inni robia to juz od lat w pewien sposob , a my chcemy ich dogonic pod jakimkolwiek innym wzgledem, i sie nam to nie udaje? Cos w tym jest? Brak kasy tylko? No coz, nalezy miec tu nadzieje, ze obecna Polska to jeszcze nie swiat Gogola w zupelnosci: "W naszym miescie tylko prokurator to porzadny czlowiek, a i on prawde mowiac, swinia"!?
W pełni podzielam zdanie Autora artykułu. Mam nadzieję, ze dożyję chwili, gdy rząd zdobędzie się na odwagę wprowadzenia zmian na uczelniach tak, żeby interesy władz uczelni nie sprowadzały się do interesu klik. Sama jestem ofiarą układów na Uniwersytecie Gdańskim, szczególnie na Wydziale Filologicznym, na którym rządzi człowiek bezwglednie pilnujacy partykularnych interesów grupy, despota awanturujacy się, poniżający pracowników naukowych i dydaktycznych, wyrzucajacych ich z pracy, a zatrudniajacy ludzi wedle własnego widzimisię mimo rzekomo uczciwie przeprowadzanych konkursów, a de facto zatrudniajacy merytorycznie miernych pracowników. Gdy był rektorem za unijne pieniądze z fasonem rozpoczął budowę materialnego zaplecza uczelni,ale na trupach wielu pracowników nauki. Uczelnia to przede wszystkim tęgie głowy, a te są ścianne, gdy zagrażają despocie.
W wieku dojrzałym, z pasji, a nie z obowiązku napisałam podobno świetny doktorat, byłam kierownikiem zakładu, miałam ambicję zrobic wiele dla uczelni i uzdrowienia stosunków, ale namówiono Senat na likwidację mojej jednostki i po tym jak mi obiecano pracę na anglistyce dostałam pocztą do domu zwolnienie z pracy. Na miejscu zakładu utworzono inny zakład dla kolegi pana Rektora. Całe zaplecze budowane przez lata przez moją poprzedniczkę przeszło w ręce obcego człowieka z zewnątrz.
To personalna historia nie po to, żeby wzbudzic współczucie czytelnika, ale case study do przestudiowania jednego z wielu podobnych symptomów choroby toczacej polskie uczelnie. Dziś dowiedziałam się, że odrzucono mnie na samym starcie w konkursie na stanowisko Koordynatora Dyscyplin Humanistycznych w Krakowie, bo podobno nie spełniam kryteriów, choc złożyłam dokumenty dokładnie wg kryteriów opisanych w ogłoszeniu konkursu w tygodniku opinii WPROST. Tak zaczyna się reforma edukacji wyższej w Polsce. Zazdroszę Autorowi pracy w zdrowym ciele uczelni amerykańskiej. Zbyt późno zapragnęłam byc naukowcem, a myślałam, że zrobiwszy doktorat na polskiej uczelni otworzę drzwi do wspaniałego świata nauki.
Tymczasem większośc polskich uczelni jest pilnie strzeżonym bastionem komunizmu.
Pozdrawiam Autora
Monika Badecka-Kozikowska
Nie mozna nie zgodzic sie z Autorem artykulu, co do istnienia znaczacych roznic pomiedzy systemem szkolnictwa wyzszego w Polsce i w USA. Niemniej, proba sprowadzenia tych roznic do sposobu wybierania rektorow/prezydentow/kanclerzy i ich uprzedniej kariery, wydaje sie byc zbyt duzym uproszczeniem.
Po pierwsze, przeciwko tezom artykulu przemawia istnienie na swiecie (poza Polska i USA) uczelni o znaczacej pozycji w swiecie nauki, w ktorych pracownicy maja decydujacy wplyw na wybor rektora (prezydenta, kanclerza, itp). Tego faktu w szczegolnosci (a porownania wiecej niz dwoch systemow w ogolnosci) nie powinno sie pomijac w analizie wplywu systemu zarzadzania na "jakosc" uczelni.
Natomiast odnosnie slabosci polskiego systemu, wiele z nich wydaje sie byc juz zdiagnozowane od jakiegos czasu. Osobiscie wymienilbym ograniczony wplyw jaki rektor ma na zarzadzanie uczelnia, a takze ograniczony czas kadencji, jako majace znacznie wieksze konsekwencje niz sposob w jaki ten rektor jest wybierany.
