Krótka debata z wieścią gminną
Można z dużym prawdopodobieństwem przypuścić, że w tym roku powstanie nowe prawo o szkolnictwie wyższym. Niewątpliwie jest potrzebne, obawiam się tylko, żebyśmy przy jego tworzeniu nie kierowali się fałszywymi wyobrażeniami, tak jak kiedyś przy propozycji, by wszystkie uczelnie zamienić na uniwersytety. Krążyła wówczas informacja, nadal chętnie powtarzana, że za granicą tak właśnie się nazywają. No cóż, nie za naszą bliską granicą, czyli w Niemczech, gdzie tylko jedna trzecia szkół wyższych ma uniwersytecki charakter, a i z tych nie wszystkie noszą nazwę „uniwersytet”.
Kolejna wieść gminna głosi, że polscy profesorowie mało zarabiają. Jednak w 2007 roku Uniwersytet Jagielloński średnio wypłacił profesorowi tytularnemu 12 tys. zł miesięcznie, zaś Łódzki – 15 tys. zł (informacje takie zostały przedstawione na początku 2008 r. przez rektorów tych uczelni). Oczywiście, są to płace wraz z „dodatkami” z grantów i nadliczbówek (zatem zupełnie inne, niż wynikają z danych opublikowanych przez GUS za rok 2007). Według ówczesnego kursu złotówki są to sumy porównywalne z zarobkami profesorskimi w Niemczech czy Francji. Jeśli dodatkowo porównać je do średniej krajowej, okaże się, że polski profesor zarabia proporcjonalnie więcej, niż jego niemiecki kolega. Problemem nie jest w polskim szkolnictwie wyższym wysokość płac, ale wyjątkowe w skali europejskiej ich rozwarstwienie (zbliżone raczej do amerykańskiego) oraz niskie fundusze na badania.
Kolejny mit dotyczy wielkości uczelni. Podobno trzeba je łączyć, by podnieść ich międzynarodowy prestiż. Jednak te najbardziej prestiżowe są niewielkie, zazwyczaj kształcą 12-15 tys. studentów, w tym doktorantów (którzy stanowią tam 20 proc. i więcej ogółu kształconych). Następny mit to odsetek środków pozabudżetowych. W słynnych szwajcarskich i francuskich „politechnikach” (nie mają tego słowa w nazwach) wynosi on ok. 20 proc. budżetu. AGH wypada więc na ich tle jak tytan pozyskiwania środków pozabudżetowych. Czy zatem łączyć UJ z Politechniką Krakowską i AGH, by stworzyć „superuniwersytet krakowski”, czy raczej ograniczyć nabór studentów na UJ, by zbliżyć tę uczelnię do standardowych wśród dobrych uczelni zagranicznych proporcji między liczbą profesury i studentów?
I jeszcze powtórzę pytanie, które od lat ciśnie mi się na usta: czy na pewno dążenie do poprawy lokaty w międzynarodowych rankingach to dobra motywacja reformy? Czy Harvard i Cambridge budowały swoje zaplecze materialne, wyniki badań i prestiż dla miejsc w rankingach, czy też prestiż uzyskany z zupełnie innych powodów dał im mimochodem wysoką pozycję?
I czy aby na pewno musimy kształcić połowę młodzieży na studiach wyższych, choć znaczna część się do tego zupełnie nie nadaje?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
A te porównania płacowe z Finami i Niemcami to są do luftu. Jeżeli z grantami i nadliczbówkami profesor zarabia tyle, ile wynosi płaca zasadnicza jego kolegi w Finlandii, to coś jest nie tak. Godziny nadliczbowe naprawdę nie są szczytem niczyich marzeń, a sensowne wynagrodzenia z grantów nie pojawiają się raczej w humanistyce.