Warsztat jest językiem sztuki
Była Pani jedną z pierwszych absolwentek wrocławskiej PWSSP. Przez ponad 40 lat kształciła Pani kolejne pokolenia artystów ceramików. Czy właśnie ceramika i szkło to dziedziny, które nadawały specyficzny charakter wrocławskiej uczelni?
– Nie mnie o tym sądzić, trzeba by spojrzeć z zewnątrz. Ja zawsze byłam w środku – w pracowni, w katedrze ceramiki. Po prostu robiliśmy swoje.
Istnieje jednak pewien specyficzny kontekst – okolice Wrocławia są bogate w różne surowce naturalne.
– Cała Polska stoi na glinie – mamy pod dostatkiem tego surowca. Wspaniałe naturalne kamionki, jak choćby glina baranowska, sprzedawane są za granicę wprost z kopalni. A można by je przerabiać na miejscu. Na pewno nie jest to działanie ekonomiczne.
Co wydaje się Pani szczególnie istotne w kształceniu przyszłych projektantów ceramiki?
– Uczelnia powinna przekazywać możliwie najpełniejszą wiedzę o przedmiocie oraz wykształcić umiejętności warsztatowe kandydatów i to niezależnie od poziomu ich kreatywności. Absolwenci dobrze wykształceni w zawodzie będą sobie radzili – każdy na poziomie swoich możliwości twórczych, ale zawsze profesjonalnie. Warsztat jest językiem sztuki. Jeżeli go nie poznamy, nie możemy zrobić nic.
Ja sama zdecydowałam się na studia plastyczne po to, żeby malować. Ale rozczarowałam się. Nie było żadnych wskazówek dotyczących techniki, a profesor robił zdawkową korektę: „Proszę pracować dalej, coś w tym jest, a ten kolor proszę doprowadzić do płaszczyzny obrazu”. Z nieśmiałości nie zapytałam, co to jest ta płaszczyzna obrazu, ale koledzy po liceum plastycznym mówili: „No wiesz, chodzi o to, żeby się tak kolory do kupy trzymały”. I ta korekta była lepsza niż profesorska. Przeniosłam się więc na ceramikę, gdzie profesorowie Krzywiec i Kotarbińska uczyli konkretnego warsztatu. W malarstwie, jak uczy historia sztuki, jest on tak samo istotny. Świetnie pokazuje to film Dziewczyna z perłą .
Ostatnio dużo się mówi o tzw. nowych mediach, które proponują twórcom drogę na skróty.
– Nie ma żadnych dróg na skróty. Tylko doświadczenie osobiste uczy nas wszystkiego, i to doświadczenie zdobywamy w pracowni. Doświadczenie osobiste jest ważne w każdym aspekcie życia, nie tylko w plastyce. Spotkałam kolegów, którzy powiadają tak: „Każdy głupek może się nauczyć rzemiosła, a artysta jest od twórczości”, więc odpowiadam: Dobrze, przyprowadźcie jakiegoś, żeby mi namalował obraz, bo wymyśliłam sobie piękny temat, ale nie wiem, jak się do niego zabrać, jakie farby łączyć, jaki ma być grunt, jakie płótno – nie znam technik malarskich. Proszę mi zaproponować rzemieślnika, który mi to namaluje. I mamy absurd. Podobnie w szkle, w ceramice, w grafice – kto nie pozna konkretnego warsztatu, niczego nie dokona. Wspaniały Gielniak, „poeta grafiki”, robił tylko linoryty. Ciężko chory na gruźlicę spędzał życie w sanatoriach, więc prof. Dawski nauczył go takiej techniki graficznej, z jaką mógł sobie poradzić w sanatorium. Jego linoryty są znane na całym świecie, piękne. Bez warsztatu nie ma nic.
Wracając do ceramiki – miewała Pani kontakty z artystami z różnych państw, którzy działali w tej dziedzinie. Czy można mówić o jakichś odrębnościach narodowych, o szczególnych cechach, które mogą stanowić też inspirację dla własnej twórczości?
– Myślę, że preferencje estetyczne nie zależą od przynależności narodowej. Może bardziej związane są z osobowością. Podobnie inspiracje. Przed laty przebywałam na stypendium w Finlandii, gdzie zetknęłam się z twórczością Finów. Stwierdziłam, że ich ascetyczna estetyka jest mi bardzo bliska. Jednocześnie zrozumiałam, co przeczuwałam zawsze, że nie wolno się na nikim wzorować, że trzeba szukać własnej drogi. W twórczości eksponujemy swoją osobowość, cokolwiek robimy, są to autografy. Naśladownictwo oznacza chęć zaistnienia w zawodzie przy braku osobowości. Myślę, że dla każdego twórcy ważne jest zaakceptowanie własnej odrębności i poczucie wolności osobistej. Kiedyś na sympozjum w Wilnie, w byłym ZSRR, miałam okazję widzieć dokonania kolegów z krajów nadbałtyckich. Wobec powszechnie panującego, obowiązującego socrealizmu malarstwo abstrakcyjne schroniło się tam w tkaninę, a rzeźba w ceramikę. Pozwoliło to na rozwój wspaniałej twórczości, wolnej od doktryny politycznej.
A co słychać w polskiej ceramice?
