O pannach z dobrych domów

Leszek Szaruga

W interesującym wywiadzie, jakiego udzielił „Uniwersytetowi Warszawskiemu” (nr 6/2001) prof. Franciszek Grucza z Wydziału Lingwistyki Stosowanej UW, znalazłem fragment, który nieco mnie zaskoczył. A ponieważ wywiad zatytułowany został Humanistyka nie istnieje bez kontrowersji , chciałbym dorzucić do słów naukowca kilka własnych uwag. A oto słowa, które mnie zainteresowały: „Zabieganie o przywrócenie humanistyce roli odgrywanej przez nią kiedyś wypada uznać za zajęcie równie beznadziejne, co zabieganie o przywrócenie dawnej roli literaturze pięknej, zwłaszcza poezji. Dziś, przynajmniej w naszym kraju, wszyscy są w biegu, nie mają czasu na zajmowanie się poezją. Natomiast w XIX w. panny z dobrych domów nie miały nic innego do roboty. Dzisiaj ludzie rozmawiają o tym, gdzie można zdobyć zawód czy wykształcenie, które pozwoli im lepiej żyć, więcej zarabiać, w każdym razie zabezpieczyć sobie przyszłość”.

Gdy to czytałem, przecierałem ze zdumienia oczy, nie bardzo wierząc, że słowa te wypowiedział przedstawiciel humanistyki. Wizja „panien z dobrych domów”, których zajęciem – w XIX stuleciu - miałoby być czytanie poezji, jest tyleż rozkoszna, co naiwna; wystarczy poczytać pamiętniki owych panien, by się przekonać, że zajmowanie się poezją nie stanowiło nawet drobnej części ich zatrudnień. Owszem, postaci takie pojawiają się, lecz raczej na kartach podrzędnej literatury niż w ówczesnym życiu. A poezją wtedy zajmowali się ludzie dość poważni – wystarczy prześledzić kariery członków filomackiego towarzystwa. Być może bez ogólnego humanistycznego przygotowania drogi ich życia byłyby mniej efektowne, choć oczywiście udowodnić się tego nie da. Wszelako mniemanie, iż poezja to zajęcie dla „panien z dobrych domów”, wydaje mi się tak anachroniczne, że aż zaskakuje w ustach kogoś, kto poważnie mówi o przemianach współczesnej humanistyki.

Co do kontrowersji, to bez nich nie obejdzie się wszelka nauka, w tym także humanistyka. Nie bardzo wiem natomiast, o co chodzi, gdy mowa o przywróceniu „roli odgrywanej przez nią kiedyś”. Od tego „kiedyś” odległe są wszelkie dziedziny nauki z tego prostego powodu, że się rozwijają. Prawdą jest zatem, że współczesna humanistyka i jej rola w życiu społecznym ulegają zmianie. To samo dotyczy również literatury. Pogląd, iż ta ostatnia odgrywała w przeszłości rolę donioślejszą niż obecnie, jest co najmniej kontrowersyjny; przecież niewielu współczesnych rozumiało Mickiewicza, nie mówiąc o Słowackim czy Norwidzie. Do dziś zresztą odczytanie ich tekstów nie jest sprawą prostą ani oczywistą. Można nie pojmować, że poezja jest dziedziną poznania – choć niekoniecznie nauki pojmowanej na sposób czysto użyteczny – ale nie sposób nie rozumieć, że poruszanie się w jej przestrzeni wymaga solidnego przygotowania. Dotyczy to także matematyki teoretycznej czy logiki formalnej, dziedzin nie dla każdego dostępnych i nie zawsze mających „przełożenie” na praktykę życiową, której celem jest zdobycie umiejętności pozwalających „lepiej żyć, więcej zarabiać”.

Zakładam, że ludzi ze zrozumieniem czytających prace Romana Suszki czy Andrzeja Wiśniewskiego dotyczące logiki pytań, jest równie niewielu, jak czytelników wierszy Juliana Przybosia bądź Tymoteusza Karpowicza. Można oczywiście potraktować tych pierwszych jako twórców „rachunków”, a tych drugich jako autorów „wierszyków”, lecz dość to przaśna i niedająca pojęcia o znaczeniu tych dzieł perspektywa. Przestrzegał przed nią Witkacy – mający swą rolę w dyskusji na temat logiki, jaką prowadził z malarzem, lecz przede wszystkim właśnie logikiem Leonem Chwistkiem – pisząc o „bóstwie bezpośredniej użyteczności”, jakie zawładnąć ma ludzką przyszłością i określając owo bóstwo mianem „wielomackowej mątwy”. Ku temu bóstwu zdaje się prowadzić wizja „nowej”, a więc odartej z dawnej aury duchowej humanistyki, jaką kreśli prof. Grucza, gdy mówi w cytowanym wywiadzie, że „w ostatnim półwieczu zarówno germanistyka, jak inne tego rodzaju dziedziny, zajęły się badaniami mającymi na celu naukowe ufundowanie kształcenia nauczycieli języków obcych na wzór i podobieństwo kształcenia lekarzy lub inżynierów”. Taki „światopogląd naukowy” budzi, delikatnie mówiąc, moje obawy. W niczym nie ujmując doniosłości takich badań, a nawet więcej – doceniając rolę tych badań w stwarzaniu ludziom nadziei na zdobycie wykształcenia, „które pozwoli im lepiej żyć, więcej zarabiać” – byłbym ostrożny w absolutyzowaniu podobnej postawy, gdyż ona właśnie zdaje się być bliższa poszukiwaniom współczesnych „panien z dobrych domów”, masowo udających się na uniwersytety, by zdobyć „dyplom” pozwalający im znaleźć zatrudnienie, umożliwiające podniesienie poziomu życia niż nauki pojmowanej jako bezinteresowne dążenie do prawdy o świecie, w tym również o sobie. W tym ostatnim przypadku – w docieraniu do prawdy o kondycji człowieka – poezja zdaje się mieć swoje ustalone miejsce, nie gorsze od badań psychologii czy socjologii. Jak bowiem powiadał Immanuel Kant, sztuka jest swobodną i bezinteresowną grą władz umysłowych. Jak w każdej grze, tak i w tej, zawsze jest coś do wygrania. I przykre wrażenie sprawiają słowa, które dla ćwiczenia tych umiejętności wyrażają z trudem skrywaną pogardę. Rzecz w tym bowiem, że humanistyka – w tym także badania poświęcone poezji – nic ze swej „użyteczności” nie straciła, choć nie ulega kwestii, że sprawy ducha traktowane są dziś nieco mniej poważnie niż to kiedyś bywało.