Witam, najbardziej mnie cieszy, że ktoś wreszcie dostrzegł, że osoba wybrana w powszechnych wyborach jest zakładnikiem wyborców. "A wybór rektora (i innych stanowisk w uczelni) w trybie głosowania przez pracowników uczelni musi i prowadzi do patologii, ponieważ tak wybrany rektor staje się zakładnikiem swoich wyborców; prosta logika i praktyka mówi, że będzie w dużej części dbał o ich interesy, które często nie pokrywają się z ogólnym interesem społecznym, jak to jest z każdą szczególną społecznością". To podważa mandat uzyskany we wszystkich powszechnych wyborach - posłów, prezydentów itd. I może, skoro przykład rektorów w USA jest zachecający to powinnismy zmienić cały system demokracji - co oczywiście popieram.
Szanowny Professor z USA byłby zdecydowanie bardziej wiarygodny, gdyby zechciał się podpisać pod swoją wypowiedzią. Deprecjonowanie wypowiedzi p.Pałosza na podstawie braku jego nazwiska w wykazie z 2006r jest na poziomie mentalnym (inny wątek na forum) obrońcy plagiatora, zarzucającego p.Wrońskiemu, iż w swoim wniosku popełnił jakiś błąd ortograficzny. Brak natomiast tu argumentów merytorycznych. Szkoda czasu na zbyt dogłębną analizę szkolnictwa w usa bo finansowo-geo-politycznie tego systemu nigdy się nie uda do Polski "przeflancować". Co nie znaczy, iż nie warto skorzystać z pewnych racjonalnych pomysłów, jeśli nawet p.Pałosz był tam "przejazdem", jak również nie znaczy, iż np we wszystkim się z nim zgadzam. Poza tym wygląda, iż Pana doświadczenie też opiera się zasadniczo na negatywnych spostrzeżeniach ze "średnio-małego" uniwersytetu stanowego, skażonego nadpłacami VicePreziów zwalniających nauczycieli. W istocie więc zgadzam się jedynie z Pana spostrzeżeniem dotyczącym oceny pracowników przez studentów. Poza szczególnymi przypadkami student NIE jest w stanie ocenić poziomu wykładu. Oczywiście zrozumiałość wykładu czy życzliwe podejście do studenta tak, ale nie może to być zasadniczą podstawą zatrudnienia lub nie, pracownika naukowo-dydaktycznego, tylko może jakąś składową. I wcale nie twierdzę tego jako frustrat źle oceniany, bo miałem sporo pozytywnych ocen studenckiego AIESEC. Po prostu w RP wystarczy spełniać swój "psi" akademicki obowiązek i już jest się "miszczem" dydaktyki, co nadzwyczaj chwalebne chyba nie jest. A jak Pan sam zauważa nie wszystko w USA jest takie "best", więc nie wszystko należy kopiować. Podsumowując, pozwolę sobie zauważyć, iż tak naprawdę zmiana samej procedury wyboru rektorów nie ma i nie będzie miała specjalnego wpływu na kondycję polskiej nauki, podobnie jak inne naiwne mrzonki pt likwidacja habilitacji itp itd. Uprzedzając ewentualne naiwne złośliwe dygresje, NIE ma mnie oczywiście na liście z 2006r.
Szanowne Grono Dyskutantow,
Pragnalbym zwrocic uwage na brak jakichkolwiek doswiadczen teoretycznych i praktyczny Pana Witolda Palosza z systemem szkolnictwa wyzszego w USA. To co zostalo napisane w tym artykule nie ma najmniejszego sladu faktow i analizy, ale przypomina propogandowa ulotke lub tlumaczenie ze skryptu do filmu "Hollywoodzkie fabryki snow" - tak dalekiego od rzeczywistosci. Przeciez jezeli chcemy cos zmieniac to na podstawie rzeczowej i rzeczywistej analizy a nie snow. Na pewno tak system amerykanski jak i krajowy jest daleki od tego co by moglo byc ulepszone.
Przykladowo, ocena efektywnosci nauczania professora w USA jest oceniana przez studentow. Konia z wozem temu kto uzasadni jak student moze ocenic prawidlowo effektywnosc procesu nauczania professora. A jednak sie to stosuje i to bardzo selektywnie. Tak generalnie problem glosowania na rektora przez procownikow jest wykladnia demokracji a nie patologii, a nie wybieranie jest ewidentnym przykladem jej braku.
