Stefan Grocholewski
Smutno i trudno pisać wspomnienia o Kolegach, którzy od nas odeszli, a zwłaszcza o takich, których się serdecznie lubiło i na których zawsze można było liczyć, bo stanowili w swojej dziedzinie swoisty limes superior – nikt bowiem nie znał pewnych problemów naukowych lepiej ani pełniej. Takim człowiekiem był niewątpliwe w dziedzinie technologii mowy dr hab. inż. Stefan Grocholewski, profesor Politechniki Poznańskiej, wybitny umysł i wspaniały człowiek.
Tak, jak napisałem w tytule, był to Uczony (i praktyk!), który o sygnale mowy polskiej wiedział wszystko. To była ostateczna instancja i niekwestionowana wyrocznia. Jeśli Stefan powiedział, że coś należy zrobić w taki, a nie inny sposób, to nie było sensu szukać innych metod, wertować literatury, eksperymentować w laboratorium. Zawsze okazywało się, że to On miał rację, a czas poświęcony na szukanie alternatywnych rozwiązań był po prostu czasem straconym. Jeśli Stefan powiedział, że czegoś się zrobić nie da, to też zbyteczne były wszelkie wysiłki, bo zawsze się okazywało, że naprawdę się nie da. A jaka była radość, gdy Stefan coś pochwalił! Dla badacza zajmującego się problemami sygnału mowy polskiej nie mogło być większej nobilitacji. Ale On swoich pochwał nie ferował zbyt łatwo ani nimi nie szafował.
Stefan Grocholewski, kończąc w 2010 roku przedwcześnie swoje pracowite i owocne życie, miał na koncie sporo osiągnięć i sukcesów. Wymienię je teraz i krótko omówię, żeby oddać hołd temu, którego już między nami nie ma, ale któremu my wszyscy tak wiele zawdzięczamy. Mówiąc „my wszyscy”, mam na myśli społeczność badaczy, zajmujących się m.in. następującymi problemami: automatycznym rozpoznawaniem mowy, syntezą mowy, weryfikacją i identyfikacją mówców, zastosowaniami technologii mowy w rehabilitacji medycznej.
Prawdziwa rewolucja
Proszę pozwolić, że zacznę w sposób bardzo subiektywny, od własnych doświadczeń i wspomnień. Zajmowałem się bowiem także po trosze wszystkimi wymienionymi wyżej dziedzinami. Zajmowałem się i przestałem się zajmować właśnie w dużej mierze za sprawą Stefana Grocholewskiego, bo chociaż miewałem na gruncie technologii mowy jakieś tam własne osiągnięcia, to w stosunku do tego, co On robił, jak robił, a zwłaszcza, co osiągał – cała moja działalność naukowa to była w istocie kiepska amatorszczyzna. Dlatego na pewnym etapie postanowiłem zająć się innymi rzeczami, bo wiedziałem, że z Grocholewskim ścigać się nie zdołam.
Proszę pozwolić, że podzielę się w tym miejscu moim bardzo osobistym wspomnieniem – o tym, jak poznałem Stefana Grocholewskiego i jak nauczyłem się go doceniać. Muszę jednak w tym celu dość daleko sięgnąć w przeszłość.
W czerwcu 1984 roku miała miejsce w Bydgoszczy pierwsza z serii konferencji Przetwarzanie sygnałów w telekomunikacji, sterowaniu i kontroli. Przypomnę, że to były w tym czasie ważne konferencje, bardzo znacząco przyczyniające się do rozwoju w Polsce nowych kierunków badawczych w obszarach zakreślonych tytułem i tematem konferencji. Miałem w tej konferencji swój dość znaczący udział jako młody (wówczas) docent i byłem bardzo doceniany i „dopieszczany” przez organizatorów, bo niewiele było jeszcze wtedy osób w tej nowej dziedzinie mających status pracownika samodzielnego. Między innymi miałem wygłaszać na otwarciu konferencji wykład plenarny pod tytułem Przetwarzanie sygnału mowy na potrzeby telekomunikacji i sterowania, na bazie mojej habilitacji i przygotowywanej już wtedy książki Sygnał mowy, którą ostatecznie wydały dopiero cztery lata później Wydawnictwa Komunikacji i Łączności. I wtedy, w nocy, przed rozpoczęciem konferencji pojawił się w moim pokoju młody chłopak z Poznania, niedawno wypromowany doktor, który po kilku minutach rozmowy uświadomił mi, że Jego wiedza i osiągnięcia w dziedzinie automatycznego rozpoznawania mowy polskiej pozostawiają daleko w tyle wszystko