Akademickie fantazje
Nie znam się na tym, ale zdaniem seksuologów fantazje erotyczne nie tylko nie mają negatywnego wpływu na realne współżycie płciowe, ale nawet je wzbogacają. Myślę, że te – brzmiące dzisiaj jak urojenia – wspomnienia z życia akademickiego nie przyczynią się do pogłębienia frustracji wśród pracowników naszego szkolnictwa wyższego, a może nawet ją złagodzą. Tym bardziej, że – w przeciwieństwie do fantazji erotycznych – mają one swoje źródło w realnej rzeczywistości z nie bardzo odległej przeszłości.
Kolega opowiadał mi, że kiedy był początkującym asystentem miał profesora, który był jednym z najwybitniejszych specjalistów w historii swojej dziedziny, a przed wykładem miał taką tremę, że musiał zażywać środki uspokajające. Od zaprzyjaźnionego dziekana dowiedziałem się, że inny wybitny profesor, z którego podręczników do dzisiaj korzystają wszyscy słuchacze pokrewnych z jego specjalnością kierunków, w połowie semestru zwrócił się z prośbą o zawieszenie jego wykładów, bo wszystko, co miał nowego do powiedzenia powiedział, a krępuje się mówić o tym, co jest powszechnie dostępne w książkach. Znam wielu takich współczesnych profesorów, którzy są w stanie przyjąć ofertę prowadzenia wykładów, w dowolnym wymiarze godzin, z dziedzin, w których nie mają żadnego dorobku.
Jeszcze nie tak dawno autorzy tekstów naukowych pisali o sobie w liczbie mnogiej, nie – wzorem monarchów – w celu podwyższenia swojego majestatu (łac. pluralis majestaticus), lecz dla podkreślenia swojego skromnego udziału w zbiorowym wysiłku uczonych (łac. pluralis modestiae). Dzisiaj osoby sprawujące najwyższe funkcje akademickie, korzystając w sposób nieuprawniony z dorobku innych, piszą o sobie w liczbie pojedynczej, a posądzone o plagiat idą w zaparte.
Ciekawe, czy ktoś jeszcze pamięta, że dawniej w Polsce istniał przepis, zgodnie z którym ustępujący rektor z mocy prawa zostawał prorektorem u swojego następcy, po to, aby służyć mu swoim doświadczeniem. Dzisiaj często nowe władze uczelni – czerpiąc z wzorów ze świata polityki - robią wszystko, aby wykazać, jak nieudolni byli ich poprzednicy.
Znam wiele przypadków z przeszłości, kiedy najlepszy spośród swoich kolegów profesorów, namawiany usilnie do tego, aby zgodził się kandydować na stanowisko rektora, odmawiał w poczuciu skromności lub z obawy, że może to osłabić jego aktywność naukową. Dzisiaj powszechną praktyką jest organizowanie długotrwałych kampanii wyborczych przez kandydatów na rektorów z obiecywaniem wyborcom lukratywnych stanowisk oraz manipulowaniem elektoratem studenckim w celu zapewnienia sobie wyborczego sukcesu. Powie ktoś, że zawsze było i tak, i tak. Niewątpliwie. Trudno jednak zaprzeczyć, że dawniej nieobyczajnych przypadków w środowisku akademickim było mniej, a teraz więcej. Wiem, że o odwróceniu tego trendu mogę raczej tylko pomarzyć, czyli pofantazjować. Stąd tytuł tego felietonu.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.