Polska nauka – tylko dwa pytania
W niniejszym artykule zwracamy uwagę na dwa podstawowe pytania, na które trzeba bezwzględnie odpowiedzieć, zanim podejmie się jakiekolwiek poważne kroki legislacyjne. Mamy wrażenie, że niektórzy politycy i urzędnicy mogą być tego świadomi, ale z nieznanych powodów trzymają usta na kłódkę.
Krótki remanent
Polska nauka jest w ogonie światowej konkurencji, o czym świadczą różne publikowane rankingi. Nasze „flagowe” uczelnie, jak uniwersytety Jagielloński czy Warszawski, są klasyfikowane na pograniczu czwartej i piątej setki światowych uczelni. W pierwszej dwusetce, według ostatniego rankingu „The Times Higher Education”, znalazły się głównie uniwersytety amerykańskie i brytyjskie, jak też spora grupa uniwersytetów europejskich. Ale w tej dwusetce jest też szesnaście uniwersytetów chińskich, dwa hinduskie, a nawet uczelnie z Tajlandii czy Malezji, krajów, które jeszcze do niedawna nie były kojarzone z nauką. Starożytny i czcigodny Uniwersytet Jagielloński sromotnie przegrywa w takiej egzotycznej konkurencji.
Słyszy się czasem opinię, że to głównie Anglosasi albo Azjaci układają takie rankingi, przede wszystkim w celu autopromocji, w czym zresztą może być ziarnko prawdy. Ale są inne rankingi, które również pokazują naszym uczelniom odpowiednie miejsce w szeregu. Na przykład już drugi rok publikowane są wyniki rankingu SCImago Research Group (serwis PAP, 8.11.2010). Polskie uczelnie sklasyfikowano następująco: UJ – 362. miejsce. UW – 446., Politechnika Warszawska – 501. Niespodzianką jest, że w tym rankingu uwzględniono instytuty PAN pod wspólnym szyldem Polska Akademia Nauk, i to na wysokim 72. miejscu! W ubiegłym roku lokata była jeszcze wyższa, bo 52. Przypomnijmy, że w placówkach PAN zatrudnionych jest łącznie ok. 3600 naukowców, czyli mniej niż w wielu polskich uczelniach, jak np. UJ. Tak więc „Uniwersytet PAN” jest już w pierwszej setce najlepszych światowych ośrodków, przynajmniej według jednego z międzynarodowych rankingów.
MNiSW też prowadzi własne rankingi, znane jako kategoryzacja. W ostatnim z nich 89 proc. instytutów PAN uzyskało najwyższą I kategorię, a pozostałe kategorię II (najniższa to V). Instytuty PAN zatrudniają zaledwie ok. 3 proc. polskich naukowców, natomiast ich wkład do polskiej nauki to przynajmniej 20 proc. całkowitej „produkcji”, a w wielu specjalnościach jeszcze wyższy. Oznacza to, że efektywność naukowa instytutów PAN jest przynajmniej siedmiokrotnie wyższa od średniej krajowej, czyli są one, obok najlepszych wydziałów uniwersyteckich, elitą naukową Polski.
Ostatni ranking MNiSW jest obarczony szeregiem błędów i wypacza obraz nauki w Polsce, zwłaszcza w odniesieniu do ośrodków akademickich, które potraktowano niesprawiedliwie, na korzyść JBR–ów, nota bene nieprowadzących działalności naukowej na odpowiednim poziomie (patrz artykuł A. Sawickiego Obraz polskiej nauki po rankingu MNiSW , „Forum Akademickie”, 11/2010). Taką kategoryzację, w połączeniu ze wspomnianym międzynarodowym rankingiem, można potraktować jako wyniki remanentu.
Właśnie od czegoś takiego dobry gospodarz rozpoczyna swoją pracę. Na przykład dzieli trzodę na zdrową i chorą. A potem już wie jak postępować. Najzdrowszym wołom trzeba dosypywać karmy, aby jak najwięcej z siebie dały. Te chore należy leczyć, ale tylko do jakiegoś czasu i na pewno nie kosztem tych zdrowych.
Pierwsze pytanie
W podobnym duchu brzmią wypowiedzi MNiSW, że tych najlepszych należy wspierać, słabym dać szansę, ale tylko do pewnego czasu, a nawet że wyhodujemy najlepsze woły na tym świecie. I to już za 5 lat. Czy MNiSW nie widzi tego, że taki wół, w postaci „Uniwersytetu PAN”, już jest w zagrodzie? Trafił nawet do pierwszej setki światowej, przynajmniej w jednej klasyfikacji. Dobry zarządca powinien się z tego cieszyć i obdarzyć go szczególną troską, aby nie zmarniał i był jeszcze bardziej produktywny.