– Mamy wielu świetnych artystów średniego pokolenia i bardzo utalentowaną młodzież. Niektórzy związali się z wrocławską Akademią Sztuk Pięknych, gdzie w Katedrze Ceramiki znaleźli dobre warunki realizacyjne. Obserwuje się też powstawanie indywidualnych pracowni, co pozwala myśleć optymistycznie o przyszłości ceramiki artystycznej. Niestety gorzej ma się design . Przemysł ceramiczny coraz rzadziej zatrudnia projektantów wykształconych w zawodzie. Związki plastyków z przemysłem zawsze były trudne. Na przykład absolwent wrocławskiej uczelni, utalentowany designer Marek Tomaszewski, przez wiele lat projektował porcelanę dla Jaworzyny Śląskiej. Jeden z jego dużych serwisów stołowych od niemal trzydziestu lat produkują polskie fabryki, i to jest anonimowe.
Ogólnie w projektowaniu przedmiotu zaszły ostatnio znaczące zmiany. Kiedyś myszka komputerowa miała kształt prostokątnego pudełeczka, które uwierało przy pracy. Obecnie przedmioty użytkowe bywają pięknie wymodelowane, zgodnie z zasadą ergonomii. Do myślenia projektowego przeniknęła idea formy naturalnie ukształtowanej, którą ponad ćwierć wieku temu sformułował po raz pierwszy prof. Andrzej Pawłowski z krakowskiej ASP. Inspiracje płyną wprost z natury, gdzie wszystko jest nie tylko doskonale piękne, ale i doskonale funkcjonalne. Obserwacja świata fizycznego zachęca licznych artystów do zgłębiania samego sposobu działania sił natury, by naśladując metodę uzyskać efekty jak najbardziej zbliżone i wykorzystać je kreatywnie. Usypiska piaskowe na plaży, zaspy śniegowe, krople deszczu na liściach, wszystko, co teatr życia oferuje wrażliwemu odbiorcy, może być źródłem inspiracji twórczej.
W środowisku ceramików wrocławskich od dawna obserwuje się odwrót od płaszczyzny. Cała twórczość poszła w bryłę rzeźbiarską. Widząc, co się dzieje, wprowadziłam kiedyś na IV roku studiów mozaikę – student przynosił z pracowni malarskiej swoją wybraną pracę, by zrealizować ją na nowo metodą warsztatu ceramicznego.
To była „impresja na temat” czy próba dokładnego odwzorowania?
– Dokładnego – mozaikę szkliwiło się i wypalało aż do osiągnięcia odpowiedniego nasycenia kolorystycznego. Bardzo interesujące jest takie malowanie szkliwem. W poznańskiej szkole też wprowadziłam mozaikę, bo mozaiki nie muszą być duże w skali, a problem artystyczny może być rozwiązany i myślę, że z powodzeniem.
Szkliwienie i wypalanie są procesami przebiegającymi powoli?
– Ależ oczywiście, ceramika uczy nas cierpliwości. Najpierw trzeba przygotować sobie tworzywo, a tworzyw jest wiele, potem następuje obróbka tego tworzywa, trzeba czekać aż wyschnie, następnie wypał biskwitowy, później zaczyna się szkliwienie. Same szkliwa też są bardzo interesujące. Ostatnio opracowałam szkliwo na porcelanę. Jest śnieżnobiałe, matowe, atłasowe w dotyku i daje się barwić na piękne zielenie, róże, błękity.
Ciągle Pani eksperymentuje?
– Oczywiście. Wszystkie szkliwa świata, jakie są i będą, pochodzą z kilku tylko pierwiastków. Kwestią proporcji jest, jakie mamy szkliwo – matowe czy lśniące, spękane, czy może pojawią się kryształy – to zaciekawia. A teoria jest prosta – jestem w stanie wyłożyć każdemu schemat w ciągu 10 minut. Potem trzeba tylko usiąść i pracować. Czasami uzyskuje się tak piękne materie, jak kamienie szlachetne. Mamy wtedy ochotę zaprojektować kolekcję form tylko dla określonego szkliwa, żeby pokazać jego urodę. Ja to robię.
Krytycy podkreślają w Pani pracach harmonię form, brak napięć, umiar i prostotę. Czy klasyczne inspiracje zawsze obecne były w Pani twórczości, czy stanowiły punkt dojścia?
– Inspiracje były różne. Jeździłam na wakacje nad morze – bardzo lubię taką otwartą przestrzeń. Zachwycałam się otoczakami nadmorskimi, a potem zaczęłam robić podobne, sprawdzać jak wyglądają w plenerze i bardzo mnie to wciągnęło.
W 2003 roku wzięła Pani udział w wystawie z cyklu „Inspiracje z głębi wieków” w Muzeum Archeologicznym w Krakowie, na której prezentowała Pani swoje amfory i megality…
– Rzeczywiście, wystawiłam wtedy formy naczyniowe i bryły niby – kamienne, przeznaczone do ekspozycji plenerowych. Obiekt postawiony w plenerze wpisuje się w konkretne otoczenie a dodatkowo pory roku tworzą odmienną scenerię, w której forma odnajduje się na nowo, zawsze inaczej. To jest interesujące doświadczenie, które mam ochotę ponawiać.
Pojawiają się nowe konteksty…
– Tak… kiedyś we wrocławskim ratuszu wystawił swoje rzeźby Henry Moore. Jego słynna kompozycja Król i królowa , przeniesiona z otwartego pleneru, gdzie cień tego monumentu ściele się wzdłuż łagodnie pofalowanego wzgórza wpisując się znakomicie w wyraz artystyczny całości – w ciasnym gotyckim wnętrzu była prawie nierozpoznawalna.
Wszelkie obiekty plastyczne zawsze wchodzą w relację z otoczeniem, wywołując wrażenie albo harmonii i komfortu estetycznego, albo dyskomfortu, czego należy unikać. Bo dyskomfort estetyczny jest równie przykry jak każdy inny.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.