to, co mnie się udało w życiu osiągnąć. Jąkając się i zacinając w charakterystyczny dla Niego sposób w jednej chwili zburzył całą koncepcję mojego wykładu inauguracyjnego, który w związku z tym wygłaszałem nazajutrz znacznie skromniej i z mniejszą pewnością siebie, niż bym to robił, gdyby tej nocnej rozmowy nie było. Jednak doceniłem wartość dorobku tego chłopca i na tym moim plenarnym wykładzie gorąco zachęcałem wszystkich słuchaczy do tego, żeby zechcieli następnego dnia wysłuchać referatu sesyjnego dr. Grocholewskiego, to tam zobaczą wszystkie konkrety, które ja w tym wykładzie pomijam. W efekcie na sesji Grocholewskiego były tłumy, a jego referat (pamiętam tytuł: Metoda przetwarzania skrajnie ograniczonego sygnału mowy w automatycznym rozpoznawaniu mowy) uznany został za jeno z najciekawszych wydarzeń naukowych całej konferencji.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy na to odległe wydarzenie, z rozbawieniem kojarzę je ze znanymi z Trylogii działaniami pana Zagłoby, który zamiast samemu stawić czoło przeciwnikom, zachęcał ich zawsze, żeby najpierw spróbowali swoich sił z jego uczniem – panem Wołodyjowskim. Z wiadomym skutkiem. Wprawdzie Stefan Grocholewski moim uczniem nie był, ale w końcu Wołodyjowski też tak naprawdę szkolony przez Zagłobę nie był, więc analogia jest tu absolutnie stosowna.
Na wspominanej konferencji zacząłem się zastanawiać, czy nie zająć się inną tematyką, skoro tak zdolna młodzież zaczyna mieć takie piękne osiągnięcia. No i na następnej, z tego samego cyklu, miałem też referat plenarny na rozpoczęcie, ale jego tytuł brzmiał: Systemy wizyjne robotów przemysłowych.
Dodatkowo, doceniając wartość osiągnięć Stefana Grocholewskiego i widząc, że są stosunkowo mało znane, zmusiłem go (niemal przemocą!) do tego, żeby opublikował najważniejsze swoje wyniki w czasopiśmie, którego byłem redaktorem. Kwartalnik ten nazywał się wprawdzie bardzo tradycyjnie: „Elektrotechnika”, ale publikował wtedy (w latach 80.) artykuły z bardzo szerokiego spektrum zagadnień, obejmującego różne awangardowe w owym czasie techniki – na przykład z zakresu przetwarzania obrazów. Co najważniejsze – kwartalnik ten był dość szeroko kolportowany (sprzedawała go między innymi księgarnia naukowa w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie), a także dość uważnie czytany we wszystkich ośrodkach akademickich w Polsce. Nic dziwnego, że artykuł Stefana Grocholewskiego, zatytułowany Programowanie dynamiczne w automatycznym rozpoznawaniu mowy, opublikowany w pierwszym numerze tego pisma z 1995 roku, wywołał bardzo duże zainteresowanie. Była to w stosunku do wcześniejszych prac dotyczących rozpoznawania mowy (w tym także w stosunku do moich prac) prawdziwa rewolucja.
To był majstersztyk!
Ceniąc bardzo wysoko osiągnięcia naukowe dr. Grocholewskiego, a także (a może nawet głównie) doceniając Jego umiejętności praktyczne jako niezwykle zdolnego projektanta i konstruktora systemów automatycznego rozpoznawania mowy, zaprosiłem Go w 1986 roku do udziału w dużym przedsięwzięciu, jakim był CPBR 7.1. Dla współczesnych badaczy to oznaczenie jest nic nieznaczącą zbitką liter, ale w latach 80. był to jeden z ważniejszych elementów polityki naukowej państwa. Chodziło o tak zwane Centralne Programy Badawczo-Rozwojowe, które definiowano na szczeblu rządowym, a realizowano w zespołach naukowych rozsianych po całej Polsce. Zasadą CPBR była koordynacja przez jedną osobę, na której spoczywała odpowiedzialność za całość takiego przedsięwzięcia. Odpowiedzialność bardzo poważna, bo w przypadku drogich CPBR ewentualne niepowodzenie mogło się kończyć nawet sankcją prokuratorską z oskarżenia o marnowanie pieniędzy publicznych albo nawet z oskarżenia o sabotaż. To nie były żarty, więc koordynator bardzo dokładnie się zastanawiał, komu chce powierzyć poszczególne zadania badawcze i konstrukcyjne.