Przykladowo na jednym ze srednio-malych uniwersystetow stanowych w USA w taki sposob przez lata powolanych zostalo 10 lub 11 Interim Vice Prezydentow przez omawiane Rady z olbrzymimi placami, mimo, ze finansowo ten uniwersystet jest na granicy bankrupstwa i opracowane zostaly przez te rady zasady zwalniania professorow (tenure-track and tenured a nie Vice Prezydentow). Jezeli juz chcemy poznac model szkolnictwa wyzszego w USA to przeciez jest wielka liczba professorow w USA polskiego pochodzenia i mozna ich poprosic o podzielenie sie doswiadczeniami w tym zakresie. Przykladowo "Informator Nauki Polskiej 2006" tom 5 - posiada liste ponad 600 nazwisk w USA - Niestety nie widnieje tam nazwisko autora tego artykulu Pana Witolda Palosza.
W uzupełnieniu do mojego komentarza, wydaje mi się, że najlepszym sposobem wyboru rektora uczelni byłaby kompilacja wzorca amerykańskiego i rodzimego. Oznacza to, że rada rządząca kształtowana w sposób stosowany w USA wskazywałaby trzech kandydatów na stanowisko rektora (takie akademickie terno), a Kolegium Elektorów wyłonione w drodze demokratycznych wyborów przeprowadzonych w środowisku uczelnianym (a więc składające się z przedstawicieli wszystkich jego płaszczyzn: nauczycieli akademickich, pracowników administracyjno - technicznych i studentów) dokonywałoby elekcji rektora spośród owego terna. Czyż takie rozwiazanie nie byłoby najlepsze? Byłby i szacunek dla demokracji i wpływ funduszodawcy i wzajemna kontrola członków rady oraz środowiska.
Zaprezentowane racjonalne poglądy p.Pałosza nie mają najmniejszych szans na zrozumienie, gdyż doprowadziły by w efekcie do zburzenia najdroższego na świecie systemu zwalczania bezrobocia. Ironiczna wypowiedź tow.prof.Betona jest kwintesencją braku świadomości społeczności akademickiej, choć akurat w Jego przypadku to wyraz cynicznej świadomości, z której On czerpie stosowne profity. Byłbym jednak w stanie docenić wartość feudalnego systemu według Jego "encyklik", gdyby mimo wszystko miał on (system) jakieś wyniki. Kompromitująco niska pozycja polskiej nauki w świecie i zerowy jej udział w przemyśle przeczy jakimkolwiek argumentom w obronie istniejącego systemu SW w Polsce.
Obywatel Pałosz w xenofobi po prostu nie zna mojego nauczania z zakresu liturgii i aksiologii systemu nauki w Polsce. Gdy by czytał moje encyliki które śle wzorem Nieboszczyka Biskupa Józefa z Lublina , pochowanego w ostanią lutość , który pasł swoje xenofobiczne owieczki żelazną rózgą , to by wiedział że ,że system nauki w Polsce jest oparty na solidnych podwalinach którymi są: habilitacja, zatrudnieniowa polityka prorodzinna, rodzinne dziedziczenie katedr, wielo-etatowość samodzielnych pracowników nauki oraz zdolność sprawowania stanowisk kierowniczych przez samodzielnych pracowników nauki do momentu dobrowolnego położenia się na katafalk oraz transparentne przyznawanie grantów. A najważniejsza jest habilitacja bo ona spaja system. A zgodnie z moim nauczaniem szkoły wyższe i instytuty naukowe, są nie po to by zaspokajać rynek potrzeb edukacyjnych studenta na wiedzę, a rynek pracy osób posiadających stopień doktora habilitowanego nauki w Polsce. Stąd te nieporozumienie. Proszę wczytać w moje encykliki i wszystko będzie jasne .
W uzupelnieniu do w/w materialu, pragne nadmienic, ze lad akademicki, z niefasadowa Rada Powiernicza w centrum, nie jest stosowany tylko w USA/anglosaskim systemie szkolnictwa wyzszego/. Jest on tez w powszechnym uzyciu w wiodacych osrodkach akademickich w Europie (np. patrz liga uniwersytetow badawczych LERU / http://www.leru.org/index.php/public/home/
Kto , jak i po co, zarzadza szkola wyzsza w Holandii.
Ponizszy przyklad pochodzi ze strony internetowej Maastricht University (http://www.maastrichtuniversity.nl/web/Main/Sitewide/News1/ProfessorMartinPaulAppointedAsPresidentOfTheExecutiveBoard.htm):
“Professor Martin Paul appointed as President of the Executive Board
(...)
The Supervisory Board of Maastricht University (UM) is pleased to announce that professor Martin Paul has been appointed as President of Maastricht University’s Executive Board. The appointment is effective 1 May 2011 and will last for four years, with an optional second term of another four years (..)
