Życzkowscy cz. 1
Harmonia
W pamięci uczniów utrwalił się przydomek nadany prof. Życzkowskiemu przez jednego ze starszych kolegów: Michał Wspaniały. Wspaniale rozwiązywał trudne zadania matematyczne, często licząc w pamięci. Wspaniale uczył tego studentów, jeśli mieli trochę zdolności i nieco więcej chęci, wspaniale wykładał, pomagał w pracy badawczej, przyjmował gości, gospodarował czasem, mieszcząc w nim profesorskie obowiązki, rozliczne pasje, powinności ojca sporej rodziny, głowy otwartego dla licznych przyjaciół domu.
W „Biuletynie” Muzeum Politechniki Krakowskiej, wydanym w 80. urodziny i zawierającym wspomnienia wielu uczniów, o swoim mistrzu tak napisał dr Adam Wróblewski: „Zawsze fascynowała mnie pewność Profesora, że analizowane zagadnienie posiada rozwiązanie, które da się znaleźć”. Myślę, że to znamienna cecha ludzi poświęcających się swemu powołaniu z radosną pasją.
Przyszły profesor mechaniki odziedziczył po swoim ojcu słuch absolutny i upodobanie do muzyki. Dziadek Józef, którego starsi synowie prof. Życzkowskiego zdążyli zapamiętać, gdyż zmarł w r. 1967, kiedy mieli po siedem lat, był doktorem praw, ale uzupełniwszy studia muzyczne uczył, publikował książki o metodyce nauczania muzyki i przez szereg przedwojennych lat dyrygował m.in. Chórem Akademickim Uniwersytetu Jagiellońskiego. Spisaną już po wojnie historię tego chóru wydał po śmierci autora syn, ograniczywszy na rok z górą pracę naukową, żeby manuskrypt przygotować do druku. Prof. Życzkowski junior (Karol) wyznaje, że ten czyn ojca inspirował go do spisania wspomnień o nim, z których tu z wdzięcznością korzystam i do założenia strony internetowej jemu poświęconej. Wierność tradycji – i tej bliższej i tej krakowskiej, galicyjskiej, ojczystej – wydaje się w tej rodzinie oczywistym zobowiązaniem, ogarniającym nie tylko realizowanie „głównej” ambicji, ale każde zadanie, jakie wypełnić, zgodnie z uznawanymi wartościami, należy.
Michał Życzkowski – związany z rodzinnym Krakowem mądrą i ofiarną miłością – był pierwszym powojennym doktorem politechniki, uzyskując ten stopień w wieku 25 lat. Dalsza kariera to szybki marsz po obranej drodze, nacechowany wartą osobnej uwagi umiejętnością zachowania równego tempa na wszystkich jej odcinkach i „pasmach”.
Inżynier – matematyk
Obaj synowie profesora, a także jego uczniowie podkreślają szczególną intuicję matematyczną, połączoną z głębokim umiłowaniem liczb, które ilustrowały rachunki analityczne, zapisywane w gromadzonych latami zeszytach. Myślę, że drogę naukową kogoś o takich zamiłowaniach należy przedstawić opatrując liczbami.
Tak więc dr Michał Życzkowski uzyskał w r. 1959 Diploma of Imperial College w Londynie, gdzie przebywał jako stypendysta. Rok później habilitował się w Krakowie. W r. 1962 otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego, a w 1973 został członkiem korespondentem PAN – wówczas najmłodszym. U progu Trzeciej Rzeczypospolitej, w r. 1989, został członkiem rzeczywistym, od 1991 był członkiem czynnym PAU. Wypromował 29 doktorów, spośród których 14 jest profesorami. W dorobku ma blisko 300 publikacji, w tym kilka książek. Wyliczone osiągnięcia mówią o szybkim marszu wzwyż, ale nie pokazują cech osoby badacza i nauczyciela, wyróżniających go w środowisku akademickim.
