Orliki kultury

Henryk Hollender

W „Gazecie Wyborczej” (11-12 września) wywiad z ministrem kultury i czytelnictwa narodowego na temat dziedzictwa... przepraszam, odwrotnie, ale nie do końca odwrotnie, o czym za chwilę. P. Bogdan Zdrojewski, komentując wprowadzenie większej niż zerowa stawki podatku od towarów i usług na książki, przedstawia między innymi zasadnicze zręby swojej polityki bibliotecznej (Zbudujmy gminom orliki kultury).

„Do tej pory w Polsce obowiązywał zerowy VAT, a czyta u nas najmniej ludzi w Europie” – spostrzega rozsądnie minister. Co zatem robić, żeby czytali? Wspomagać biblioteki – nie tyle poprzez dofinansowanie zakupu nowości, co poprzez przywrócenie edukacji kulturalnej w szkołach, wydatki na infrastrukturę, i rozmaite programy wspierające książnice w taki sposób, by realizowały konkretne przedsięwzięcia. Komentatorzy wydania internetowego GW natychmiast porachowali na palcach i w ciągu kilku godzin obwieścili światu, że to Zdrojewski ograniczył fundusze, w ogóle nie zwracając uwagi – no bo tzw. internauci czytają tak jak wszyscy albo i gorzej – że pieniądze, sporo większe niż dotacja na zakup nowości, przeznaczane są na różne cele i że minister wyraźnie o tym mówił. Więc oczywiście żal mi ministra, który tłumaczy w wywiadzie, co robi i nie potrafi rozliczyć się ze szczegółów, bo za dużo ma do ogarnięcia, a w sprawach bibliotek nie doradza mu dosłownie nikt, ponieważ Departament Mecenatu Państwa też zajmuje się wszystkim po trochu.

Dziennikarka nie pomoże ministrowi, bo jest już myślami w wywiadzie, jakiego za chwilę udzieli jej laureat Jerzy Skolimowski. To też jest kultura i nie powinniśmy się populistycznie zżymać czytając, że Polski Instytut Sztuki Filmowej zasilił Essential Killing połową kwoty, którą biblioteki dostały na nowości. Ważniejsze jest, że kiedy minister mówi, iż „na wzorach skandynawskich oparty jest realizowany przez nas program Biblioteka+”, to dokonuje nadużycia, nie istnieje bowiem w Polsce ani jeden dokument programowy, który by te wzory jakoś objaśniał. „Biblioteka miejscem spotkań mieszkańców gminy Kowiesy”, „Biblioteki publiczne Gminy Mokrsko na miarę XXI wieku” – to są niezłe nazwy przedsięwzięć dofinansowanych przez ministerstwo, ale albo za nimi stoi jakiś wzorzec, albo i nie. Wszystko w końcu w rękach samorządów, ministerstwo czeka na wnioski. Jeśli więc np. z gminy Jedwabne wniosek nie wpływa, to ministerstwo nie widzi tej gminy i toleruje sytuację, iż jest to jedna z nie tak licznych już miejscowości, w której biblioteka gminna nie ma ani strony WWW, ani katalogu on-line. Właśnie tam.

Dalej jest już tylko gorzej. Minister obiecuje „sieć bibliotek”, ale to już w Polsce jest, nie ma co jej „zakładać”, trzeba ją przekształcić, i to nie tak, że każda gmina (powiat?) zrobi to oddzielnie u siebie. „Nowoczesność” wypadałoby jakoś zdefiniować. „Ogólnopolski system komputerowy” to oprogramowanie czy zawartość? Bo programy są różne i nie da się zrobić, żeby któryś zyskał status ogólnopolskiego, a jeśli chodzi o katalog, to też już jest, centralny, narodowy jak samo dziedzictwo – założyły go biblioteki akademickie i publiczne o statusie naukowych, tylko nie było komu zająć się wdrożeniem go w bibliotekach wojewódzkich, tak by mogły skorzystać gminne. No to skorzystają z zupełnie nowego rozwiązania organizacyjnego i software’owego, które powstaje i powstaje, którego minister nie musi być świadomy i które zapewne będzie dublowalo prace podjęte w obrębie sąsiedniego resortu – nauki i szkolnictwa wyższego. Dalej, „inwentaryzacje” – to jakieś nieporozumienie, pewnie chodziło o katalogi, co też jeszcze niczego nie wyjaśnia. Tak mówią dyrektorzy bibliotek wojewódzkich, niebędący z reguły bibliotekarzami – może minister spotkał się z nimi niedawno i się nasłuchał? „Szkolenia bibliotekarzy” – to zrozumiałe, ale kto będzie szkolił?

Obok czytelnictwa minister ma na głowie digitalizację i nie kojarzy mu się, że to może gdzieś się zbiegać. Biblioteki naukowe nie bardzo rozumieją, dlaczego nie mogą korzystać z funduszy ministerstwa, skoro są depozytariuszami skarbów kultury i poprzez biblioteki cyfrowe pokazują je światu. Minister zaś twierdzi, że digitalizację wspiera, ale nie przedstawia jej jako narzędzia dostępu do tekstów. Lektury w Internecie, podręczniki on-line, literatura piękna na ekranie – są takie inicjatywy, oddolne i marginalne w porównaniu z dużą liczbą zeskanowanych dzieł. Bez względu na to, jak nieufnie przyjmujemy astronomiczne statystyki, opisujące jakoby liczbę godzin spędzonych przez internautów nad Kazaniami świętokrzyskimi i innymi zabytkami piśmiennictwa, wielu uczniów i studentów przyjmuje jako oczywistość wędrówkę przez piksele. Oni nie chcą książek drukowanych i w obrazie ministra Zdrojewskiego wpadają w jakiś czyściec, ale przecież mogliby przeczytać bardzo wiele tekstów elektronicznych, gdyby istniał rządowy program zakupu licencji na republikację najpotrzebniejszych książek w Internecie (prawa autorskie). Zaś klasyka literatury, jako wolna od ograniczeń prawnych, to już tam jest w dużym wyborze, choćby dzięki projektom międzynarodowym, i tylko trzeba by nauczyć szkoły korzystania z tych zasobów. A to jest jeszcze inne ministerstwo, trzecie już z kolei, i nie wiadomo, czy orliki polecą tak daleko.