Po co naukowcom kodeks etyczny?

Marcin Rewerenda

Dobra praktyka badań naukowych. Rekomendacje , z aprobatą przyjąłem dostrzeżoną wcześniej przez środowisko naukowe potrzebę spisania zasad etycznych w jednorodnej, jednoznacznej i obowiązującej formie. Dokument zawiera szczegółowe definicje nieetycznych zachowań w nauce oraz propozycję procedury określającej tryb postępowania w przypadkach zgłoszenia zarzutu naruszenia zasad. Choć kodeks nie jest doskonały, to dostarczenie takiego instrumentu dyscyplinującego powinno przynieść niemal natychmiastowe oczyszczenie i poprawę wizerunku każdego środowiska zawodowego. Czy każdego?

Pozycja naukowca w rankingu zawodów zaufania publicznego sytuuje się bardzo wysoko. Skąd bierze się dobra opinia o naukowcach? Czy jest zasłużona? Być może odsetek uczciwych jest tutaj większy niż w innych środowiskach. A może przypadki naruszeń zasad etyki nie były do tej pory nagłaśniane, bo źle pojmowana solidarność zawodowa powodowała ukrywanie takich zachowań. Naukowiec jest takim samym człowiekiem, jak każdy inny, ulega tym samym pokusom i słabościom, powinien też być oceniany według tych samych kryteriów.

Występki w obszarach, gdzie nauka graniczy z biznesem, kodeks nazywa konfliktem interesu. Autorzy pracy definiują to zjawisko w rozdziale 3. punkcie 6. Podpunkt b głosi: „Przy własnej pracy naukowej konflikt interesów może powstać, gdy osoba zatrudniona w instytucji prowadzącej badania […] sama prowadzi działalność biznesową […], a w szczególności: […] gdy zakup urządzeń, materiałów czy usług niezbędnych do prowadzenia badań następuje w firmach, z którymi prowadzący badania lub osoba mu bliska ma powiązania finansowe, własnościowe lub menedżerskie”.

Jak wobec takiego zapisu ma się sponsoring konferencji naukowych przez firmy – dystrybutorów sprzętu i aparatury naukowej? Z firmami tymi organizatorzy konferencji, jako kierownicy jednostek naukowych, są powiązani finansowo, przecież to od nich kupują niezbędną aparaturę. Czy więc sponsoring nie jest formą kupowania sobie przychylności decydentów?

Podobny zgrzyt widzę w sytuacji, gdy naukowiec jest wydawcą – jako prywatny przedsiębiorca – czasopisma fachowego. W czasopiśmie płatne reklamy zamieszczają firmy, od których ów naukowiec kupuje aparaturę do kierowanego przez siebie laboratorium. Laboratorium jest oczywiście jednostką państwową.

Jak ocenić udział naukowca w firmowych sympozjach, promujących aparaturę? Za wystąpienie lub prowadzenie warsztatów naukowiec pobiera honorarium od firmy, od której wcześniej macierzysta jednostka naukowa kupiła aparaturę.

W roku 2005, pokazując jeden z opisanych wyżej przypadków ówczesnemu ministrowi nauki, otrzymałem odpowiedź bagatelizującą problem. Na list elektroniczny podobnej treści, skierowany 11 marca 2010 roku do przewodniczącego Komitetu Etyki w Nauce, prof. dr. hab. Jerzego Pelca, do dzisiaj nie otrzymałem odpowiedzi. 7 kwietnia wysłałem ten sam list w postaci papierowej. Cisza.

Sytuacja przypomina mi moje czasy studenckie. Gdy ponadludzkim wysiłkiem zgromadziłem środki na zakup podręcznika i książkę postawiłem na półce, czułem ogarniający me ciało błogi spokój. Spokój był do tego stopnia błogi, że wyłączał potrzebę zaglądania do nowego nabytku. O czerpaniu wiedzy z podręcznika i przygotowywaniu się do egzaminów nawet nie myślałem – przecież mam książkę! Inni nie mają. Życie wielokrotnie zweryfikowało moją postawę wobec podręczników. Odkrycie przyszło po kilku egzaminacyjnych niepowodzeniach. Książki nie są po to, by stały na półce. Rewelacja, jednak studiowanie przynosi efekty… Czasami dopiero po bolesnych doświadczeniach. No cóż, nikt nie obiecywał, że nie będzie bolało.

Potwierdziły się moje obawy. Kodeks jest, a naukowiec jaki jest, każdy widzi. I to wystarczy. Już wiem, dlaczego pozycja naukowca w rankingu zaufania jest taka wysoka.

Marcin Rewerenda jest redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „LAB”.