Co jest plagiatem?

Tomasz Polański

Odpowiadając na kolejny artykuł dr. Wrońskiego zacznę od dwóch refleksji, które znajdowały się w pierwszej wersji mojej recenzji pracy doktorskiej p. I. Barona i magisterskiej p. B. Baron, a które zdecydowałem się usunąć. Jestem od początku zażenowany swoją rolą w tej sprawie. Nie jestem pracownikiem wydziału obyczajowego. Nie zamierzam wkraczać w osobiste relacje między kobietą i mężczyzną, w tym przypadku – mężem i żoną. Zajmuję się jedynie tekstami. I druga refleksja. Napisałem również, że jeśli dr I. Baron publicznie stwierdzi, że to żona napisała mu pracę doktorską, to choć w to nie uwierzę, pozostanie mi publicznie przeprosić panią B. Baron za krzywdzące ją insynuacje, które zawiera moja recenzja. Jestem gotów to zrobić.

Mam wrażenie, że dr Wroński nie przeczytał uważnie mojej recenzji i nie odpowiedział na jej argumentację. Dr Wroński przytoczył trzy przykłady jednobrzmiących fragmentów DR i MGR. Przypomnę więc jedno z końcowych sformułowań mojej recenzji: „Problem nie polega na ilości. Materiał jest obszerny. Problem polega na jego interpretacji”. Nie chcę powtarzać argumentacji swojej pierwszej recenzji.

W swojej odpowiedzi na moją recenzję dr Wroński zwraca uwagę na książkę podpisaną przez pp. Baronów i wydaną przed obroną pracy doktorskiej I. Barona. Pracy tej nie znałem pisząc pierwszą recenzję. Dr Wroński zauważa, że jest to w dużej mierze praca magisterska p. Beaty Baron. Zgadzam się z tym. Ciekawe są jednak sphragides. Książka na okładce nosi podpisy Beaty i Igora Baronów. Ma trzy części odpowiadające trzem równoległym częściom MGR. Przy czym pierwsza z nich nie jest podpisana. Wnioskuję więc, że oboje przyznają się do jej wspólnego autorstwa. Natomiast, i to jest ciekawe, część druga i trzecia książki podpisana została przez Igora Barona, tak więc w książce przyznaje się on do autorstwa dwóch trzecich (po względem statystycznym i formalnym) pracy MGR swojej żony, ale także do jednej drugiej (50 proc.) części pierwszej, a więc łącznie do napisania 5/6 pracy MGR. Sprawa ta oczywiście implikuje problemy etyczne (mąż w książce przyznaje się do napisania pracy magisterskiej żony), ale jednocześnie przemawia, pod względem czysto formalistycznym i tekstowym, za oryginalnością DR, a nie odwrotnie. Proszę wybaczyć, ale nie zamierzam wychowywać dwójki dorosłych ludzi, w dodatku małżeństwa.

Autoplagiat?

Dr Wroński posługuje się pojęciem autoplagiatu w sposób skrajnie formalistyczny i moim zdaniem nieodpowiedzialny. Nie chcę nikogo urazić, dlatego posłużę się przykładem ze swojej bibliografii. Jeśli mój doktorat opublikowany w Niemczech zostałby następnie opublikowany w Polsce jako moja praca habilitacyjna, byłby to oczywiście autoplagiat. W tej części definicji z pewnością zgadzamy się z dr. Wrońskim. Napisałem kiedyś obszerny tekst w języku angielskim, z którego ok. 30 proc. wygłosiłem na konferencji. I w postaci wykładu (30 proc. oryginalnego tekstu) został on opublikowany w polskich materiałach konferencyjnych. Cały tekst posłałem do redakcji austriackiego czasopisma, gdzie został wydrukowany (100 proc.). Jeden z członków redakcji był uczestnikiem konferencji. W swoim liście do redaktora napisałem w paru słowach o relacjach między tekstami. Według kryteriów dr. Wrońskiego popełniłem autoplagiat. Przecież to absurdalne. Miałem opublikować 70 proc. nieopublikowanego tekstu? Okaleczonego i niezrozumiałego, żeby zadośćuczynić absurdalnej, moim zdaniem, definicji autoplagiatu? Autoplagiat to oczywiście temat na osobną i długą dyskusję.