Pierwsze pytanie brzmi zatem następująco: Dlaczego najlepsze w Polsce jednostki traktuje się po macoszemu, wbrew deklaracjom MNiSW? Instytuty PAN domagają się jedynie takiego samego statusu jak państwowe uczelnie. Chcemy mieć zagwarantowaną ustawowo stabilność oraz pensje na poziomie tych w uczelniach. Poddajemy się okresowej surowej ocenie i oczekujemy uczciwych reguł gry.
Pytamy też, czy taka polityka jest świadomym działaniem? Wskazywałyby na to olbrzymia determinacja, wysiłek i czas poświęcony przez władze na walkę z niewielką grupą najlepszych instytutów. Bardzo trudno to pojąć stosując zasady zdrowego rozsądku i elementarnej ekonomii.
Aby poprawić sytuację instytutów PAN potrzeba niewiele. Jeden z nas obliczył, że aby doraźnie poprawić sytuację polskiej elity naukowej, wystarczy dofinansowanie działalności statutowej w wysokości ok. 200 mln zł rocznie. Politycy rutynowo spytają, komu zabrać te pieniądze? A na przykład tym, którzy mają kategorię IV i V, i wówczas może zmieścimy się w budżecie. W skali kraju nie są to olbrzymie pieniądze. Na przykład tylko w roku 2009 zatrudnienie w państwowej administracji wzrosło o 7 proc., co się wiąże z dodatkowymi wydatkami w wysokości 3 mld zł rocznie (dane GUS, „Angora” 46/2010, str. 8). Tylko ten roczny budżet niepotrzebnej dodatkowej biurokracji wystarczyłby na dofinansowywanie instytutów PAN przez 15 lat!
Drugie pytanie
Pytanie to dotyczy żenująco niskich nakładów na naukę. Aktualnie jest to ok. 0,35 proc. PKB, jeśli chodzi o nakłady budżetowe, zaś niektóre źródła podają, że łączne nakłady na naukę wynoszą w Polsce ok. 0,67 proc. PKB, ale nie ma tutaj jasności. Średnia łącznych nakładów w UE jest bliska 2 proc. PKB (budżet i środki pozabudżetowe). Obecny rząd zobowiązał się do istotnego zwiększenia wydatków na naukę, ale tej obietnicy nie dotrzymał. Dlaczego? Przypominamy, że w roku 1989 te nakłady wynosiły 1,5 proc. PKB. Drastyczna redukcja finansowania nie może być czymś przypadkowym. Pewne światło na taką decyzję rzuca wypowiedź prof. L. Balcerowicza, który uważa, że w Polsce finansowanie nauki nie jest potrzebne, gdyż jesteśmy krajem zacofanym, który może sobie dowolną technologię kupić (W.W. Jędrzejczak, „Sprawy Nauki” 2009, za „Wprost” 49/2004).
Jeżeli nadal obowiązują poglądy prof. Balcerowicza, to po co to całe zamieszanie z pakietem ustaw, ciągła propaganda sukcesu głoszona przez MNiSW, zapowiedzi rychłego wprowadzenia „flagowych uniwersytetów” do światowej czołówki itd.? W tym wszystkim brakuje spójności i logiki. Przecież „Uniwersytet PAN” jest już w pierwszej setce światowej, więc dlaczego go przyzwoicie nie dofinansować, zgodnie z obietnicami, zamiast tłamsić?
Jak dotąd nie było poważnej dyskusji na ten temat. Przecież nie chodzi o to, aby w liczbach bezwzględnych wydawać tyle, co bogate kraje, a tylko o odpowiednią proporcję, wyrażoną procentem PKB. Roczny budżet polskiej nauki wynosi ok. 3 mld USD. To z grubsza tyle, co budżet tylko jednego uniwersytetu ze światowej czołówki, obejmujący co prawda łączne wydatki na kształcenie i naukę. Takimi pieniędzmi oddzielnie dysponuje każdy taki uniwersytet, jak Harvard, Yale, Stanford, Tokio i wiele innych. Te dane są porażające, gdyż pokazują bardzo wyraźnie nędzę polskiej nauki.
Tylko dwukrotne zwiększenie nakładów budżetowych do poziomu 0,7 proc. PKB, co byłoby i tak mizerną liczbą, pozwoliłoby na znaczną poprawę poziomu badań w Polsce. Oczywiście pod warunkiem, że te pieniądze byłyby mądrze rozdysponowane, tj. trafiłyby do naprawdę najlepszych i najefektywniejszych. A ci przecież już zostali zidentyfikowani. Niezależnie konieczne jest szybkie zwiększenie tych nakładów do średniego poziomu UE, jeżeli mamy być krajem poważnie traktowanym i jeżeli chcemy, aby poziom życia Polaków był coraz wyższy.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.