We wspomnieniu zatytułowanym Semper in altu (zawsze wzwyż) prof. Miłosz Piotr Wnuk z University of Wisconsin pisze: „W momentach, kiedy pojawiały się trudności, a takich nie brakowało, stawało się aż nadto oczywiste, że życzliwość oraz cierpliwość doktora Życzkowskiego zdawały się nie mieć granic. Jego niezwykła erudycja i biegła znajomość przeróżnych dziedzin matematyki, daleko wykraczających poza ramy uczelnianych programów, zdumiewała rozmówcę, aby po chwili ustąpić przed podziwem dla dydaktycznych talentów doktora Życzkowskiego”. Jest w tych słowach także świadectwo walorów pozaintelektualnych, niezmiernie cennych u wychowawcy.
„Ojciec kochał rachunki” – zapisuje prof. Karol i szczegółowo wspomina bibliotekę matematyczną, zajmującą znaczną część „gabinetu”, a złożoną m.in. z dzieł wybitnych polskich uczonych, już klasyków, staraniem ojca jednakowo oprawionych, liczącą... ponad 6 metrów bieżących. Słynna była w politechnice maszyna do liczenia przywieziona przez profesora z Londynu, w latach 60. nowość techniczna, u sąsiadów w kamienicy ciesząca się gorszą sławą, gdyż wykonując operacje dzielenia mocno hałasowała. Matka mojego rozmówcy umiała pogodzić interes naukowy męża z pragnieniem obejrzenia programu telewizyjnego w mieszkaniu za ścianą (państwo Życzkowscy kupili telewizor dopiero przed pielgrzymką Jana Pawła II do Polski). Interesującym narzędziem pracy była także maszyna do pisania, w której profesor dodał litery greckie, używane jako symbole matematyczne, komplikując pisownię własnego nazwiska, gdyż pisząc literę „ż” trzeba było naciskać dwa klawisze.
Specjalnością prof. Życzkowskiego seniora były zagadnienia obciążeń i ich wpływu na materiały oraz tworzone z nich konstrukcje, optymalizacja kształtu konstrukcji tak, by np. przy małej masie uzyskać dużą wytrzymałość poszczególnych elementów, ogólna teoria plastyczności, no i matematyka stosowana. Do wyobraźni każdego przemawia wizerunek badacza, który integralnie łączył matematykę z wiedzą inżynierską, znajdując na tym wspólnym obszarze wiele nowych rozwiązań. Gdy sobie to uprzytomnimy, zrozumiałe i przekonujące stają się konstatacje syna, że ojciec „pracował stale”, przeżywając okresy „zagęszczenia” w kalendarzu, jak na początku lat 70., kiedy pisał swoją podstawową książkę Obciążenia złożone w teorii plastyczności (wyd. 1973), a następnie przygotowywał jej wersję angielskojęzyczną.
W domu też liczby
Dzieciństwo braci bliźniaków, a także młodszej dwójki Życzkowskich przypadło na lata PRL-owskiej szarości i kłopotów codziennego życia. W krakowskim domu obiad rodzinny, zawsze o wpół do czwartej, kończył się deserem, przynajmniej porcją kisielu, żeby było, „jak być powinno”. Dzieci miały ściśle określone miejsca przy stole i przywilej niejedzenia jednej potrawy, jaka szczególnie któremuś nie smakowała. Co ważniejsze, uczestniczyły w rozmowach, a te były o rzeczach ważnych, dziejących się w Krakowie, w Polsce, w świecie i o sprawach aktualnie cieszących albo dręczących domowników – szkolnych sukcesach, dylematach i porażkach. Na obiedzie nierzadko bywali goście – prof. Karol Życzkowski spotykając niektórych po 30 latach dowiaduje się, jak serdecznie wspominają tamte wizyty, także kawę parzoną przez jego ojca, który sam dobierał różne jej gatunki, mełł i przyrządzał w maszynach, zmienianych co parę lat na nowe.
