Czasy czarnego konia

Piotr Müldner-Nieckowski

W chwili, w której piszę te słowa, nie wiem jeszcze, kto wygra polskie wybory prezydenckie i kto zostanie mistrzem świata w piłce nożnej. Są to wydarzenia ważne i absorbujące, ale losowe i niedemokratyczne, a zgadywać nie będę. Czyż demokratycznym da się nazwać wybór przez masy, które można namawiać do głosowania w tę czy w tamtą? Już sam fakt istnienia kampanii wyborczej wyklucza samodzielność decyzji dużej części społeczeństwa. Kampania zaś składa się z paradoksów. „Kogo namówimy albo przekonamy, ten zagłosuje tak, jak chcemy”, głosi przesłanka kampanii, „ale to wyborcy postąpią, jak zechcą”. Fakt, że piłkarz kopnie piłkę lewą czy prawą stroną stopy i trafi w światło bramki lub nie, jest skutkiem zbiegu okoliczności, przez niektórych wytrwale trenowanego. Gdyby w wyborach nie chodziło o znaczną przypadkowość, prezydent wybrałby się sam bez żadnej kampanii, a gdyby mecze można było do końca zaprogramować, piłka nożna straciłaby sens.

Kampania i trening przedturniejowy to pozornie coś uchwytnego, możliwego do opisania, zanotowania na nośnikach, choć nie we wszystkich szczegółach. Podatna na obserwację kampania nie jest wyprowadzana ex nihilo , nie opiera się na czynnikach wziętych z powietrza. Sposób gry drużyny nie jest całkiem przypadkowy. Istniały jakieś wcześniejsze materialne i ideowe powody, dla których wybory i mistrzostwa przybrały określony kształt. Nie możemy jednak określić, czym są naprawdę, ponieważ żadne analizy źródeł i przyczyn zwyciężania nie są możliwe do przeprowadzenia z powodu nadmiaru określających je parametrów, w dużej części utajonych. Nawet brzytwa Ockhama tu nie pomoże.

Czy naprawdę wiemy, co decydującego dzieje się w sercu wyborcy, a co w nogach bramkarza? Złudzenie, że można taką wiedzę uzyskać, jest potęgowane na różne sposoby, między innymi przez tak zwane sondaże i eksperckie prognozy, które jakże często okazują się później śmiesznie nietrafne. Tu nie działa rachunek prawdopodobieństwa. Zwolennicy jednego zawodnika mają przekonanie, że wygra ich faworyt, drugiego, że ich, a wygrywa czarny koń, na którego – jak z definicji wynika – nikt nie stawiał. To frustrujące, bo nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Znów pojawią się eksperci, żeby od nowa bredzić o cudach demokracji i niespodziankach sportu.

Czy możemy powiedzieć, jak się zachowa przy urnie wyborczej człowiek, w którym kłóci się uwielbienie dla ubioru jednego kandydata i wstręt do twarzy drugiego? Być może przed wejściem do lokalu spojrzy na ulotkę, zobaczy życzliwy uśmiech twarzy trzeciego i nabierze wstrętu do ubioru czwartego? Zagłosuje inaczej niż sam przewidywał! Nie chcę przez to powiedzieć, że wyborcy to idioci, którzy nie znają programów kandydatów, ale z codziennej praktyki wiemy, że na chwilowych decyzjach ważą czynniki nieadekwatne do przedmiotu tych decyzji. Wszyscy to wiedzą. Stosuje się nawet barwne i całkowicie puste opinie w rodzaju „Wygrał lepszy”, „Taki jest sport”, „Ten naród jest głupi”, „Winien trener, bo nie wystawił zawodnika XY”.

Demokracja jako system płata figle, a jako nazwa służy za przykrywkę przypadkowości, którą próbuje się sterować. Jednak chodzi o loterię. Sierotka, wyciągająca losy z koszyka, ma opaskę na oczach. To antyteza nauki, ale i baza praktyki.

Ciekawym zjawiskiem są głosowania w ciałach wyższych uczelni, na wydziałach, w senatach. Przyjęło się, zapewne prawem kaduka, że wstrzymanie się od głosu jest tym samym, co głosowanie przeciw. Znam cztery uczelnie i na wszystkich to się praktykuje. Dziwactwo tego obyczaju potęguje się w głosowaniach tajnych, kiedy zupełnie nie wiadomo, kto jak wybierał. Tym sposobem głosujący nie są obligowani do wyrażania swoich poglądów, dlatego mogą decydować dowolnie i prywatnie, a nie w imieniu – jak się od nich oczekuje – instytucji i dla dobra publicznego. Wstrzymanie się od głosu powinno znaczyć, że wyborca sam nie wie, jaki ma pogląd, tymczasem jego wahanie jest automatycznie zaliczane po stronie „nie”. Człowiek o mocnym kręgosłupie, ale wątpiący, jest więc w jakiś sposób za niezdecydowanie karany, i tym samym wyrzucany poza nawias demokracji. Z tego mechanizmu korzystają jednak cynicy, którzy przed samym sobą nie chcą się przyznać do swojego stosunku do obiektu wyboru. Załatwiają sobie czystość sumienia: „Przecież nie głosowałem ani przeciw, ani za, a co komisja skrutacyjna z tym zrobiła, to nie moja sprawa”. Nieco mniej kłopotów z moralnością mają głosujący, którzy czynią swój głos nieważnym (zaznaczają odpowiedzi wszystkie albo żadnej), ale i to nie jest wyjście z sytuacji, bo to także jest unik. Zdarzają się też osoby, które zawsze głosują na „tak” albo zawsze na „nie”. Bo takie jest głosowanie tajne. Anonimowość daje prawo bycia nikim.

Ten z konieczności minimalny przegląd sytuacji i zachowań można odnieść do wszystkiego, co jest obwieszczane jako istota demokracji. Dlatego tak trudno demokrację zdefiniować, a tym, co jest nią nazywane, tak łatwo chwiać. Ale nie jest źle. Mistrzostwa zapowiadają się ciekawie.

e-mail: piotr@muldner.pl