For the past three years, professor Paul has been the Dean of the Faculty of Health, Medicine and Life Sciences at Maastricht University and a member of Maastricht University Medical Centre+’s Board. Before that, he was the Dean, and an Executive Board member, of the Charité Universitätsmedizin in Berlin, one of Europe’s largest University Medical Centres, with an excellent international reputation."
To, ze cos jest robione inaczej niz w Polsce, nie znaczy, ze jest to zle lub tez jest to niemozliwym do wprowadzenea od reki…u kraju?
Przeciez Polacy nie wymyslili sygnalizacji swietlnej do regulacji ruchu pojazdow na drodze, a stosuja ja powszechnie z powodzeniem od wielu, wielu juz lat…Oczywiscie, zdarzaja sie “problemy” w ruchu, lecz najczesciej powoduja je nietrzezwi kierowcy i ich niesprawne pojazdy. Zasady i obsluga ruchu sa jednak podobne/takie same jak w EU.
Zauwazmy, ze swoje krytyczne uwagi i propozycje naprawy “Uniwersytetu Patiomkinowskiego” Dr A. Dybczynski, a takze jego Koledzy i Inni zatroskani kondycja szkol wyzszych w Polsce , zaadresowali wpierw do gazety, a nie do kompetentnego organu swojej Uczelni!? To sugeruje…ze Gazeta Wyborcza jest czescia systemu szkolnictwa wyzszego w Polsce? To tam , na jej lamach, rozgrywaja sie losy i przyszlosc Polskiego Uniwersytetu, a nie w Jego wnetrzu i na forum organow powolanych do zarzadzania/kontroli szkoly?
Jak widzimy, organy wewnetrzne (RW, Senat, Rektor) i zewnetrzne szkol (RGSzW, KRASP) wciaz nie spelniaja wlasciwie swojej roli od 1989r!?
Fakt, ze cos, co jest ujete/opisane w Ustawie, nie gwarantuje jeszcze tego, ze to bedzie wlasciwie dzialac w interesie srodowiska, jak i Spoleczenstwa! Potrzeba tu dodatkowego silnego “spoiwa” i adresata/odbiorce zadan i sygnalow plynacych z zewnatrz/ od konkurencji.
Na razie, Ustawa gwarantuje “dobrowolnosc” w wyborze sposobu sprawowania “wladztwa” w polskiej szkole wyzszej. Co nie znaczy, ze nie moze ono byc sprawowane lepiej…
Zbyszek pyta "czego państwo wymaga w zamian" - odpowiedzią może być cytat:
" Są oczywiście wyjątki, ale, ponieważ praktycznie wszyscy intelektualiści są zatrudnieni w rozlicznych sektorach podległych państwu, to trudno się dziwić, że większość ich jak zawsze licznych prac w sposób niezamierzony lub zamierzony jest etatystyczną propagandą."
http://mises.pl/blog/2004/04/02/94/
Elgin napisał: "Kto daje pieniądze - ten wymaga". W Polsce pieniądze "daje" budżet państwa. Czego w zamian wymaga???
na tle ciekawych uwag Sz.Elgin:
do wyboru rektora (z zewnatrz czy z wewnątrz) nie wystarczy ani odwaga, ani mądrość, ani racja, ani program, ani słuszność... ani wszystko to razem. Do wyboru rektora potrzeba jednego: WIĘKSZOŚCI = "legislacyjnej przemocy".
i ta większość powstaje i skutkuje analogicznie do wszystkich innych demokratycznych większości.
Pragnę ustosunkować się do dwóch tez Autora tego artykułu: 1) "Wybór rektora spośród pracowników własnej uczelni, jak to jest w regulacjach polskich, już na starcie bardzo ogranicza możliwość wyboru najlepszego z dostępnych szefa uniwersytetu." Zgadzam się. Jednakże nie znam (proszę mnie wyprowadzić z błędu jeśli się mylę!) przepisu, który orzekałby, że rektorem MUSI być osoba zatrudniona na danej uczelni. Dobre i mądre Kolegium Elektorów (w skład którego wchodzą także studenci - nie tylko pracownicy!) chyba może - w przypadku braku 'własnych' kandydatów - wybrać kompetentną osobę na to stanowisko 'z zewnątrz'. Aby zainicjować tego rodzaju debatę wystarczy, by ktoś wysunął taką kandydaturę. Toż i konklawe może wybrać papieżem kogoś spoza swego grona - i tak już bywało w historii Kościoła katolickiego. Trzeba tylko trochę odwagi!
