Akademickie fantazje

Henryk Grabowski

Nie znam się na tym, ale zdaniem seksuologów fantazje erotyczne nie tylko nie mają negatywnego wpływu na realne współżycie płciowe, ale nawet je wzbogacają. Myślę, że te – brzmiące dzisiaj jak urojenia – wspomnienia z życia akademickiego nie przyczynią się do pogłębienia frustracji wśród pracowników naszego szkolnictwa wyższego, a może nawet ją złagodzą. Tym bardziej, że – w przeciwieństwie do fantazji erotycznych – mają one swoje źródło w realnej rzeczywistości z nie bardzo odległej przeszłości.

Kolega opowiadał mi, że kiedy był początkującym asystentem miał profesora, który był jednym z najwybitniejszych specjalistów w historii swojej dziedziny, a przed wykładem miał taką tremę, że musiał zażywać środki uspokajające. Od zaprzyjaźnionego dziekana dowiedziałem się, że inny wybitny profesor, z którego podręczników do dzisiaj korzystają wszyscy słuchacze pokrewnych z jego specjalnością kierunków, w połowie semestru zwrócił się z prośbą o zawieszenie jego wykładów, bo wszystko, co miał nowego do powiedzenia powiedział, a krępuje się mówić o tym, co jest powszechnie dostępne w książkach. Znam wielu takich współczesnych profesorów, którzy są w stanie przyjąć ofertę prowadzenia wykładów, w dowolnym wymiarze godzin, z dziedzin, w których nie mają żadnego dorobku.

Jeszcze nie tak dawno autorzy tekstów naukowych pisali o sobie w liczbie mnogiej, nie – wzorem monarchów – w celu podwyższenia swojego majestatu (łac. pluralis majestaticus), lecz dla podkreślenia swojego skromnego udziału w zbiorowym wysiłku uczonych (łac. pluralis modestiae). Dzisiaj osoby sprawujące najwyższe funkcje akademickie, korzystając w sposób nieuprawniony z dorobku innych, piszą o sobie w liczbie pojedynczej, a posądzone o plagiat idą w zaparte.

Ciekawe, czy ktoś jeszcze pamięta, że dawniej w Polsce istniał przepis, zgodnie z którym ustępujący rektor z mocy prawa zostawał prorektorem u swojego następcy, po to, aby służyć mu swoim doświadczeniem. Dzisiaj często nowe władze uczelni – czerpiąc z wzorów ze świata polityki - robią wszystko, aby wykazać, jak nieudolni byli ich poprzednicy.

Znam wiele przypadków z przeszłości, kiedy najlepszy spośród swoich kolegów profesorów, namawiany usilnie do tego, aby zgodził się kandydować na stanowisko rektora, odmawiał w poczuciu skromności lub z obawy, że może to osłabić jego aktywność naukową. Dzisiaj powszechną praktyką jest organizowanie długotrwałych kampanii wyborczych przez kandydatów na rektorów z obiecywaniem wyborcom lukratywnych stanowisk oraz manipulowaniem elektoratem studenckim w celu zapewnienia sobie wyborczego sukcesu. Powie ktoś, że zawsze było i tak, i tak. Niewątpliwie. Trudno jednak zaprzeczyć, że dawniej nieobyczajnych przypadków w środowisku akademickim było mniej, a teraz więcej. Wiem, że o odwróceniu tego trendu mogę raczej tylko pomarzyć, czyli pofantazjować. Stąd tytuł tego felietonu.