Parę słów o komputerowej analizie końcówek fleksyjnych. Myślę, że dr Wroński przecenia możliwości techniki komputerowej przy badaniu stylu. Komputer jest tylko maszyną i odpowiada jedynie na nasze pytania. Jeśli zostaną dobrze postawione, wykaże nam jakieś pojedyncze cechy fleksyjne stylu, np. w naszym konkretnym wypadku MGR i DR wskaże na elementy stylu polskiego tłumacza Historia zaczyna się w Sumerze Kramera, Zapomnianego świata Sumerów Bielickiego czy Wielkości i upadku Babilonii Saggsa, w jakimś procencie tekstu MGR i DR. Oczywiście doceniam rolę techniki komputerowej w badaniach filologicznych. Dzięki niej udało się np. dowieść, że tzw. Scriptores Historiae Augustae to dzieło jednego autora. Oczywiście już w XIX wieku byli uczeni, którzy to twierdzili, ale nikt nie poświęcił lat życia, żeby stworzyć na karteczkach obszerny katalog frazeologii, który wykazałby jednolitość stylu. Zrobił to komputer. Oczywiście odpowiednio i mądrze wykorzystany, wcześniej do swojej pracy przygotowany przez fachowców.

Współczesna biblistyka

Dr Wroński podejmuje temat studiów biblistycznych, podważając zasadność przyznania doktoratu Igorowi Baronowi w mojej uczelni w Kielcach. Jest to również temat na długą i ciekawą dyskusję, którą może gdzieś podejmiemy. Współczesne studia biblijne obejmują m.in.: hebraistykę, archeologię Ziemi Świętej, Egiptu oraz Bliskiego Wschodu, babilonistykę, asyrologię, teorię i praktykę tłumaczenia, Orient chrześcijański (etiopski, koptyjski, arabski, syryjski, grecki), hellenistykę (Septuaginata ), latynistykę (Vulgata , Vetus Latina ), historię Azji Zachodniej i północno-wschodniej Afryki II i I tys. przed Chr., historię państwowości hebrajskiej, teologię, egzegezę, historię i teorię literatury etc., etc. Polecam przeglądnąć np. Rieneckera, Meyera Lexikon zur Bibel czy Haaga Bibellexikon . Zapraszam do swojego zakładu w Kielcach. Stoją na półkach. Oczywiście są lepsze, obszerniejsze i bardziej wyczerpujące źródła. Ciasna, formalistyczna i wąska interpretacja granic dziedzin nauki nie służy nauce. Przestrzegam przed taką interpretacją, ponieważ stosowano ją niejednokrotnie w historii kultury Zachodu, w tym w ostatnich czasach, do blokowania badań naukowych, a więc i hamowania rozwoju nauki.

Jeszcze raz polecam książkę W. Speyera Die literarische Fälschung im heidnischen und christlichen Altertum . Muszę powiedzieć, że dyskusja z dr. Wrońskim przyniosła mi dobre owoce. Zdecydowałem się kupić to wspaniałe studium na temat fałszerstw literackich. Stoi na półce w biblioteczce zakładowej. Przy tej okazji chciałem dodać, że cenię sobie pracę dr. Wrońskiego, jednego z nielicznych w Polsce przedstawicieli niezależnego dziennikarstwa. Według mojej osobistej oceny plagiaty na poziomie licencjackim i magisterskim są prawdziwą plagą polskiego życia akademickiego. Dobrze, że ktoś na ten temat zabiera głos.

Zgadzam się, że sprawa pp. Baronów budzi wiele wątpliwości. Myślę jednak, że należy rozważyć wszystkie „za i przeciw” (myślę tu o tekstach, nie relacjach osobistych). Myślę, że gdy chodzi o autentyczność doktoratu I. Barona, to jest to dobry przypadek, aby zastosować zasadę in dubiis pro reo. Osobiście nie widzę żadnych jasnych i oczywistych dowodów na to, że jego praca jest plagiatem pracy magisterskiej Beaty Baron. Moim zdaniem jest przeciwnie.

Dr hab. Tomasz Polański, prof. UJK, archeolog, filolog klasyczny, pracuje w Instytucie Filologii Klasycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Zdziwiony i zażenowany

Ze zdziwieniem przyjąłem kolejny list dr. hab. Tomasza Polańskiego, prof. UJK. Ja też jestem zażenowany jego rolą w tej sprawie, w szczególności, gdy Pani Dziekan Jadwiga Muszyńska w piśmie z 8 listopada ub.r. napisała: „Uprzejmie informuję, że na kierowanym przeze mnie Wydziale nie toczyło się i nie toczy postępowanie w sprawie weryfikacji zarzutów o popełnienie plagiatu w przewodzie doktorskim Pana Igora Barona”. Tego typu zarzuty rozważa Rada Wydziału, powołując stosowną komisję. Tutaj tak się nie stało. Jak wyglądają „standardy po kielecku”, już pisałem.

Żeby jednoznacznie przesądzić sprawę, zwróciłem się o weryfikację zarzutów w tej sprawie do Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów w Warszawie.

dr n. med. Marek Wroński