2) "wybór rektora (i innych stanowisk w uczelni) w trybie głosowania przez pracowników uczelni musi i prowadzi do patologii, ponieważ tak wybrany rektor staje się zakładnikiem swoich wyborców". Dostrzegam tu pewną sprzeczność. Autor zdaje się nie dostrzegać, ze podobną (skądinąd czasem słuszną) opinię można by zastosować do wyborów samorządowych czy parlamentarnych. Tam też radny/poseł/senator w pewnym sensie zostaje zakładnikiem swoich wyborców. Dlaczegóż fakt ten w tej ostatniej sytuacji nie budzi więkezych kontrowersji (ba! - jest powszechnie akceptowany jako podstawa demokracji), a w przypadku środowiska akademickiego - już tak? I jeszcze jedno. Stosując taki system jak proponuje Autor można czasem dostać się "z deszczu pod rynnę'. Eliminując bowiem patologie korporacyjne, sprowadzamy bowiem inne niebezpieczeństwo - że zasiadający w radzie np. przedstawiciele gubernatora czy samorządu bedą dyspozycjni wobec aktualnie rządzącej tam opcji politycznej (a reprezentacji biznesu także wobec swych chlebodawców). I niezależność uczelni takze stanie pod znakiem zapytania. Kto daje pieniądze - ten wymaga. Zwłaszcza w gospodarce rynkowej.
Polskie uczelnie są zarządzane przez Rady Pracownicze, dla niepoznaki zwane Senatem i Radami Wydziałów. Istotą gospodarki tego Kraju Rad jest dbanie o własny interes (czyli interes korporacji profesorskiej dominującej w składach ob Rad), co prowadzi do stagnacji, braku chęci do podejmowania jakichkolwiek trudnych decyzji, do jakichkolwiek nowych decyzji. Stąd stagnacja. Ale i brak reakcji tych gremiów na plagiaty, wieloetatowość etc. Ale i samozadowolenie rożnych "prof. dr hab. czł. rzecz. PAN".
Żadana Rada nigdy sama z siebie nie pozbyła się swoich kompetencji. Dlatego w Uniwersytetach nie ma woli ani siły do wprowadzenia jakichkolwiek niekosmetycznych zmian. Zmiany może wprowadzić państwo. Czyli jego przedstawiciele. Tu kolejny dramat. Nasze elity są produktem naszych uniwersytetów. Nikt z świecznika nie przyzna się publicznie, że zmarnował młode lata w byle jakiej szkole. Cytowany w artykule Pawlak jest kwintesencją tego myślenia. Kolejny, podobny problem to mentalność społeczna. W kraju, w którym wciąż chyba połowa społeczeństwa ekonomicznie zależy od państwa (emeryci, renciści, wojsko, sądy, administracja, nauczyciele, akademicy etc etc.), w którym ludzie zarabiający pieniądze traktowani są jak niezłapani przestępcy, w tym kraju nie do pomyślenia jest komercjalizacja wyższych uczelni, nie do pomyślenia jest aktywna polityka wspierania innowacji w MiŚP jako filaru stabilnego funkcjonowania państwa. A bez swojego "rynku zbytu", czyli MiŚP uczelnie - nawet skomercjalizowane - będą dalej tonąć w oparach absurdu. Czyli znikąd nadziei.
Pozwole sobie podac jedna dodatkowa informacje. Postulat poszerzenia biernego prawa wyborczego na osoby spoza uczelni zostal przez Witolda Pałosza zgloszony pisemnie w ramach procedury wysluchania publicznego 9 XI 2010 r. w KENiM.
Zostal on tez pozniej przeslany droga emailowa (wraz z pozostalymi postulatami FIAP)
http://www.fiappl.info/2010/11/wysluchanie-publiczne-9-xi-2010-r-w.html do wszystkich poslow, czlonkow KENiM, a takze do przewodniczacych klubow parlamentarnych.
prof. Palosz piszę: "Uczelnie publiczne są utrzymywane z podatków społeczeństwa i jego interes powinien być ważniejszy niż interes
grupowy społeczności akademickich"
No jak to:
- czy umozliwianie zatrudnienia najlepszym tego społeczeństwa przedstawicielom nie jest w jego interesie?
- czy umożliwianie "zdobycia" (odpłatnego) młodzieży dyplomu pożądanego (dla legalnej pracy) nie słuzy temu społeczeństwu?
To mało?