W CPBR 7.1. byłem osobą odpowiedzialną za koordynację, a gdy się dowiedziałem, że istotą zadania badawczego jest zaopatrzenie robota IRb6 (produkowanego w MERA PIAP na licencji ASEA) w sztuczne „narządy zmysłów”, sam się zająłem budową systemu wizyjnego do tego robota, natomiast o stworzenie „systemu słuchowego”, czyli interfejsu, pozwalającego na sterowanie pracą robota za pomocą sygnału mowy, natychmiast zwróciłem się do Stefana Grocholewskiego.
Nie zawiodłem się. Pozostałe koordynowane przeze mnie zespoły (z politechnik: Wrocławskiej i Warszawskiej) wykonały swoje zadania tak sobie, natomiast to, co zrobił Grocholewski – to był majstersztyk. Realizując sprzętowo rozmaite elementy budowanego systemu (między innymi układ dynamic time wrapping, który był kluczem do rozumienia całych poleceń na podstawie rozpoznawanych elementów mowy, takich jak fonemy), dr Grocholewski osiągnął to, że Jego system naprawdę rozpoznawał głosowe komendy w czasie rzeczywistym. W latach 80! System ten naprawdę sterował pracą robota (sortującego przesyłki pocztowe) na podstawie poleceń wydawanych za pomocą mowy i zadziwiająco rzadko się mylił. Jako ciekawostkę dodam, że układy elektroniczne potrzebne do zbudowania tego systemu (których oczywiście nie można było normalnie kupić, bo w komunistycznych czasach zdobycie dewiz graniczyło z cudem, a polski przemysł podzespołów elektronicznych znajdował się w powijakach), dr Grocholewski zdobywał metodą wylutowywania ich (bez uszkodzenia!) z innych złomowanych urządzeń – rzecz dzisiaj absolutnie nie do wiary.
Po tych wydarzeniach z lat 80. nasze drogi ze Stefanem Grocholewskim właściwie się rozeszły. On zagłębiał się coraz bardziej w subtelności technologii mowy, ja natomiast zająłem się bardziej przetwarzaniem i analizą obrazów (zwłaszcza medycznych).
Spotkaliśmy się ponownie przy okazji Jego habilitacji, którą recenzowałem. I znowu byłem pod wrażeniem rzetelnego i solidnego przygotowania tej habilitacji. Stworzony na jej potrzeby zasób anotowanych danych fonetycznych języka polskiego o nazwie CORPORA był potem przez całe lata wykorzystywany przez różnych badaczy (sam opiniowałem kilka prac doktorskich, które powstały na jego bazie).
Najwyższy poziom profesjonalizmu
W ostatnich latach życia prof. Grocholewski angażował się bardzo w prace Polskiej Platformy Bezpieczeństwa Wewnętrznego, gdzie wspólnie z panią prof. Demenko stworzyli naukowe podstawy oraz technologiczną bazę do unikatowego w warunkach polskich systemu typu speech to text, służącego między innymi do automatycznego protokołowania przesłuchań policyjnych i prokuratorskich, jak również rozpraw sądowych. Zagadnienia wykorzystania technologii mowy w wymiarze sprawiedliwości angażowały prof. Grocholewskiego także w inny sposób, bowiem był On biegłym sądowym w dziedzinie fonoskopii i potrafił godzinami opowiadać o różnych przygodach, w których udawało Mu się na przykład zidentyfikować przestępcę na podstawie cech jego głosu. Wykonywał pracę biegłego sądowego tak jak wszystko inne, czego się podejmował – z zaangażowaniem i z pasją. No i z najwyższym poziomem profesjonalizmu.
Ten profesjonalizm, a także niesłychana solidność i rzetelność powodowały, że powierzano mu chętnie rozmaite funkcje. Był wiceprzewodniczącym Zarządu Polskiego Towarzystwa Fonetycznego, ekspertem European Network in Human Language Technologies, członkiem International Society of Phonetic Sciences oraz International Speech Communication Association, a także ECESS European Centre of Excellence for Speech Synthesis. Te jego funkcje powodowały, że bardzo często reprezentował na forum międzynarodowym polską naukę i wiedzę na temat metod analizy mowy polskiej i robił to zawsze perfekcyjnie. Działał też w społecznościach lokalnych: był przedstawicielem rektora Politechniki Poznańskiej w Senacie Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Gnieźnie, prezesem Oddziału Wielkopolskiego Polskiego Towarzystwa Informatycznego w latach 2001-05, zastępcą kierownika Laboratorium Technologii Mowy i Języka w Poznańskim Parku Naukowo-Technologicznym.
Był wspaniałym Uczonym, znakomitym Inżynierem, dociekliwym Badaczem - a jednocześnie ciepłym, życzliwym i uczynnym Człowiekiem. I jakże trudno pogodzić się z tym, że był a nie jest…
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.