Ojciec wyjeżdżając za granicę przywoził rzeczy, jakich w Polsce nie można było kupić, nie tylko urządzenia techniczne, ale np. koncentrat soku pomarańczowego (był w Czechosłowacji), który polubił w Anglii. Podczas pierwszych pobytów w Ameryce, w latach 60. przeliczał na suwaku logarytmicznym ceny w dolarach za uncję na złote za dekagram. Syn Adam zwraca uwagę, że był przez to prekursorem powszechnych obecnie metod przeliczania cen (na kalkulatorach przymocowanych do wózków) w supermarketach oraz internetowych konwerterów porównujących ceny w różnych miejscach na ziemi. Poznawszy trochę prof. Michała Życzkowskiego ze wspomnień myślę, że kierowała nim wtedy mniej oszczędność, a bardziej chęć znajdowania optymalnych rozwiązań. Przemawia za tym przytoczony w zapisie syna fragment listu-biuletynu (tak określał swą korespondencję ojciec) z 15 czerwca 1958 r.: „jak o dwunastej w południe zaczęły dzwonić dzwony na wieży Imperial Institute, to po prostu nie mogły skończyć. Wytłumaczenia nie trzeba było daleko szukać: pierwszy lepszy Anglik objaśnił, że tak obchodzą urodziny Jego Wysokości Księcia Małżonka Filipa. Dzwonów jest pięć, nastrojonych, o ile pamiętam, na ‘do’, ‘re’, ‘mi’, ‘sol’ i ‘la’ i nastawione są na automatyczne układanie wszystkich możliwych melodii, których, jak uczy elementarna algebra klasyczna, może być 5! = 120. Nic więc dziwnego, że to wydzwanianie musi trwać tak długo”.
Wśród obowiązków głowy rodziny, jakie wziął na siebie prof. Życzkowski, było zaopatrywanie domu w artykuły trudno dostępne, bez których niepodobna sobie wyobrazić np. Świąt Bożego Narodzenia czy Wielkiej Nocy. Rządziły tym raczej duże liczby. Starsi synowie pamiętają, jak pomagali ojcu zapełniać piwnicę słoikami, puszkami, kartonami niepsujących się łatwo produktów, nabywanych hurtowo. Do rodzinnej legendy przeszło zakupienie... 16 kilogramów rodzynek i całego zapasu andrutów do piszingera (galicyjski specjał), jaki był w sklepie.
Tradycja naukowa w rodzinie Życzkowskich nie jest długa, ale bardzo intensywna, jeśli wolno tak ją określić. Prof. Michał senior uosabiał wszystkie cechy uczonego i wszystkie składniki etosu akademickiego. Poza już bardzo pobieżnie opisanymi trzeba zwrócić uwagę na jedną jeszcze – szerokość zainteresowań, wielostronność perspektyw, z jakich patrzył na otaczający świat i odnosił się do niego.
W rodzinnym archiwum jest zbiór map, wykonanych własnoręcznie przez Michała Życzkowskiego, gdy w latach 1943-44, jako 14-letni chłopiec, pomagał swojemu ojcu zarabiać ich sporządzaniem. Mieszkańcy Krakowa kupowali te świetnie skopiowane mapy, żeby śledzić działania wojenne. Wiele lat później profesor opowiadał synowi Karolowi, jakim przeżyciem było dlań jeżdżenie po okolicach Lago Maggiore, podczas pobytu naukowego we włoskim instytucie, i oglądanie okolic, które tak pieczołowicie odwzorowywał podczas wojny. Karol poznał genezę ojcowskiego zainteresowania geografią i swojego od dzieciństwa szacunku dla map oraz atlasów.
Drugie pokolenie Życzkowskich wzięło bogatą schedę intelektualną, ale także kulturową. Rozmaitość zainteresowań i aktywności jest dla jego przedstawicieli naturalna. Poznamy to rozległe pole w następnej opowieści.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.